czwartek, 28 listopada 2013

dwudziesty pierwszy tatuaż.



„dlaczego nie mówimy o tym, co nas boli, otwarcie?”


Simon nie wyjechał po mnie na dworzec do Katowic i jeśli mam być szczera, to byłam tym faktem niezbyt mile zaskoczona. Przyzwyczaiłam się już do tego, że w odróżnieniu od wszystkich, Tischer się mną interesuje. Poza tym Niemiec nie odpowiadał na moje wiadomości tekstowe, co było do niego totalnie niepodobne. A wysłałam mu ich chyba z pięć w ciągu ostatnich kilku godzin, co jeśli tyczyło się mojej osoby, świadczyło o tym, że mi zależy. No, bo co się będę oszukiwać – zależało mi na nim jak jasna cholera.
Wchodząc do siedziby klubu z Jastrzębia-Zdroju, nie zwracałam na nic swojej uwagi, tylko zastanawiałam się, dlaczego Niemiec nie dotrzymał danego mi słowa. Przecież jeszcze w sobotę, gdy ze sobą rozmawialiśmy i gdy opowiadałam mu o tym, co się dzieje w Rzeszowie, zapewniał mnie, że za mną tęskni i że nie może doczekać się, kiedy wrócę. Co więc się takiego stało, że mógłby tak nagle o mnie zapomnieć? Im dłużej nad tym myślałam, tym bardziej nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. Może i brzmi to jakbym myślała tylko o sobie, ale naprawdę nie było żadnego powodu, przez który Niemiec tak nagle mógłby przestać się do mnie odzywać. No chyba, że… nie, to niemożliwe. Schops by mi przecież powiedział, gdyby owa skrzynka mailowa, na którą wczoraj rano wysłałam wiadomość (a raczej donos) do Claudii, była używana również przez Simona. W końcu tylko jej imię widniało w nicku, a gdy człowiek jest z kimś w tak długotrwałej separacji, nieuchronnie zmierzającej do rozwodu, to raczej się takimi rzeczami już ze sobą nie dzieli...
Przynajmniej ja tak sądziłam.
Byłam w tym momencie tak zamyślona, że nie zwracałam uwagi na to, co się dzieje dookoła mnie, tylko szłam na pamięć tak dobrze mi przecież znanymi korytarzami jastrzębskiej hali, kierując się w stronę szatni, w której miałam przygotować się do dzisiejszych zajęć z chłopakami. I właśnie to mnie zgubiło. Nagle poczułam jak ktoś łapie mnie za przegub ręki i ciągnie w swoją stronę, nie licząc się z tym, że mnie to boli i że może nie mam zamiaru gdziekolwiek z tym kimś iść. Nie zdążyłam nawet zareagować na ten napad na moją osobę, którego kompletnie się nie spodziewałam. A to wszystko przez to, że zamiast się rozglądać wokół siebie, rozmyślałam na przeróżne tematy. Nie wiedziałam nawet, kim jest mój „oprawca”, ale nie było czasu, aby się o tym przekonać, bowiem właśnie tenże ktoś mnie puścił i zamknął za mną drzwi. Znajdowaliśmy się teraz tylko we dwoje w ciemnym kantorku. Tak ciemnym, że wciąż nie wiedziałam, kto stoi za moim „porwaniem” i tak ciasnym, że ledwo co mogłam się w nim poruszyć. Dobrze, że nie miałam klaustrofobii, bo zapewne wpadłabym teraz w panikę...
- Kiedy miałaś mi zamiar powiedzieć? – usłyszałam wyrzut, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić. Ba, zanim zdążyłam dobrze pomyśleć, co powinnam teraz zrobić czy też powiedzieć. – A może w ogóle nie miałaś zamiaru?
Po głosie poznałam, że był to Simon i że był na mnie o coś zły. A może nawet i bardziej niż zły. Mimo jego niezbyt przyjaznego nastroju, odetchnęłam z ulgą, że to on mnie tu zaciągnął, a nie ktoś inny.
- Ale o czym? – spytałam słabo, bo nie do końca wiedziałam, o co mu chodzi.
Niemiec założył ręce na piersi i mimo iż tego nie widziałam, bo było ciemno, to mogę się przysiąc, że spojrzał na mnie karcąco.
- O twoim wyjeździe do Paryża – fuknął na mnie.
- Skąd… Lolek! Jaki on ma strasznie długi jęzor... A obiecał! Jak tylko stąd wyjdę, to mu się za to oberwie – mruczałam złowrogo pod nosem zła na trenera.
W końcu przysiągł, że ta sprawa zostanie tylko między nami i że nie puści pary z ust, zanim sama nie poinformuję o niej zainteresowanych. Już nikomu nie można ufać, nikomu!
- Chciał się tylko ode mnie dowiedzieć, co się stało, że tak nagle postanowiłaś wyjechać – tłumaczył Tischer zduszonym głosem. – A że według wszystkich jesteśmy parą, to powinienem być o takich sprawach dobrze poinformowany. Tymczasem muszę dowiadywać się tego od osób trzecich i wychodzę przy tym na totalnego głupka! I jak później Lolo ma nie myśleć, że się pokłóciliśmy i że przeze mnie wyjeżdżasz, co? – podniósł głos.
Chyba po raz pierwszy słyszałam, jak Simon krzyczy, a przynajmniej z pewnością był to pierwszy raz, kiedy krzyczał na mnie. Całe szczęście, że przez ciemność panującą w pomieszczeniu, nie widziałam jego twarzy, bo nie wiem, jak zniosłabym jej wyraz. Do tego po prostu mnie zatkało. Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć, dlatego milczałam jak zaklęta. Tischer miał rację – nie postąpiłam wobec niego fair, ale nie sądziłam też, że Lolka zainteresuje, dlaczego wyjeżdżam z Polski i że wpadnie mu do głowy tak durny powód. 
- Dlaczego nic nie mówisz? – spytał Niemiec po chwili, uspokajając się już trochę. – Słucham, miałaś zamiar mi powiedzieć, że wyjeżdżasz?
- Miałam to zrobić dzisiaj po treningu, naprawdę – szepnęłam, wreszcie zdobywając się na odwagę i spoglądając mu w oczy. A raczej w miejsce, w którym one powinny być...
- Dlaczego? – spytał ze smutkiem, wypuszczając z siebie powietrze.
Pewnie gdzieś w środku liczył, że zaprzeczę. Ale nie mogłam tego zrobić, to już było postanowione, a ja nie miałam zamiaru go oszukiwać.
- Nie dam rady już dłużej żyć obok niego jak gdyby nigdy nic – wyznałam.
- Wciąż go kochasz... – nie wiem, dlaczego odniosłam wrażenie, że nie było to stwierdzenie.
- I jednocześnie nienawidzę. Czy to jest normalne? Czy można kogoś kochać i nienawidzić w tym samym momencie? – zastanawiałam się. I mimo że zadałam pytanie, to nie oczekiwałam, że usłyszę na nie odpowiedź. – Ale nie bój się, pamiętam, co ci obiecałam. Nie zostawię cię tu samego.
Ta nagła zmiana tematu mojej wypowiedzi zaskoczyła Simona.
- O czym ty mówisz? – zdziwił się, mrugając zawzięcie oczami, co udało mi się zauważyć dzięki smudze światła, która nie wiem jakim cudem się tutaj dostała. – Przecież nie zabierzesz mnie ze sobą.
- Nie, tego niestety nie mogę zrobić, ale musisz mi zaufać. Mam pewien plan – uśmiechnęłam się enigmatycznie. – Nie pytaj mnie na razie, co to za plan, ale obiecuję, że niedługo dowiesz się wszystkiego.
- Tośka, przerażasz mnie – szepnął po chwili.
- Nie bój się, naprawdę mam wszystko pod kontrolą – poklepałam go po ramieniu, uśmiechając się do niego uspokajająco.
Staliśmy chwilę w milczeniu naprzeciwko siebie i próbowaliśmy dostrzec w ciemności wyraz twarzy drugiego, by móc spróbować domyślić się, co może mu chodzić w tym momencie po głowie.
- Nie chciałbym, aby zabrzmiało to, jakbym w ciebie nie wierzył – zaczął Simon po chwili, uważnie dobierając słowa – ale przyjmijmy, że twój plan, jakikolwiek on nie jest, się nie powiedzie, to co wtedy? – zapytał ostrożnie.
- Nie bój żaby, mam również plan B – uśmiechnęłam się. – Obiecałam ci przecież, że nigdy nie postąpię tak jak Claudia i że cię nie zostawię. A ja zawsze dotrzymuję danego słowa, a już zwłaszcza, jeśli dałam je tobie – powiedziałam, zarzucając mu ręce na szyje. – Wierzysz mi? – spytałam, próbując się upewnić.
- Wierzę... – szepnął.
- Ale nie ufasz – dodałam ze smutkiem.
- Jasne, że ufam – zaprzeczył, po czym pocałował mnie w nos. – Tylko... ech, po prostu nie lubię niespodzianek. Ostatnio kojarzą mi się one z samymi złymi rzeczami. Wiesz, z odejściem Claudii, z brakiem kontaktu z dzieciakami, teraz z twoim wyjazdem...
- Wszystko się ułoży, zobaczysz – przerwałam mu tą wyliczankę, nie chcąc, aby wspominał złe dla siebie chwile. – Daję ci moje słowo, że właśnie tak się stanie.
Simon pokiwał głową, przyjmując to do świadomości. Widziałam, że mi uwierzył, mimo że nie wiedział, co kombinuję. To była jedna z wielu różnic pomiędzy nim a Michałem. Jakoś nie byłam w stanie wyobrazić sobie, aby Kubiak uwierzył mi w coś w ciemno, tak jak zrobił to w tym momencie Tischer. Michał zawsze musiał mieć wszystko wyłożone jak na dłoni, nienawidził czegoś nie wiedzieć, nie potrafił się domyślać, o co komuś może chodzić, a do tego zawsze brakowało mu cierpliwości, aby na coś poczekać. Wszystko musiało być tu i teraz, inaczej od razu się denerwował.
- To po to pojechałaś do Rzeszowa? Po to spotkałaś się z Jochenem? Żeby miał na mnie oko, kiedy wyjedziesz? – Simon zasypał mnie pytaniami, jakby już bardziej rozluźniony i udobruchany, wyrywając mnie tym z zamyślenia.
- Skąd wiesz, że widziałam się z Schopsem? – zdziwiłam się.
- Jochen niechcący się wygadał... – Simon wzruszył ramionami, starając się powstrzymać uśmiech, co zresztą nie bardzo mu wyszło.
- Nikomu nie można ufać, nikomu! – pokręciłam głową, mrucząc złowrogo pod nosem. Kolejna papla się znalazła, która nie umie trzymać języka za zębami! – A co ci takiego powiedział? – zainteresowałam się jednak, gdy się już trochę uspokoiłam.
- Powiedział mi, że się z tobą widział i że nawet udało mu się z tobą zamienić kilka słów, dzięki czemu nie dziwi mi się, iż straciłem dla ciebie głowę – Simon uśmiechnął się szeroko, mówiąc to. I był przy tym całkiem poważny.
- Nie mów tak – szepnęłam, trochę wystraszona, odsuwając się od niego.
- Ale dlaczego? – zdziwił się.
- Bo to nam w ogóle nie pomaga – pokręciłam głową i gdyby było tu więcej miejsca, to pokrążyłabym chwilę po pomieszczeniu. – Simon, my przecież nie jesteśmy razem tak naprawdę, pamiętasz? – spytałam, nie bardzo wiedząc, jak mam to wszystko rozegrać.
- Pamiętam – przytaknął ostrożnie – ale czyżbyś zapomniała, że gdybyśmy tylko chcieli...
- Ale nie chcemy – przerwałam mu stanowczo. – A nawet gdyby, to nie możemy, nie zapominaj o tym.
- Nie zapominam – pokręcił głową – jednak wciąż tak bardzo żałuję, że cię nie spotkałem wcześniej albo w trochę innych okolicznościach... Może wtedy...
- Może – uśmiechnęłam się smutno, głaszcząc go po zaroście na brodzie.
Ten moment utwierdził mnie w przekonaniu, że naprawdę dobrze robię, wyjeżdżając stąd. I to nie tylko ze względu na mnie i Michała. Simonowi moja nieobecność także dobrze zrobi. Nasza przyjaźń, która nie należała to tych całkiem normalnych, powoli zaczęła wymykać się nam spod kontroli. Nie mogłam pozwolić, aby zaczęło nam na sobie jeszcze bardziej zależeć, już i tak pozwoliliśmy sobie na zbyt wiele. Jeszcze trochę, a moglibyśmy się znaleźć w jeszcze bardziej patowej sytuacji, niż jesteśmy w tej chwili, a wtedy nie wiem, jakbyśmy z niej wybrnęli.
- A teraz lepiej chodźmy już stąd, bo się spóźnimy na trening. A mogę się założyć, że to będzie jednoznacznie skomentowane przez chłopaków – powiedziałam, przerywając ciszę i kręcąc głową na samo wyobrażenie ich zachowania.
- E tam, niech sobie gadają – zaśmiał się Simon, przyciągając mnie do siebie. – Już niedługo nie będą mogli...
- Nie smuć się – szepnęłam, bo z tej odległości doskonale widziałam jego minę. – Ja naprawdę muszę to zrobić. Muszę. Inaczej nigdy się nie wyleczę z niego.
- Wiem, że musisz – przytaknął – ale... ale nie wiem, jak sobie poradzę bez ciebie.
- Poradzisz sobie, na pewno – odpowiedziałam pewna swego, po czym dałam mu kuksańca w bok. – A już zwłaszcza dlatego, że dotrzymam danego ci słowa – szepnęłam jeszcze, uznając tym stwierdzeniem naszą rozmowę za zakończoną.
Simon chyba również tak stwierdził, bo nie stawiał oporu, kiedy postanowiłam go przesunąć troszkę w bok i pociągnąć za klamkę drzwi, będących za nim, aby się stąd wydostać. Nie mogłam uwierzyć, że też akurat takie miejsce przyszło Niemcowi do głowy, by ze mną o tym porozmawiać. Wyszłam z uśmiechem na ustach z kantorka na korytarz jastrzębskiej hali, kręcąc głową i ciągnąc za sobą równie uśmiechniętego Simona. Jak na złość musieliśmy trafić akurat na Michała. Kubiak, który ewidentnie się spieszył, nie chcąc się spóźnić na trening ze mną, wiedząc doskonale, jak bardzo tego nie lubię, gdy tylko nas zobaczył, momentalnie stanął w miejscu i zmierzył nas spojrzeniem. Dla niego zapewne ta sytuacja wyglądała jednoznacznie... Kiedyś bardzo zależało mi na jego zdaniu, na tym, co o mnie myślał, więc pewnie próbowałabym mu w takim momencie wszystko wyjaśnić, ale teraz miałam to gdzieś.. A jeśli mam być szczera, to nawet się ucieszyłam, że nas zobaczył. Spojrzałam na niego zimno, po czym złapałam Simona za rękę i z wysoko uniesioną głową przeszłam obok niego, idąc z Niemcem przy swoim boku i nawet się nie oglądając, by móc się zorientować, jaką przyjmujący ma w tej chwili minę.
A z pewnością miał ją komiczną.

