wtorek, 31 grudnia 2013

dwudziesty trzeci tatuaż.



„a gdy dzieli nas od przepaści krok
chcę tylko czuć, że cię mam przy sobie”


Miesiąc później
MICHAŁ
Przez ostatni miesiąc myślałem tylko o niej. Miałem tak dużo czasu, że zdążyłem przeanalizować całą naszą dotychczasową znajomość pod nowym kątem. Doszedłem do jednego wniosku – największą ironią losu jest to, jak bardzo potrafimy docenić konkretną osobę, dopiero wtedy, gdy jej zabraknie obok nas. Przekonuję się o tym na własnej skórze. Przecież to Tośka, mimo swojego niepokornego charakteru, trwała przy mnie najwytrwalej, odkąd się tylko poznaliśmy. To właśnie ona postawiła mnie na nogi po rozstaniu z Moniką, z którą miałem przecież tyle planów na życie. To Czarna wyciągała mnie w tamtym czasie z dołka, ciągając mnie na wszelakiego rodzaju imprezy czy na miasto, bym się rozerwał i przestał rozpamiętywać rozstanie albo najzwyczajniej w świecie siedziała ze mną godzinami w czterech ścianach tylko dlatego, żebym nie był sam. To Tosia uznała, że oferta Jastrzębskiego Węgla spadła mi z nieba, bo dzięki temu wyprowadzę się z Warszawy, która przypominała mi na każdym kroku o mojej byłej dziewczynie, i że właśnie to pomoże mi w definitywnym zakończeniu rozdziału pod tytułem: Monika. I miała rację. Nic w tym nie powinno być dla mnie dziwnego, przecież to zawsze do Czarneckiej kierowałem swoje kroki, gdy miałem jakiś problem. A gdy musiałem podjąć jakąś ważną decyzję w moim życiu, to jej zdanie liczyło się dla mnie najbardziej, ponieważ tylko ona potrafiła doskonale ocenić konkretną sytuację jak i danego człowieka. Dlaczego więc tym razem nie posłuchałem jej słów, tylko związałem się z Justyną, jakby chcąc tym zrobić jej na złość? Nie potrafiłem zrozumieć, co we mnie wstąpiło, że stałem się taki złośliwy w stosunku do Czarnej, jakby przyjemność sprawiało mi zadawanie jej ran…
Jakby tego było mało, z każdym kolejnym dniem spędzonym z blondynką przekonywałem się coraz boleśniej, jak wielkim błędem było związanie się z Zarzycką. A to z jednego, prostego powodu – Justyna nie była Antosią. W nawet najmniejszym stopniu jej nie przypominała. Ba, nie dorastała jej do pięt pod jakimkolwiek względem. Doszło do tego, że obecność Zarzyckiej w mieszkaniu zaczęła mnie irytować. Unikałem jej jak ognia, a gdy zdarzało się, że byliśmy w tym samym czasie w mieszkaniu, nie zwracałem na nią uwagi, kompletnie nie słuchając tego, co do mnie mówi. Byłem nieobecny duchem, ponieważ wciąż zastanawiałem się nad jednym i tym samym – w jaki sposób mógłbym odzyskać Tośkę, z którą wciąż nie mogłem się skontaktować. Nie dziwiłem się temu szczególnie, w końcu znałem Czarnecką nie od dziś. Jej zaciętość jednak zaczynała mnie coraz bardziej niepokoić. Obawiałem się bowiem, że nigdy nie zasłużę na jej wybaczenie. Tośka jest przecież taką osóbką, która gdy się uprze, to naprawdę długo potrafi trzymać w sobie urazę. Pod wpływem tych wszystkich myśli coraz bardziej plułem sobie w brodę, że doszedłem do takich wniosków dopiero wtedy, gdy ją straciłem. Miałem nadzieję, że nie na dobre, bo nie wiem, jakbym to zniósł…
Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że nie miałem z kim porozmawiać o tym, co mnie męczyło. Przez Justynę bowiem nie straciłem tylko Czarnej, ale również i resztę moich niezawodnych przyjaciół. Zbyszek od prawie trzech miesięcy się do mnie nie odzywał – dokładnie, to od momentu jego wyprowadzki z Jastrzębia-Zdroju i naszej kłótni na temat dziewczyn. A Błażej? Odkąd tylko Tośka zniknęła, także nie chciał ze mną gadać – pewnie pluł sobie w brodę, że w ogóle nas ze sobą poznał… Zostałem więc sam z koszmarnym mętlikiem w głowie, którego nie umiałem uporządkować.