- Chłopcy, zaczekajcie chwilkę – szepnęłam słabo, kiedy w końcu zebrałam się w sobie, aby wyznać im prawdę.
A stało się to, gdy dwa dni później Jastrzębianie skończyli swój trening i zaczęli powolnym krokiem zbierać się do wyjścia. Przez moją prośbę jednak stanęli w pół kroku i spojrzeli na mnie z zaciekawieniem.
- Chciałabym wam bardzo podziękować za naszą współpracę – powiedziałam już pewniejszym tonem głosu. – To był nasz ostatni trening i mam nadzieję, że te miesiące, podczas których trenowaliście pod moją opieką, zapamiętacie choćby w jakimś stopniu tak pozytywnie jak ja – uśmiechnęłam się w ich kierunku.
- Ale jak to, ostatni? – zdziwił się Łasko.
- Tośka, co się dzieje? – dorzucił równie zaskoczony Malina.
- Zostawiasz nas? – spytał Martino, co mnie trochę zdziwiło, bo Włoch raczej rzadko kiedy zabierał głos w jakiejkolwiek dyskusji.
- A może idziesz do konkurencji, co? – rzucił Rob, mierząc mnie groźnym spojrzeniem.
- Spokojnie, spokojnie – uśmiechnęłam się, unosząc ręce w obronnym geście. – Nie idę do żadnej konkurencji, Rob, nie mogłabym przecież was tak zdradzić. Po prostu... – westchnęłam – wyjeżdżam, przez co nie będę mogła już z wami pracować. Na szczęście nie musicie już trenować w tak intensywny sposób, jak to do tej pory robiliście ze mną. Jesteście w naprawdę dobrej formie, więc dacie sobie radę już bez takich obciążeń. Poza tym zostawiam was w naprawdę dobrych rękach, więc nie musicie się o nic martwić – uśmiechnęłam się na potwierdzenie moich słów, mimo iż w gardle miałam gulę wielkości piłki tenisowej. – Mnie było naprawdę niesamowicie miło móc z wami pracować, ale wszystko kiedyś się kończy. I nasza współpraca właśnie się skończyła – wzruszyłam ramionami. – Jeszcze raz wielkie dzięki za wszystko, chłopaki – dodałam z uśmiechem.
Żegnając się z nimi, uświadomiłam sobie, że naprawdę będzie mi ich brakować. Na bank będę za nimi tęsknić. Nawet za ich irytującym narzekaniem i marudzeniem. W końcu to oni należeli do mojej codzienności, która mnie tu trzymała i bez nich na pewno nie będzie już taka sama... I żeby się przy nich nie rozpłakać, tak po prostu bez większych wyjaśnień, obróciłam się na pięcie i schowałam w szatni, unikając niewygodnych pytań z ich strony.
Dlaczego pożegnania są takie trudne?

Byłam strasznie zmęczona. Koszmarnie. Po treningu pojechałam do Katowic do szpitala, aby pożegnać się z moimi dzieciakami. Chciałam wszystko załatwić jednego dnia i mieć za sobą to, co nieuniknione. Dzieciaki jednak nie odpuściły mi tak szybko jak siatkarze. A może po prostu nie umiałam ich zostawić bez słowa wyjaśnień, jak to zrobiłam w przypadku Jastrzębian? W sumie to chyba druga odpowiedź jest bardziej prawdopodobna... Musiałam przecież szczerze wytłumaczyć dzieciakom, dlaczego postępuję tak, a nie inaczej. Nie chciałam, aby pomyśleli sobie, że zrobili coś nie tak i że to przez nich wyjeżdżam. Nie zasłużyły sobie na takie traktowanie. Do tego, a może i przede wszystkim, chciałam się nimi po prostu nacieszyć, dopóki jeszcze mogłam. W końcu nie wiedziałam, kiedy będzie mi dane ponownie zobaczyć te wszystkie kochane twarzyczki, które tak bardzo zdobyły moje serce...
I dlatego ledwo co wczołgałam się na trzecie piętro budynku, w którym będę mieszkać jeszcze przez kilka dni. Całe szczęście, że do szpitala pojechał ze mną Simon, bo nie wiem, jakbym sobie bez niego poradziła. To było zbyt wiele emocji, jak na jedno spotkanie i bez jego wsparcia mogłoby być ze mną naprawdę źle.
- Tośka? – usłyszałam za sobą, kiedy w końcu znalazłam w torbie klucze od mieszkania i gdy miałam już zamiar wchodzić do środka.
Jeszcze jego mi tu brakowało – pomyślałam, jednak odwróciłam się w jego stronę, mimo że tak naprawdę to miałam ochotę bez słowa wejść do środka i zamknąć mu drzwi przed nosem.
- Spodziewałeś się kogoś innego? – spytałam chłodno.
- Nie, tak właściwie to czekałem na ciebie – odpowiedział Michał, uśmiechając się niemrawo i podchodząc do mnie bliżej. – Możesz mi powiedzieć, co się dzieje? Najpierw znikasz na kilka dni, po czym wracasz i żegnasz się z nami... Nie rozumiem, Tosia. O co chodzi? Dokąd jedziesz? Dlaczego? – zasypał mnie pytaniami i wyrzutami.
Nawet jeślibym miała jeszcze w sobie jakąś nadzieję, że może coś do niego dotarło po naszej ostatniej kłótni, że może wreszcie się domyślił, to po tych słowach od razu uleciałaby ona w przestworza.
- Dlaczego obchodzi cię to, co się ze mną dzieje? – spytałam, patrząc mu w oczy i starając się być niewzruszoną. – Powinieneś się cieszyć. Wreszcie nie będę wtrącać się między was, opowiadać nieprawdy na każdym kroku... wreszcie dam wam spokój.
- Tosia, proszę, nie zaczynaj – szepnął słabo. – Nie chcę się z tobą kłócić.
- Ja też nigdy tego nie chciałam, Michał, ale ostatnio nie potrafimy inaczej ze sobą rozmawiać, jak tylko się kłócić. Dlatego informuję cię, że od teraz będziesz miał już ze mną spokój – uśmiechnęłam się kwaśno pod nosem.
- Tosia, ale co to znaczy? O czym ty mówisz? – zapytał, widząc jak otwieram drzwi chcąc wejść do środka, nie mając zamiaru mu powiedzieć czegoś więcej na ten temat.
- To znaczy, że zaczynam nowe życie – odpowiedziałam tylko, nie spoglądając nawet za siebie, po czym tak po prostu zamknęłam mu drzwi przed nosem. – Bez ciebie – dodałam, wiedząc, że tego nie usłyszy.
Michał jeszcze przez chwilę stał pod drzwiami i zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Wahał się, czy ma zapukać i zażądać ode mnie wyjaśnień, czy odwrócić się na pięcie i wejść do siebie, nie uzyskując ich. Po chwili zdecydował się na ten drugi ruch, dając sobie ze mną spokój, czego powinnam się była spodziewać. I czego tak naprawdę przecież chciałam...
A najlepsze było jednak to, że w tym momencie nie poczułam nic. Kompletnie nic. Myślałam, że może pęknie mi serce albo że w najgorszym wypadku zaniosę się szlochem, uświadamiając sobie, że to naprawdę koniec. A ja czułam w środku tylko kompletną pustkę, jakbym naprawdę miała serce z kamienia i wszyscy ci, którzy uważali mnie za nieczułą sukę, mieli jednak rację...

Nastał piątek. Przez ostatnie dni praktycznie nie wychodziłam z domu. Nie chciałam się z nikim widzieć. Niektórzy jednak chcieli zobaczyć się ze mną. Gdy jednak dobijali się do moich drzwi, udawałam, że nie ma mnie w środku. Naprawdę nie miałam ochoty na tłumaczenie się przed kimś z tego, co robię. Decyzja została już podjęta i nie podlegała jakiejkolwiek dyskusji. Byłam już praktycznie spakowana i gotowa, by w poniedziałek rano wyruszyć z warszawskiego lotniska w nieznane. Z nadmiaru wolnego czasu nawet posprzątałam całe mieszkanie. Ustaliłam również z Simonem, że to on będzie miał klucze, by móc wejść do środka i dokarmiać Majkela, któremu z pewnością nie spodoba się, że znów go ze sobą nie zabieram. Ale nie mogłam tego zrobić, a przynajmniej nie teraz, kiedy jechałam do Paryża na okres próbny, jak nazywałam najbliższy miesiąc.
Gdzieś w środku czułam jednak, że jeśli stąd wyjadę, to raczej już tu nie wrócę...
Przed opuszczeniem Jastrzębia-Zdroju wzbraniało mnie jednak jedno – Simon. Martwiło mnie, że Claudia wciąż w żaden sposób nie zareagowała na moją wiadomość. Czyżby nie zależało jej na Simonie tak, jak sądziłam? Myślałam, że Niemka tylko próbuje takim dość drastycznym sposobem zwrócić na siebie uwagę swojego męża, jednak powoli zaczynałam już wątpić w moje nieomylne jak dotąd przeczucie. Bałam się, że Tischerowa nie odezwie się na czas, a wtedy przecież nie będę mogła stąd wyjechać. W końcu obiecałam Simonowi, że nigdy go nie zostawię samego... a ja nigdy nie rzucam słów na wiatr. Co prawda miałam jeszcze wariant B, o którym zdążyłam Niemcowi napomknąć – on jednak drastycznie zmieniał moje plany na najbliższe dni. Nie byłam również do końca przekonana, czy jestem na niego gotowa. I czy właśnie tego bym chciała.
Hm, w sumie to wciąż do końca nie wiedziałam, czego tak naprawdę chcę. I przede wszystkim, kogo.
W rozmyślaniu przerwał mi dzwonek do drzwi. Nie zdziwiło mnie to ani trochę, bowiem ostatnio wciąż ktoś próbował się do mnie dobić. Przez chwilę nawet zastanawiałam się, czy powinnam pójść sprawdzić, kto postanowił mnie tym razem odwiedzić, myśląc, że to pewnie kolejny Jastrzębianin, przed którym będę udawała, że nikogo nie ma w domu, jednak przeszło mi przez myśl, że może jakoś telepatycznie przywołałam do siebie Claudię. Dlatego więc ruszyłam się z miejsca. I kiedy tylko wyjrzałam przez wizjer, okazało się, że miałam rację. Normalnie, jakbym naprawdę była jakimś medium.
Wzięłam więc głęboki oddech w celu uspokojenia się, po czym otworzyłam drzwi, szykując się na trudne spotkanie.
- Przepraszam, nie bardzo wiem czy trafiłam pod odpowiedni adres, ale... – kobieta zaczęła mówić od razu, gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, jednak zamilkła momentalnie, gdy tylko mnie zobaczyła, zapewne rozpoznając moją osobę z podesłanych jej zdjęć. – Ty! – krzyknęła i zmierzyła mnie złowrogim spojrzeniem.
Ja też ją rozpoznałam. Od razu. Właśnie stała przede mną kobieta kropka w kropkę podobna do tej, która tak pięknie uśmiechała się ze zdjęcia w ramce, stojącej na komodzie w salonie Simona.
- Tak, to ja i zapewniam panią, że bardzo dobrze pani trafiła – odpowiedziałam z uśmiechem. – Zapraszam – uchyliłam drzwi, chcąc wpuścić ją do środka.
- Nie mam zamiaru rozmawiać z kimś, kto rozbija mi moje małżeństwo – syknęła.
- Tak właściwie, to ja je ratuję, a nie rozbijam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Claudia tymczasem spojrzała na mnie, jakbym spadła z księżyca, nie rozumiejąc, o czym mówię. Wzruszyłam ramionami.
- Ja jednak naprawdę nalegam na rozmowę. Myślę, że musimy sobie wyjaśnić kilka spraw, a nie chciałabym robić tego na korytarzu – powiedziałam jeszcze w jej kierunku, tonem nieznoszącym sprzeciwu, po czym weszłam do środka i zostawiłam za sobą otwarte drzwi, licząc, że żona Simona pójdzie w moje ślady.
Claudia rozejrzała się dookoła, nie bardzo wiedząc, co się dzieje, po czym po chwili zastanowienia weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Uśmiechnęłam się z satysfakcją pod nosem, słysząc jak podąża moimi śladami w stronę salonu. Od razu napisałam do Simona SMS-a, aby przyjechał do mnie najszybciej jak tylko może, bo muszę mu o czymś powiedzieć, po czym obróciłam się w jej kierunku.
- Może kawy? Albo herbaty? – zaproponowałam.
- Nie przyjechałam tutaj na koleżeńskie pogaduszki – powiedziała, wciąż stojąc w drzwiach i patrząc na mnie nieufnie.
- A po co przyjechałaś? – skoro tak, to od razu przeszłam do kontrataku.
- Nie twoja sprawa – warknęła.
- Mylisz się, właśnie, że moja. To ja do ciebie napisałam tego maila, a przecież to dzięki niemu postanowiłaś przyjechać do Polski. Czyżbym się myliła? – spytałam, spoglądając na nią znacząco. Claudia milczała, co uznałam za zgodę. – No właśnie.
- Nie rozumiem, w co ty grasz? – kobieta zmierzyła mnie spojrzeniem.
- Mogłabym zapytać ciebie o to samo – zaśmiałam się. – Najpierw nie chcesz być z Simonem, utrudniasz mu kontakt z dziećmi, a kiedy dowiadujesz się, że on kogoś ma, to od razu przyjeżdżasz do Polski. Czyżby jednak ci na nim zależało? Czyżbyś była zazdrosna, że wybrał inną? Młodszą? Lepszą? A może jesteś tak zwanym psem ogrodnika, który mimo iż nie chce być z daną osobą, to nie chce również, aby on była z kimś innym? – drwiłam.
- Ta rozmowa nie ma sensu – Claudia pokręciła głową, obracając się na pięcie i chcąc wyjść, ale ja nie miałam zamiaru jej na to pozwolić.
- Wręcz przeciwnie – złapałam ją za rękę. – Nie wyjdziesz stąd, dopóki mnie nie wysłuchasz. Mam co prawda mało czasu, bo znając Simona to będzie tu za kilkanaście minut, ale postaram ci się wszystko wyjaśnić do tego czasu.
- O czym ty mówisz? – spojrzała na mnie jak na wariatkę.
I w sumie się jej nie dziwię, bo trochę tak się zachowywałam w tym momencie.
- O tym, że nie rozumiem, jak mogłaś zrezygnować z takiego faceta, jakim jest Simon.
- Ja nigdy z niego nie zrezygnowałam, to on zrezygnował z nas, wybierając siatkówkę – odpowiedziała po chwili, uparcie trwając przy swoim, po czym rozsiadła się wygodnie w fotelu, postanawiając mnie jednak wysłuchać. Chyba zorientowała się, że jej nie odpuszczę, więc wolała mieć to za sobą.
- A czy on postanowił to tak z dnia na dzień? Nie i ty dobrze o tym wiesz. Przecież kiedy za niego wychodziłaś, wiedziałaś, że jest siatkarzem. Wiedziałaś też, co się z tym wiąże, a mimo wszystko się na to zgodziłaś. I co, tak nagle ci się odwidziało? Tak nagle po tylu latach cię to przerosło? – wyciągałam najcięższe działa.
- Nie odwidziało mi się! – krzyknęła zdenerwowana. – Nic nie wiesz, a mnie oceniasz. Jakim prawem, co?
- To mi wyjaśnij – wzruszyłam ramionami, ignorując jej oskarżenia. – Bo jakoś trudno mi uwierzyć, że Simon wyjechał, nie konsultując tego z tobą. On was za bardzo kocha, aby móc tak postąpić. Jest zbyt dobry, aby myśleć tylko o sobie. Na pewno wyjaśniał ci to, dlaczego chce wyjechać do Polski. I na pewno chciał, abyście z nim przyjechali. Nie rozumiem więc, jak mogłaś postawić mu ultimatum, wiedząc, że nie ma dla niego miejsca w niemieckiej lidze – przyglądałam się jej uważnie, mówiąc to.
- A ja nie rozumiem, dlaczego to wszystko robisz? Po co mnie tu ściągasz, skoro powinno ci być na rękę, że jesteśmy z Simonem w trakcie rozwodu – wciąż unikała odpowiedzi, jak diabeł wody święconej.
- Bo mi na nim zależy i widzę, jak się męczy w tej sytuacji, w jakiej go postawiłaś. Jak tęskni za dzieciakami, za tobą, jak cię kocha. Wiesz, że on potrafi mówić o tobie godzinami? – spytałam, widząc, że moje słowa powoli zaczynają robić na niej wrażenie. – Mimo że tak go zraniłaś, usprawiedliwia cię na każdym kroku. Obwinia się, choć wie, że podjął jedyną słuszną decyzję w tamtym momencie. Claudia, ja dobrze wiem, że w waszym małżeństwie ostatnio nie działo się najlepiej i to nie tylko z powodu wyjazdu Simona, ale czy w związku nie chodzi o to, aby przezwyciężać kryzysy, które zawsze pojawią się na wspólnej drodze?
Przynajmniej ja tak to rozumiałam. Może moje dotychczasowe związki nie były wzorem cnót, to jednak właśnie czegoś takiego szukałam. Osoby, której będę pewna, że jeśli nie będzie się nam układało, bo na naszej drodze pojawią się jakieś przeszkody, to ona nie ucieknie przy pierwszej lepszej okazji, tylko zostanie i będzie walczyć.
- Masz rację, tylko wciąż nie bardzo rozumiem, dlaczego my o tym rozmawiamy? – szepnęła Claudia. – To wy nie jesteście razem?
- Wszyscy biorą nas za parę, ale w gruncie rzeczy jesteśmy tylko przyjaciółmi – uśmiechnęłam się. – Może nie takimi normalnymi, ale jednak przyjaciółmi.
- I naprawdę nie chcesz mi odebrać Simona? – nie dowierzała.
- Mam być z tobą szczera? – spytałam, a ona przytaknęła. – Kocham go i on kocha mnie. Ale oboje kochamy również kogoś innego i to o wiele mocniej od siebie. Jesteśmy w sytuacji patowej. On kocha ciebie, a ja pewnego… hm, nazwijmy go Em, dobrze?, który mnie nie zauważa. To właśnie te nieszczęśliwe uczucia zbliżyły nas do siebie i to do tego stopnia, że zaczęliśmy się zastanawiać, czy by ze sobą nie spróbować. Ale... nie jestem taka zła, na jaką wyglądam, za jaką wielu mnie uważa – westchnęłam. – Nie potrafiłabym rozbić czegoś, co wiem, że przy chęci z obydwóch stron uda się odbudować. Ja u mojego Ema nie mam żadnych szans, ale wy a i owszem. Teraz tylko od ciebie zależy, czy chcesz być z Simonem, czy chcesz ratować to, co jest między wami, czy jednak zakończyć wasz związek. I jeśli mam być szczera, to masz na to dosłownie kilka minut – zaśmiałam się. – Za chwilę pewnie wpadnie tu Simon, któremu niedawno wysłałam SMS-a, żeby przyjechał. Będziecie mogli ze sobą w spokoju porozmawiać i podjąć jakąś decyzję, bo dobrze widzę, że długo nie wytrzymacie w tym układzie, który do tego momentu był między wami. Dlatego może lepiej, jak zostawię cię samą, abyś mogła się zastanowić, czego tak naprawdę chcesz.
I nie czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony, zniknęłam w kuchni, by dać jej trochę czasu. Wstawiłam wodę na kawę, po czym oparłam się o kuchenny blat i odetchnęłam. Powinnam czuć się szczęśliwa, że wszystko idzie zgodnie z planem, że robię dobry uczynek, jednak coś nie dawało mi spokoju. Coś, czego nie powinno być, czego nie powinnam czuć... Nie potrafiłam się cieszyć z prostego powodu – jeśli Simon i Claudia postanowią spróbować uratować swoje małżeństwo, ja stracę Simona. A nie byłam do końca przekonana, czy tego właśnie chcę... Pogubiłam się we własnych uczuciach i to do tego stopnia, że przestałam być pewna swoich decyzji, które jeszcze nie tak dawno wydawały mi się być słuszne. A mimo wszystko brnęłam w to dalej i nie miałam zamiaru zrezygnować...
W rozmyślaniu nad tym przerwał mi dźwięk otwieranych drzwi. Simon naprawdę czuł się tutaj jak u siebie w domu, więc nie zdziwiło mnie to, że nie zapukał do drzwi, tylko od razu wszedł do środka. Usłyszałam jeszcze, jak od razu swoje kroki kieruje w stronę salonu, a gdy już tam dotarł, nastąpiła cisza, która mnie trochę przestraszyła.
- Claudia? – usłyszałam słaby głos Simona.
- Simon – odpowiedziała.
Kiedy weszłam do pomieszczenia, w którym aktualnie byli Tischerowie, zobaczyłam, jak oboje stoją naprzeciwko siebie i się w siebie wpatrują, nie bardzo wiedząc, co powinni teraz zrobić, bądź powiedzieć.
- Wyjaśni mi ktoś, co tu się dzieje? – zapytał Simon, kiedy już odzyskał głos.
- To może ja to zrobię? – spytałam z uśmiechem, zwracając tym na siebie ich uwagę. – Obiecałam ci, że nigdy cię nie zostawię, a skoro mam wyjechać, to postanowiłam sprowadzić Claudię, byście wreszcie mogli się ze sobą pogodzić, dzięki czemu nie zostaniesz tutaj sam. Teraz już jednak wszystko zależy od was. Zostawiam więc moje mieszkanie pod waszą opieką, porozmawiajcie sobie w spokoju. Jak już dojdziecie do jakiegoś konsensusu, to zadzwoń do mnie, Simi, a wrócę – powiedziałam jeszcze do Niemca, po czym pocałowałam go w policzek, życząc mu powodzenia. – A, i w kuchni na stole stoją dwie kawy, jeśli macie ochotę. To na razie – pożegnałam się jeszcze, po czym narzuciłam na siebie kurtkę i wyszłam z mieszkania, zanim zdążyli w jakikolwiek sposób na to zareagować.

W niedzielę popołudniu stałam na stacji w Katowicach wraz z Tischerem, który postanowił mnie odwieźć, i czekałam na pociąg do Warszawy. Jutro przedpołudniem odlatywał z Okęcia samolot do Paryża, na który już dawno miałam zakupiony bilet, jednak najpierw musiałam się dostać do stolicy. Simon uparł się, że skoro nie chcę, aby odwiózł mnie na lotnisko, to przynajmniej muszę mu pozwolić odwieźć się na dworzec i dopiero tutaj się ze mną pożegnać. Nie chciał zrobić tego wcześniej, aniżeli będzie to konieczne, mówiąc, że wciąż nie dociera do niego, że nie będzie mnie tutaj. Nie wiedziałam, co mam zrobić, dlatego pozwoliłam mu tu ze mną przyjechać, mimo że wolałam uniknąć wszelakiego rodzaju pożegnań. Ale Niemca nie potrafiłam zbyć w taki sposób, jak to zrobiłam z całą resztą...
Stałam właśnie na peronie i słuchałam, jak Simon kolejny raz opowiada mi o rozmowie, którą w piątek przeprowadził z Claudią. Zdążyłam już chyba z trzydzieści razy usłyszeć, że jestem niemożliwa, niesamowita i niereformowalna, skoro wpadłam na tak szalony pomysł, by ich ze sobą pogodzić. Simon wciąż nie mógł uwierzyć, jak tego dokonałam. Tylu przede mną próbowało i nikomu się nie udało, a ja odniosłam sukces, za który będą mi dozgonnie wdzięczni. Claudia co prawda w sobotę rano wróciła do Niemiec, ale tylko po to, by uporządkować tam wszystkie swoje sprawy i jak najszybciej przenieść się do Jastrzębia. Oboje postanowili dać sobie jeszcze jedną szansę. Co prawda żadne z nich nie wiedziało, czy dobrze się to zakończy, ale mimo wszystko woleli spróbować, niż na starość żałować, że tego nie zrobili.
Choć wszystko mogło nie skończyć się w tak dobry sposób, gdyby Simon nie miał w piątek treningu. Claudia bowiem najpierw pojechała do niego z zamiarem zrobienia mu awantury o jego młodą kochankę, o której musi dowiadywać się pocztą pantoflową. Chciała wszystko między nimi raz na zawsze zakończyć, ale... pocałowała klamkę i nie chcąc czekać na „niewiernego” męża, przyjechała do mnie, by dowiedzieć się szczegółów, które jej obiecałam w mailu. I to podobno moja pogadanka dała jej do myślenia, dzięki czemu dotarło do niej, że jednak najlepszym rozwiązaniem dla nich wszystkich będzie, jeśli zawalczą o siebie.
- A jaki był twój plan B? – spytał Simon, wyrywając mnie tym z zamyślenia, kiedy tylko umilknął głos, który zapowiedział nadjeżdżający pociąg w kierunku Warszawa Centralna. – Chyba teraz możesz mi powiedzieć?
- No, w sumie chyba mogę – zawahałam się przez chwilę, nie wiedząc, czy dobrze robię. Simon spojrzał na mnie wyczekująco, przez co z moim ust od razu wydobyły się słowa. – Gdyby Claudia jednak nie przyjechała albo nie pogodzilibyście się, to dzisiaj zamiast wyjeżdżać, wprowadziłabym się do ciebie, a gdy już byście się ze sobą rozwiedli, to bym ci się oświadczyła – powiedziałam, będąc śmiertelnie poważną.
Bo naprawdę taki miałam plan. I z każdym dniem wydawał mi się być najrozsądniejszy.
- Serio? – Simon jednak nie uwierzył mi od razu.
- Serio – przytaknęłam z niemrawym uśmiechem. – Obiecałam sobie, że nigdy nie będę tą trzecią, która rozbija komuś udany związek, ale jeśli nie widzielibyście już z Claudią dla siebie żadnej szansy, to nic nie stałoby na przeszkodzie, bym powalczyła o swoje szczęście.
- Jesteś niesamowita – odpowiedział Simon poważnie, po czym mnie pocałował. Po raz pierwszy wiedziałam, że nie jest to pocałunek na pokaz, tylko że naprawdę przekazywał mi nim swoje uczucia do mnie, które gdzieś tam jednak w nim były. Tak jak gdzieś w środku mnie były uczucia do niego... – I wiedz, że zawsze będziesz moją kryzysową narzeczoną, choćby nie wiem, co się stało – dodał, patrząc mi w oczy.
Uśmiechnęłam się, słysząc to wyznanie, które wzruszyło mną do głębi.
- A ty moim kryzysowym narzeczonym – odpowiedziałam, wtulając się w niego ze świadomością, że robię to już ostatni raz.
Nie rozpłakałam się jednak przy nim, mimo że miałam wielką ochotę, aby to zrobić. Kiedy wsiadłam do pociągu i odmachawszy smutnego Niemcowi, stojącemu na dworcu, usiadłam na swoim miejscu – dopiero wtedy dałam upust swoim emocjom. Nigdy bowiem nie zapomnę chwil, które z nim spędziłam w ciągu ostatnich miesięcy. Bo nikt nigdy nie zrobił dla mnie tak wiele w tak krótkim czasie. Nikt nigdy nie stał się dla mnie tak ważny w przeciągu kilku tygodni. I nikt nigdy nie zdobył mojego serca takim szturmem jak Simon.
Teraz jednak zaczynałam nowe życie. Bez Simona. I bez Michała.


_______________________

W sumie to do końca biłam się z myślami, czy właśnie tak mam to rozegrać. Ostatecznie jednak stwierdziłam, że powinnam trzymać się pierwszej wersji opowiadania, choć... gdzieś tam w mojej głowie ukrywa się ta druga, która pojawiła się, gdy zaczęłam przelewać do Worda mój pomysł. I na pewno będę miała przynajmniej jeszcze jeden taki moment w trakcie pisania JMT, w którym wszystko będę mogła zmienić. I sama nie wiem, co wtedy zrobię...
Ale dosyć tych moim bezpłciowych wywodów, czas na ogłoszenie parafialne :) Kochani, wiem, że kiedyś Was już o to prosiłam, ale jestem zmuszona zrobić to ponownie, ponieważ znowu się pogubiłam. Weszłam bowiem ostatnio na moją listę blogów i połowa opowiadań (a może nawet i więcej?) znajdujących się tam, jest już nieaktywna albo zakończona, a chętnie bym coś poczytała w wolnej chwili. Dlatego jeśli chcecie, abym do Was zajrzała, to kończąc swój komentarz na temat tego rozdziału, zostawcie adres swojego bloga, dobrze? Będę Wam niezmiernie wdzięczna, jeśli to uczynicie :) A jeśli nie chcecie, to również będę wdzięczna, jeśli postanowicie napisać, co sądzicie o tym, co tu dzisiaj dodałam.
A tymczasem pozdrowienia z jeszcze nieśnieżnego Poznania! Buziaki, szanowna_ 

poniedziałek, 18 listopada 2013

dwudziesty tatuaż.



„bo wierzę w to, że mamy tę moc,
by iść przed siebie!”


Następnego dnia wczesnym rankiem Simon podrzucił mnie do Katowic, abym zdążyła na pociąg. Niemiec, kiedy tylko powiedziałam mu o moich najbliższych planach, sam zaoferował mi swoją pomoc, nie chcąc nawet słyszeć, abym tłukła się z walizką autobusem, mimo że nie była ona jakoś specjalnie ciężka, a podróż przesadnie męcząca. Tischer jednak się uparł i nie docierało do niego, że przecież przez to będzie musiał wcześnie wstać i się nie wyśpi – on i tak musiał naocznie upewnić się, że wsiadłam w dobry pociąg. Żegnając się z nim na peronie, obiecałam mu uważać na siebie, dać znać, kiedy tylko dojadę na miejsce i wrócić z Rzeszowa jak najszybciej, zanim on zdąży się za mną stęsknić na tyle, by sam po mnie przyjechać. Uśmiechnęłam się niemrawo, słysząc jego słowa i machając mu na pożegnanie z okna pociągu. Simon bowiem nie wiedział jeszcze, co postanowiłam owej nocy, podczas której to nocowałam u niego po mojej ostatniej kłótni z Michałem. A to nie miało nic wspólnego z jego życzeniami powrotu…
Kilka godzin później wysiadłam w Rzeszowie. Rozejrzałam się nerwowo po stacji, szukając wzrokiem Bartmana, który miał po mnie wyjechać. Nie powinno mi być go trudno odszukać, w końcu nie należał on do osób o przeciętnym wzroście. I nie myliłam się. Szybko zauważyłam jego nastroszoną czuprynę wśród głów innych osób znajdujących się na stacji. On mnie jednak kompletnie nie zauważył, bowiem przy jego boku wisiała jakaś małolata wraz ze swoją świtą, zapewne prosząc go autograf. Mam szczerą nadzieję, że tylko o to.
Podeszłam więc do nich, widząc, że sam Bartman raczej nie jest w stanie tego zrobić.
- Cześć Zibi – powiedziałam w jego plecy, bowiem siatkarz akurat był obrócony do mnie tyłem.
Dziewczyna stojąca najbliżej obrzuciła mnie morderczym spojrzeniem. Chyba wzięła mnie za kolejną fankę Bartmana, która zaraz im go zabierze. No cóż, zabrać to i tak go stąd zabiorę, ale raczej nie z powodu wspólnego zdjęcia czy podpisu. Widziałam, że małolata zbiera się w sobie, by mi coś powiedzieć i zapewne nie miało być to dla mnie przyjemne (choć szczerze mówiąc – powątpiewam, aby potrafiła mnie urazić równie mocno co Kubiak, który jest w tym niekwestionowanym mistrzem), jednak Zbyszek dokładnie w tej samej chwili obrócił się i gdy tylko mnie zobaczył, od razu się rozpromienił. Po chwili porwał mnie w swoje ramiona, unosząc w górę i nie przejmując się obecnością swoich fanek tuż obok naszej dwójki.
- Tośka, już jesteś! – rzekł, a właściwie to krzyknął. – Ale się cieszę, że przyjechałaś!
- Ja też się z tego cieszę, ale mógłbyś mnie postawić na ziemi – szepnęłam, jednak Bartman ani myślał wykonać mojego polecenia. – Zibi, puść mnie, brakuje mi tchu…
- To zapewne na mój widok – zaśmiał się brunet, mimo to postawił mnie z powrotem na ziemi. – Boże, znowu schudłaś – stwierdził, kiedy tylko omiótł spojrzeniem moją postać.
- A ty znowu przypakowałeś – zaśmiałam się, dotykając palcami jego muskułów przebijających się przez czarny sweter, który miał w tej chwili na sobie. – Ale może pogadamy o tym w mieszkaniu, bo jestem padnięta – dodałam, udając ziewanie.
Byłam zmęczona podróżą, to prawda, ale nie do tego stopnia, aby zaraz mu tu paść. Miałam w sobie na tyle siły, że mogłabym z nim rozmawiać i rozmawiać, jednak wolałam nie robić tego wśród gapiów, a zwłaszcza takich, którzy nie byli mi zbytnio przychylni. Rozmowa w cztery oczy jest zdecydowanie lepszym rozwiązaniem.
- Jasne, Tosiaku – uśmiechnął się do mnie, po czym obrócił się w stronę owej grupki, stojącej w tym momencie za jego plecami. – Panie wybaczą, ale muszę już iść – rzekł ze skruchą, kłaniając się im jeszcze.
Zaraz po tym złapał moją walizkę w prawą rękę, lewą mnie objął i szybko pociągnął mnie w stronę wyjścia ze stacji, zostawiając je wszystkie za nami, niezbyt zadowolone z rozwoju akcji. I chyba nie do końca zorientowane w tym, co się właśnie wydarzyło.
- Boże, Zibi, one by mi najchętniej oczy wydrapały – podzieliłam się z nim tym spostrzeżeniem, kiedy tylko wyszliśmy z dworca na zewnątrz, szczerze wystraszona. Albo zdegustowana.
- Nie byłoby aż tak źle – odrzekł Bartman, ale nie był w tym zbytnio przekonujący. – Choć nie powiem, aby takie spotkania były dla mnie komfortowe... Na całe szczęście to jest tylko nieliczna grupa kibiców, reszta jest całkiem normalna – westchnął.
- No, mam nadzieję, bo inaczej zacznę się bać o wasze życie – powiedziałam to całkiem poważnie, jednak Bartman zaczął się śmiać, jakby to była najzabawniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszał.
Po chwili i ja dołączyłam do tego rechotu.

- I co masz zamiar teraz zrobić? – spytał Zbyszek, kiedy godzinę później siedzieliśmy wspólnie na sofie w jego salonie, pijąc piwo.
Właśnie skończyłam opowiadać mu ostatnie wydarzenia ze mną i z Michałem w roli głównej, a Zbyszek zdążył już określić swojego przyjaciela najgorszymi epitetami, jakie mu w tej chwili przyszły do głowy, wyrzucając z siebie całą złość, jaka się w nim wezbrała podczas mojej relacji z tego, co się aktualnie dzieje w Jastrzębiu-Zdroju.
- Po tym wszystkim postanowiłam dać sobie z nim spokój, raz na zawsze – powiedziałam pewnie, otwierając drugie piwo.
- W sumie to ci się nie dziwię – odrzekł poważnie. – I nawet to popieram – dodał po chwili.
- Naprawdę? – zdziwiłam się.
Nie spodziewałam się, że uzna to za dobry pomysł. Tyle razy wraz z Błażejem suszyli mi głowę, abym walczyła o Michała, abym pod żadnym pozorem z niego nie rezygnowała. Twierdzili, że starszy Kubiak się w końcu opamięta i zrozumie, co do mnie czuje (bo oni wciąż trwają przy tym, że Michał mnie kocha, tylko sobie tego jeszcze nie uświadomił; wiem, niedorzeczność). Przy każdym moim zwątpieniu w to uczucie chłopcy skutecznie wbijali mi takie farmazony do głowy. A teraz, proszę, taka odmiana.
- Wciąż uważam, że pasujecie do siebie idealnie, ale ci się nie dziwię. I tak długo wytrzymałaś – stwierdził Bartman, po czym chciał pójść w moje ślady, ale w porę wyrwałam mu butelkę z ręki, zabraniając kolejnej na dziś dawki procentów. W końcu jest sportowcem, a ja nie mam zamiaru mieć na sumieniu jego kariery. – Poza tym on na ciebie nie zasługuje – dodał, wzdychając.
Nie wiem tylko, czy był zniecierpliwiony zachowaniem Michała w stosunku do mnie, czy tym, że zabroniłam mu wypić kolejną butelkę piwa.
- To są chyba najmilsze słowa, jakie mogłam w tym momencie od ciebie usłyszeć – aż się wzruszyłam, jednak starałam się zakryć to szerokim uśmiechem.
Zbyszek odwzajemnił mój uśmiech, po czym się zamyślił. Wpatrzony w jakiś punkt na ścianie siedział obok mnie na kanapie, trzymając na kolanach Bobika i głaszcząc go machinalnie po grzbiecie. Między nami na dłuższą chwilę zapanowała cisza.
- I co dalej, powalczysz teraz o Simona? – to Zbyszek jako pierwszy ją przerwał. – Wiesz, nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale jeśli tak będzie, to dobrze zrobisz. Widzę, że Simon da ci szczęście, że do siebie pasujecie…
Kompletnie zdziwiło mnie to, co mu przyszło do głowy.
- Nie, Zbyszek, nie zainteresuję się Simonem – gdy tylko odzyskałam głos, od razu wyprowadziłam go z błędu. – Nie mam zamiaru zabijać klina klinem.
- Wydawało mi się, że się świetnie dogadujecie. Mówiłaś o nim w taki sposób, że pomyślałem, że może… no, wiesz – spojrzał na mnie niemal błagalnie, licząc, że domyślę się o co mu chodzi.
Gdy Zbyszkowie brakuje słów, to wiedz, że coś się dzieje. Mimo to jednak domyśliłam się, co chciał mi tym zasugerować.
- Nie zaprzeczam, że go kocham na swój porąbany sposób, ale to nie jest tak, że pstryknę palcami i Michała już nie będzie w moim życiu, a zastępuje go Simon – zaczęłam mu tłumaczyć. – Poza tym pomyśl też o Simonie. On wciąż ma żonę, którą kocha i tego nie zaprzecza. Nawet jeśli udałoby mi się z nim być, zawsze może nadejść taki moment, w którym ona wróci i mi go zabierze. A ja nie mam zamiaru drugi raz cierpieć tak, jak przez Michała…
- Nie zaryzykujesz, bo się boisz? – zdziwił się Zibi, przyglądając mi się. – To do Ciebie niepodobne.
- A widzisz, zmieniłam się. I to wszystko pod wpływem Michała... – uśmiechnęłam się niemrawo pod nosem. – Naprawdę długo się zastanawiałam, co powinnam teraz zrobić i opracowałam plan. Mam nadzieję, że mi w nim pomożesz.
- Ja? – zdziwił się siatkarz. – Bardzo chętnie. W jaki sposób mógłbym ci pomóc? – spytał.
- Chcę, abyś poznał mnie z Jochenem – wyjawiłam. – Mam z nim do obgadania pewną sprawę.
- Nie rozumiem. Po co ci Jochen? Co to za sprawa? – Bartman spojrzał na mnie podejrzliwie.
W jego oczach zauważyłam coś niepokojącego, kiedy tylko wspomniałam o Schopsie, przyjacielu Simona.
- To ja ci może wszystko wyjaśnię, ok? – spytałam, a Bartman przytaknął, rozsiadając się wygodniej na swoim miejscu, jakby doskonale wiedząc, że nadszedł czas na dłuższy monolog z mojej strony. – Gdy zdecydowałam w końcu, że kończę z Michałem raz na zawsze, zaczęłam się zastanawiać, czy będę umiała żyć w Jastrzębiu tuż obok niego. I chyba nie potrafię tego zrobić, przynajmniej nie teraz, kiedy wciąż coś tam jeszcze do niego czuję. Codzienne oglądanie jego i Justyny byłoby dla mnie zbyt bolesne, rozumiesz? Pomyślałam więc o wyjeździe do Warszawy, do Aleksa. Pamiętasz go, mam nadzieję – spojrzałam wymownie na Bartmana, a ten przytaknął. – Mówił mi, że obojętne co się stanie, zawsze mogę do niego przyjechać, w końcu adres znam. Przy okazji byłabym również bliżej mamy i Zośki, i może udałoby się nam odbudować naszą relację, która kiedyś była bez zarzutów? Ale gdy tak dłużej o tym myślałam, to wyobraziłabym sobie, jakby to wszystko się skończyło. I wiesz jak? – Zibi tym razem pokręcił przecząco głową. – Znów wróciłabym do imprezowania, a mimo wszystko szkoda mi jest zaprzepaścić tej zmiany, która wytworzyła się we mnie dzięki Michałowi. Poza tym nie chce mieszać Aleksowi w życiu, już i tak sporo w nim namieszałam w ciągu tych kilku dni nad morzem. Może je sobie jakoś ułożył przez te ostatnie miesiące? – zamyśliłam się na moment.
- Wciąż jednak nie rozumiem, po co ci Jochen – wtrącił zniecierpliwiony Zbyszek, widząc że nie bardzo garnę się do dalszego mówienia.
- Ach, no tak – uśmiechnęłam się pod nosem, wracając do rzeczywistości. – Dalej pomyślałam o Simonie. I naprawdę długo się nad tym zastanawiałam, zwłaszcza że, mówiąc nieskromnie, pasujemy do siebie idealnie. Ale już zdążyłam go poznać na tyle, by wiedzieć jak wygląda jego sytuacja. I nie chcę, aby przeze mnie Simon stracił szansę na pogodzenie się z Claudią, którą niewątpliwie ma. Ich relacja z dnia na dzień się ociepla, zaczynają już ze sobą normalnie rozmawiać, co niedawno byłoby nie do pomyślenia. Nie mogę więc teraz wejść w to z buciorami i nagle wszystkiego zepsuć. Czułabym się fatalnie, gdyby przeze mnie rozwaliło się to małżeństwo, którego ściany może nie są już jakoś specjalnie mocne, ale wciąż mają stabilne fundamenty.
- Powinnaś być większą egoistką – wtrącił Zibi z przekonaniem.
- A wiesz, że Simon kocha mnie właśnie za ten altruizm, który w sobie mam? – zaśmiałam się, przypominając sobie słowa Niemca, które ostatnio mi powiedział i które mnie jakoś w tej chwili rozczuliły. – Ale wracając do tematu, właśnie do tego potrzebny jest mi Jochen. Mam nadzieje, że pomoże mi w pogodzeniu Tischerów – dodałam z pewnością w głosie.
Wiedziałam, że zrobię dobry uczynek, próbując ich na nowo ze sobą połączyć. Kierowały mną jak najlepsze i najszlachetniejsze pobudki. Nawet jeśli mi by się to nie udało, to nigdy nie będę mogła sobie wyrzucić, że nie próbowałam.
- W jaki sposób? – zdziwił się Zbyszek. – Myślisz, że sama dokonasz czegoś, czego innym się nie udało w ciągu ostatnich miesięcy?
- Nie znasz jeszcze moich możliwości? – zaśmiałam się, spoglądając na niego pobłażliwie.
Zibi po chwili mi zawtórował, jednocześnie kręcąc głową.
- No dobrze, pomogę ci, Tośka, ale pod jednym warunkiem – odrzekł Bartman po krótkiej chwili namysłu, zapewne domyślając się, że nawet jeśli on by mi nie pomógł, to sama znalazłabym sposób, aby dostać się do Jochena i zrealizować swój plan. – Musisz mi obiecać jedną rzecz.
- Jaką? – zainteresowałam się, bo nie spodziewałam się, że to on będzie mi stawiał warunki.
- Jeśli nie uda ci się pogodzić Simona z żoną, to wreszcie pomyślisz o sobie i zawalczysz o swoje szczęście. A mówiąc szczęście, mam na myśli Tischera – powiedział, po czym wbił we mnie wzrok.
Spojrzałam na niego. Martwił się o mnie, widziałam to w jego oczach. Chciał dla mnie jak najlepiej, chciał, abym była w końcu szczęśliwa. Dlaczego więc nie mogłam mu tego obiecać? W moim planie nie było miejsca na pomyłkę, więc takowa ewentualność nie będzie miała miejsca. A Zibi przynajmniej będzie spokojniejszy. Poza tym nawet jeśli coś poszłoby nie tak, to w sumie i tak wyjdzie na moje, nieprawdaż?
- No dobrze, obiecuję – rzekłam, unosząc dwa palce w górę w geście przysięgi, mimo że nigdy nie byłam harcerką.
- Na pewno? – Bartman spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Czy ja kiedyś nie dotrzymałam danego komuś słowa? – spojrzałam na niego, a on pokręcił przecząco głową. – No właśnie. Ale jeśli wciąż mi nie wierzysz, to mogę podpisać jakiś cyrograf własną krwią, czy coś – zaśmiałam się.
- Nie, Tosiu, to nie będzie potrzebne – uśmiechnął się, troszkę odrzucony wizją upuszczania sobie krwi.
 - Jak chcesz – wzruszyłam ramionami. – To tak, ty poznasz mnie z Jochenem, dzięki któremu ja godzę Simona z żoną, a gdy wszystko wróci do normy, to stąd wyjadę. Tak, to najlepsze rozwiązanie – podsumowałam wszystko, uśmiechając się do siebie.
Ja to jednak jestem dobrym strategiem.
- Jak to wyjeżdżasz, Tośka? – Bartman się zdziwił, wyrywając mnie z chwilowego samouwielbienia. – O tym nie było mowy.
- Przecież mówiłam ci, że nie jestem w stanie na ten moment żyć obok Michała i Justyny. Myślałeś, że ten jeden weekend u ciebie to zmieni? – zdziwiłam się. – Jeśli tak myślałeś, to jesteś w błędzie. Potrzebuję więcej czasu, dlatego rozmawiałam już na ten temat z Błażejem i za półtora tygodnia lecę do niego do Paryża. Nawet kupiłam już bilet, tylko przedtem muszę jeszcze załatwić sprawę z Tischerami, żeby móc stąd wylecieć, będąc spokojną, że nie zostawiłam go tutaj samego.
- A kiedy wracasz? – spytał Bartman.
Jeśli mam być szczera, to tego pytania najbardziej się obawiałam. A raczej reakcji na moją odpowiedź.
- Nie wiem, czy w ogóle wrócę...
- Tośka, nawet mnie tak nie strasz! – przerwał mi oburzony Bartman.
- Zibi, ja cię wcale nie straszę – pokręciłam głową. – Patrzę na to wszystko w tej chwili jak najbardziej realnie i naprawdę nie ma innego wyjścia z tej sytuacji.
- Ale to jest ucieczka! – krzyknął.
- Nazywaj to jak chcesz, ale ja naprawdę muszę się w końcu odkochać, bo to mnie wyniszcza – pokręciłam głową, wbijając wzrok w niezidentyfikowany punkt przede mną. – A z dala od niego będzie mi najłatwiej...
- Ale jak ty to sobie wyobrażasz? – Bartman od razu zasypał mnie pytaniami. – Chcesz wszystko tak nagle rzucić i wyjechać? Zostawić to wszystko, czego tu już dokonałaś?
- To będzie taki nowy rozdział w moim życiu, nieprawdaż? – zaśmiałam się. – Na szczęście w Polsce mało co już mnie trzyma. Nie studiuję, jestem sama, rodzina tyle czasu radziła sobie beze mnie, więc teraz też sobie poradzi, przyjaciele powoli układają sobie życie beze mnie, a praca… no cóż, będę zmuszona z niej zrezygnować. Jest kryzys, więc szybko znajdą kogoś na moje miejsce. A tam mam Błażeja, on mi pomoże stanąć na nogi. Wierzę w to głęboko.
- Tosia, wybacz, ale ja tego nie widzę – Zbyszek pokręcił głową, ale już przynajmniej nie krzyczał.
- Szczerze? To ja też nie – westchnęłam. – Ale muszę spróbować. Dlatego na razie jadę tam na taki, powiedzmy, okres próbny. Jeśli się nie zaaklimatyzuję, jeśli uznam, że to nie jest miejsce dla mnie, to wrócę do Polski jakoś w styczniu, po świętach. A jeśli mi się uda, to będziemy widywać się tylko przy niektórych okazjach – spojrzałam w jego twarz, będąc już poważną.
- Tosia…
- Nie, Zbyszek, nie odwiedziesz mnie od tego pomysłu – pokręciłam głową, przeczuwając to, co ma mi zamiar teraz powiedzieć. – I mam nadzieję, że mnie w nim wesprzesz.
- Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć - odpowiedział.
- Miałam nadzieję, że właśnie to powiesz – uśmiechnęłam się, po czym ze łzami w oczach wtuliłam w jego bark.
Strasznie nie lubię pożegnań.

Następnego dnia Bartman zabrał mnie na Podpromie, na trening Resovii, przedostatni przed jutrzejszym meczem chłopaków. Resoviacy, gdy tylko ujrzeli Bartmana ze mną u boku, od razu zaczęli się z niego nabijać, że znalazł sobie zastępstwo pod nieobecność Aśki. Całkiem niezłe zastępstwo, dodawali. Zbyszek pokręcił tylko głową, ja także nic na to nie odpowiedziałam. Byłam już do tego przyzwyczajona. W końcu na co dzień obcuję z Jastrzębianami, więc takie gadanie to dla mnie żadna nowość. Trzeba chłopakom po prostu pokazać, że ich gadanie człowieka nie rusza i po chwili dadzą sobie spokój. W przeciwnym wypadku będą żartować sobie z ciebie do upadłego – bo jak już znajdą sobie „ofiarę” to nie ma zmiłuj.
Ale tak poza tym, to siatkarze są naprawdę sympatycznymi ludźmi, z którymi można się dogadać i których nie trzeba się obawiać. Oczywiście, o ile traktuje się ich jak normalnych ludzi, podobnych do siebie, a nie jak jakieś mega gwiazdy, super-bohaterów, czy bożyszcza damskich serc. Bo wtedy to im trochę odbija i są strasznie irytujący. Na szczęście jakoś niezbyt często miałam do czynienia z tą drugą ich odsłoną.
Po skończonym dwugodzinnym treningu, który obejrzałam z górnych rzędów Podpromia, Zbyszek przywołał mnie gestem ręki do siebie.
- Nie wynudziłaś się? – spytał, kiedy już stanęłam obok niego.
Na pierwszy rzut oka było widać, że jest wymęczony minionymi godzinami spędzonymi na hali, ale on sam zawsze wyznawał zasadę, że gdy wraca się z treningu lekkim i świeżym, to to nie był wcale dobrze przepracowany czas, więc jego zmęczenie uznałam za dobrą domenę.
- Nie, no coś ty – pokręciłam głową. – Zapomniałeś już, że w Jastrzębiu też często przychodzę na treningi? A one jakoś specjalnie się od waszych nie różnią.
Zbyszek już otwierał usta, by mi coś odpowiedzieć, jednak ktoś go ubiegł.
- To wy się znacie z Jastrzębia? – zdziwił się Igła, który stał niedaleko nas i od razu wtrącił się do rozmowy.
Nie zaskoczyło mnie to. Michał i Zbyszek wiele mi o nim opowiadali, więc w teorii wiedziałam, jaki on jest.
- Nie, jeszcze z czasów Politechniki – wyjaśnił mu Bartman, a Krzysiek pokiwał głową z uznaniem. – Tak właściwie, to chyba jeszcze was sobie nie przedstawiłem – zorientował się Zibi po chwili.
- Chyba nie było takiej okazji – uśmiechnęłam się.
Co prawda kilkakrotnie widzieliśmy się już na żywo, kiedy odwiedzałam z Błażejem chłopaków w czasie sezonu reprezentacyjnego, ale jakoś nigdy nie przyszło mi stanąć oko w oko z Igłą i uciąć z nim sobie nawet krótkiej pogawędki. Za wyjątkiem momentu, kiedy jako smarkula zrobiłam sobie z nim zdjęcie po jednym ze spotkań reprezentacji w Warszawie, ale to było dawno i nie byłam wtedy jeszcze jakoś specjalnie pewna siebie...
- To czas to zmienić – Bartman wyszczerzył się momentalnie. – To jest moja przyjaciółka, Tośka, a to Igła… znaczy Krzysiek... – poprawił się Zibi, gdy tylko libero spojrzał na niego gniewnie.
- Ty jesteś tą Tośką, o której mi chłopcy tyle opowiadali podczas zgrupowania? – spytał od razu, mimo że Bartman jeszcze nie skończył nas sobie przedstawiać.
- Aż się boję zapytać, co ci o mnie opowiadali – zrobiłam wielkie oczy, gdy tylko to usłyszałam.
- Nic strasznego, zapewniam cię – zaśmiał się Igła. – A co u Michała? – zagaił.
Przez chwilę nastąpiła dłuższa pauza. Nie bardzo wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć na to zaskakujące mnie pytanie. Poza tym taka nagła zmiana tematu zbiła mnie z tropu.
- Wszystko w porządku – uśmiechnęłam się, ale nie był to szczery uśmiech, co Krzysiek chyba zauważył. – Wydaje mi się, że od czasów reprezentacji za wiele się u niego nie zmieniło – dodałam.
Igła pokiwał głową i już otwierał buzię, by mnie o coś zapytać, jednak w tym samym momencie obok nas pojawiła się jego żona, która jednym sugestywnym spojrzeniem mu o czymś przypomniała. Krzysiek więc pożegnał się z nami w pośpiechu i chwilę później razem z Iwoną szedł w stronę szatni, dyskutując z nią o czymś zawzięcie. A może bardziej się przekomarzając? Nie wiem, wciąż nie do końca wiedziałam, co tu się przed chwilą stało, tak szybko się to wydarzyło.
- Dobrze, że Iwona go zabrała, bo byśmy się go tak łatwo nie pozbyli – westchnął Bartman, po czym pociągnął mnie za sobą w stronę Jochena.
A ja wciąż nie nadążałam z rejestracją wydarzeń.
- Myślałam, że go lubisz? – wyrzuciłam z siebie i sama nie wiem, czy było to stwierdzenie, sugestia, czy może bardziej pytanie.
- No pewnie – potwierdził Bartman od razu – Igła to naprawdę świetny kumpel, ale czasami zagadałby cię na śmierć. I nie, żeby mi to jakoś specjalnie przeszkadzało – wtrącił, widząc, że już otwieram buzię, by przypomnieć mu, że on jest taki sam – bo ja też lubię sobie pogadać, ale w chwilach, gdy mamy coś załatwić, to jest to irytujące.
No, coś w tym było, musiałam mu przyznać rację. Poza tym nie miałam czasu, aby się dłużej nad tym rozwodzić, bo właśnie docieraliśmy do miejsca, w którym na ławce dla rezerwowych siedział Jochen i pisał SMS-a, zawzięcie wpatrując się w ekranik swojej komórki.
- Jochen, masz chwilę? – zagaił Bartman, gdy już stanęliśmy obok niemieckiego atakującego.
- Tak, o co chodzi? – Jochen uniósł głowę i przyjrzał się nam uważnie, dłużej zatrzymując swój wzrok na mojej osobie, aż poczułam się głupio.
- Chciałbym ci kogoś przedstawić, a tak właściwie, to ktoś chciałby cię poznać – Zibi wskazał na mnie gestem. – To jest Tośka, moja…
- Wiem, kim jesteś – przerwał mu Jochen, wciąż wpatrując się we mnie intensywnie i od razu kierując swoje słowa w moją stronę.
- Tak? A skąd? – zdziwiłam się.
- Nawet nie wiesz, jak cię twoja sława wyprzedza – zaśmiał się Bartman.
Pokręciłam przecząco głową i uderzyłam go w ramię. Choć chyba bardziej ten gest zabolał mnie, niż jego…
- Simon mi dużo o tobie opowiadał. Aż doszedłem do wniosku, że wiem o tobie tyle, jakbym znał cię od kilku lat – stwierdził atakujący, a ja nie bardzo wiedziałam, co mam mu na to odpowiedzieć. – To co cię do mnie sprowadza? – zagaił po chwili.
- Zajmę ci tylko chwilkę – zaczęłam więc od razu. – Chciałabym z tobą porozmawiać. O Simonie.
- Oho, z twojego tonu wynika, że to grubsza sprawa – zaśmiał się Jochen. – Ale w tej kwestii zwracasz się do odpowiedniej osoby, bo o Simonie wiem bardzo dużo. To co, może jakaś kawa?
- Nie, Tosia jest już ze mną umówiona – wtrącił się Bartman, który wciąż stał obok nas jak jakaś przyzwoitka i się nam bezkarnie przysłuchiwał.
Zgromiłam go spojrzeniem, ale on nic sobie z tego nie robił, mimo że jego wtrącenia mnie strasznie irytują i do tego są niekulturalne. Bartman miał szczęście, że nie przeszliśmy z Jochenem na niemiecki, tylko wciąż rozmawialiśmy po angielsku, bo wtedy kompletnie by nie wiedział, co jest grane. I nie mógłby się wtrącać.
- W takim razie może usiądźmy tu gdzieś na trybunach i porozmawiajmy przez chwilę – zaproponował Jochen, przyglądając się naszej dwójce z uwagą.
A ja się zgodziłam. I nawet Bartman nie miał ku temu żadnych przeciwskazań, bo wreszcie zostawił nas samych, mówiąc mi tylko na odchodne, że idzie sie przebierać i poczeka na mnie w samochodzie. Pokiwałam głową i odprowadziłam go wzrokiem, jednocześnie siadając obok Schopsa na trybunach Podpromia.
Z początku Jochen nie był specjalnie przekonany do mojego planu, jednak gdy jeszcze raz mu wszystko po kolei wyjaśniłam, zgodził się mi pomóc. Stwierdził nawet, że nie porywam się z motyką na słońce, ale mogę mieć jakieś szanse na sukces. Ja w to nie wątpiłam i chyba moja pewność siebie była zauważalna, bowiem Schops uśmiechnął się pod nosem, gdy go o tym zapewniałam. Co prawda Niemiec nie rozumiał do końca, dlaczego dobrowolnie chcę oddać Simona w ręce innej kobiety, a nie walczyć o niego, skoro wszyscy zgodnie twierdzą, że tak dobrze do siebie pasujemy, ale nie chciał w to wnikać, tylko życzył mi powodzenia. Stwierdził nawet, że Tischer miał wielkie szczęście, że się na mnie natknął, bo przecież w takiej sytuacji mało kto nie myślałby egoistycznie, tak jak ja. Przez grzeczność nie zaprzeczyłam. Rozmawialiśmy ze sobą kilkanaście minut, podczas których od razu stwierdziłam, że panowie naprawdę muszą się znać jak łyse konie i że życzą sobie jak najlepiej. I miałam jakieś dziwne przeświadczenie, że mam w Jochenie dobrego kompana, bowiem po tej rozmowie poczułam się, jakbyśmy się znali kilka lat, a nie kilka minut. Simon nie kłamał ani trochę, kiedy mi o nim opowiadał w samych superlatywach.
Dzięki tej rozmowie również trochę się uspokoiłam, że kiedy wyjadę, Simon nie zostanie tutaj kompletnie sam. W końcu obiecałam mu, że go nie zostawię... I mimo że Jastrzębie-Zdrój i Rzeszów dzieli spora ilość kilometrów, Jochen na pewno będzie trzymał rękę na pulsie, kiedy mnie zabraknie w Polsce.

Kolejne dwa dni upłynęły mi już spokojnie na intensywnym zwiedzaniu Rzeszowa wraz ze Zbyszkiem i z Bobikiem. Zwłaszcza ten ostatni był zachwycony moim przyjazdem, bo dzięki niemu jego pan zabierał go na zdecydowanie dłuższe spacery, niż to do tej pory miało miejsce. Wszystko byłoby pięknie, gdyby tylko pogoda była odrobinę lepsza, ale nie zniechęcało nas to do przechadzania się po Rzeszowie. Tylko trzykrotnie natknęliśmy się na odważniejszych kibiców Resovii, którzy podeszli do Bartmana z prośbą o wspólne zdjęcie, jednak były to raczej miłe spotkania, zupełnie inne od tego, którego byłam świadkiem na stacji w dzień mojego przyjazdu. Dzięki Zbyszkowi poznałam także kilkoro zawodników Resovii. Żaden jednak już nie zadał mi pytania o Michała i czułam, że w tym wszystkim maczał palce Zbyszek. Nie zapytałam go jednak o to, bo z góry wiedziałam, że się tego wyprze i obojętne, co bym zrobiła, to się nie przyzna. A poza tym chyba wolałam nie wiedzieć, co im nagadał, tylko nacieszyć się towarzystwem, które było tutaj zupełnie inne od tego w Jastrzębiu-Zdroju.
Do domu miałam wracać w niedzielę wieczorem. Bartman co prawda chciał, abym jeszcze została dwa dni, bo we wtorek w końcu wraca Asia i będziemy mogły wtedy ze sobą pogadać albo przynajmniej się pożegnać, jednak ja zobowiązałam się, że przyjdę na poniedziałkowy trening i danego słowa miałam zamiar dotrzymać. A już zwłaszcza, że to będzie mój ostatni tydzień pracy w Jastrzębskim Węglu... Smutno mi się robiło na samą myśl, że już nie będę miała obok siebie zwariowanych Jastrzębian, jednak wiedziałam, że nie ma innego wyjścia z tej patowej sytuacji. Poza tym już złożyłam swoją rezygnację, więc nie mogłam teraz się ot tak odmyślić. Prezes, co prawda, nie był zbytnio zachwycony, gdy mu przed wyjazdem do Rzeszowa powiedziałam o swoich planach, jednak zrozumiał to i życzył mi jak najlepiej, mówiąc, że ma nadzieję, iż kiedyś do nich wrócę. Szefowa fitness klubu z miejsca dała mi bezpłatny urlop do dziesiątego stycznia, nie chcąc nawet słyszeć o jakieś rezygnacji z mojej strony. Pozostało mi tylko pożegnać się z dzieciakami, powiedzieć Jastrzębianom o moim wyjeździe oraz porozmawiać szczerze z Simonem i wyjaśnić mu wszystko. To ostatnie będzie dla mnie najtrudniejszym momentem przed wyjazdem do Paryża, czułam to już teraz. Miałam nadzieję, że energia, którą zdobyłam w Rzeszowie, mi wystarczy, aby tego dokonać. Poza tym wiedziałam, że dobrze robię i że jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, to ta sytuacje wyjdzie nam wszystkim na dobre. Nie mogłam się teraz wycofać ze swojego planu, kiedy już tak bardzo w niego zabrnęłam. A tym bardziej nie mogłam w niego zwątpić.
Dlatego wczesnym rankiem w niedzielę pożyczyłam od Zbyszka laptopa i weszłam na swoją pocztę internetową, gdzie usunęłam ponad 200 reklam, które tam były (widać, że dawno tu nie zaglądałam), po czym zaczęłam pisać nową wiadomość. Dłuższą chwilę siedziałam i wpatrywałam się w pustą stronę. Nie miałam pojęcia, jak zacząć. Mimo że doskonale wiedziałam, co chcę napisać, nie wiedziałam w jaki sposób mam to przekazać, jednak gdy już zaczęłam stukać w klawiaturę, słowa same popłynęły.

Claudio,
zastanawiasz się pewnie, kim jestem i dlaczego do Ciebie piszę. Nie znasz mnie, to prawda, nigdy nie widziałaś mnie na oczy, jednak ja wiem o Tobie tak wiele, jakbyśmy się znały naprawdę. I wiem coś, o czym i Ty w końcu powinnaś się dowiedzieć...
Twój mąż od jakiegoś czasu spotyka się z o wiele młodszą od siebie dziewczyną. To nie jest plotka, a najprawdziwsza prawda i nie radzę Ci jej ignorować. Znam dobrze tą dziewczynę, Antoninę, więc wiem, jak wygląda ich relacja. Wiem również, że Ty wciąż pozostajesz nieświadoma w tym, co się tutaj w Polsce dzieje. Myślę jednak, że w końcu powinnaś poznać prawdę i że ta informacja Cię nie obejdzie jak zeszłoroczny śnieg. Bo chyba nie masz zamiaru pozwolić, aby Twój mąż wymienił Cię na młodszy, nowszy i możliwe, że lepszy model?
Pewnie interesuje Cię, dlaczego zdradzam Ci sekret mojej koleżanki. No cóż, mam ku temu swoje powody, których nie mam zamiaru Ci zdradzać. A przynajmniej nie mailowo. Jeśli więc masz zamiar coś zrobić z wiedzą, którą dzięki mnie od teraz posiadasz, zapraszam serdecznie do Jastrzębia-Zdroju. Tu wyjaśnię Ci o wiele więcej, gdy spotkamy się oko w oko.
T.
PS Dorzucam w załączniku zdjęcia, abyś miała dowód, że to nie jest kiepski żart z mojej strony. Pozdrawiam.

Po chwili dopisałam jeszcze swój adres i w pospiechu nacisnęłam „wyślij”, zanim zaczęłabym mieć jakiekolwiek wątpliwości, że dobrze robię. Bo przecież tak właśnie jest. Zamknęłam laptopa, rozsiadając się wygodniej w fotelu w salonie Bartmana. Miałam nadzieję, że Claudia sprawdza swoją pocztę częściej ode mnie i że na tą wiadomość zareaguje tak, jak się tego po niej spodziewam. Inaczej mój plan może spalić na panewce. Szybko odgoniłam myśli o niepowodzeniu, starając się skupić na czymś innym.
Chwilę później mój wzrok jakby automatycznie padł na walizkę, stojącą w rogu pokoju, w którym spałam, będąc u Zbyszka. Wystarczyło tylko wrzucić do środka kosmetyki i piżamę, którą wciąż miałam na sobie, po czym ją zamknąć i wsiąść w nocny pociąg do domu. Choć czy Jastrzębie wciąż jest moim domem? Czy kiedykolwiek nim było?
Czy ja w ogóle mam gdzieś swój dom? Czy kiedykolwiek go miałam? Czy kiedyś go znajdę?




_________________________

Specjalnie nie napisałam w poprzednim rozdziale do kogo dzwoniła Tośka, licząc, że będziecie mieć wątpliwości, czy był to Aleks, czy Zibi, czy może ktoś jeszcze. Ale jak widać, wy doskonale odgadliście, do kogo Tosia zwróciła się o pomoc.
Powolnymi krokami zbliżamy się do końca, ale nie bójcie się - jeszcze trochę się ze mną pomęczycie. I z Tośką również.