Najgorsze były noce. Wtedy wszystkie myśli się kumulowały i nie dawały mi spać. A kiedy już udało mi się zasnąć, przed moimi oczami pojawiała się twarz Tośki wykrzywiona smutkiem, która rozrywała mi serce na małe kawałeczki. Wiedziałem bowiem, że jej stan jest spowodowany moim zachowaniem, którego nie mogłem cofnąć. Powoli docierało też do mnie, że moje prawdziwe uczucia do Czarnej były zupełnie inne niż sądziłem i ukryte tak głęboko, że sam nie miałem o nich pojęcia. I jeśli dłużej się zastanowić nad moim ostatnim zachowaniem, to wszystko coraz bardziej układało mi się w całość. Dlaczego tak bardzo mi zależało, aby Tośka przeprowadziła się wraz z nami do Jastrzębia? Przecież mogła zostać w Warszawie, a to jednak ja nalegałem, aby zamieszkała z naszą trójką na południu Polski. Nie Błażej – jej najlepszy przyjaciel, nie Zbyszek, który od początku miał do niej jakąś słabość, tylko ja. Dlaczego to jej zdanie było dla mnie zawsze najważniejsze? Dlaczego to właśnie z nią chciałem spędzać każdą wolną chwilę? Cieszyły mnie wszelakiego rodzaju drobnostki, bylebym tylko miał ją obok siebie… dlatego też tak często myślałem o niej podczas wszelakiego rodzaju wyjazdów i zgrupowań – najzwyczajniej w świecie za nią tęskniłem. Dlaczego byłem tak wściekły o Simona? Złość na siebie o to, że nic nie robię, przenosiłem na Tośkę, bo najzwyczajniej w świecie się bałem, że ktoś może zająć moje miejsce przy jej boku. Dlaczego więc zachowywałem się w ciągu ostatniego pół roku jak jakiś skończony buc i palant? Czyżbym przyjął podobną taktykę, jak wtedy, gdy spodobała mi się Monika? Co prawda było to w podstawówce, ale jak widać – z tego się nie wyrasta. Wtedy ciągnąłem Monię za włosy, żeby tylko zwrócić na siebie jej uwagę. Teraz świadomie raniłem Tośkę, aby uświadomić jej i jednocześnie sobie, że ją kocham.
Tak, kocham Antoninę Czarnecką. Tylko i wyłącznie ją.
Już nad morzem powinienem domyślić się, co do niej czuję. Ten zawód, kiedy Tośka zdecydowała, że będzie w pokoju z Błażejem, a nie ze mną. Ta zazdrość, gdy widziałem, jak inni faceci się za nią oglądają na plaży. Ten niepokój, kiedy poszła sama na imprezę i przez pół nocy jej nie było. I najważniejsze – ta niesamowita chęć, by ją pocałować, kiedy skończyliśmy nasz duet na karaoke. Jak mogłem nie zauważyć tego, co się święci?!
Westchnąłem, uświadamiając sobie swoją własną głupotę. Kochałem Tośkę, a jednocześnie zniechęcałem ją do siebie, gdy związałem się z Justyną i raniłem ją swoim zachowaniem przez ten cały czas. To przecież ona jest miłością mojego życia. Nie Justyna, która nigdy w jakiś specjalny sposób mnie nie interesowała. To Tośka zaprzątała moją głowę, to o niej myślałem każdego dnia… To z nią chciałem spędzić każdą chwilę. Dlaczego dotarło to do mnie dopiero teraz?!
Zły na siebie pchnąłem drzwi od mieszkania ciotki Krystyny znajdującego się w jednym z warszawskich blokowisk, gdzie w tym roku spędzaliśmy Boże Narodzenie. Miałem co prawda wolne tylko w wigilię i pierwszy dzień świąt, jednak mimo to zaraz po ostatnim meczu ligowym przejechałem wraz z Justyną przez pół Polski, by być w tym czasie wśród najbliższych. Wigilię spędzałem z rodzicami i siostrą mamy, a następnego dnia miałem zostać przedstawiony rodzicom Justyny, którzy mieszkali na przeciwległym osiedlu. W obecnej sytuacji będzie to jeszcze bardziej niezręczna sytuacja. Powinienem był wszystko odwołać, spotkać się z Justyną tu i teraz, i powiedzieć jej prawdę, jednak… najzwyczajniej w świecie nie chciałem psuć jej świąt. Obiecałem więc sobie, że jakoś to przeżyję, a gdy tylko wrócimy do Jastrzębia-Zdroju, powiem Justynie prawdę i każę się jej wyprowadzić w możliwie jak najszybszym tempie. Odczuwałem wyrzuty sumienia – w końcu skrzywdzę zakochaną we mnie dziewczynę, ale nie mogłem inaczej. Nie teraz, kiedy zrozumiałem w końcu swoje uczucia. Bycie z jedną, gdy kochałem drugą nie miało najmniejszego sensu. Raniłbym je obie takim zachowaniem. Poza tym musiałem powalczyć o Tośkę, bo gdybym tego nie zrobił, plułbym sobie w brodę jeszcze bardziej niż teraz, a z Justyną u boku nie byłoby to możliwe. Nie chciałem też dawać blondynce złudnych nadziei na jakieś poważne deklaracje z mojej strony, które na pewno by nie padły. Nie pasowaliśmy do siebie – taka była prawda, którą już od samego początku wszyscy naokoło próbowali wbić mi do głowy. Ale ja, skończony idiota, nikogo nie słuchałem i teraz mam za swoje. Zraniłem dwie kobiety, po cichu licząc, że nie było jeszcze za późno, aby to wszystko naprawić…
Odwiesiłem kurtkę i klucze na wieszak, nie spodziewając się zastać kogokolwiek w domu. Ojciec miał pójść w odwiedziny do jakiegoś kolegi z dawnych lat, ciotka pewnie poleciała na ostatnie przedświąteczne zakupy, a mama postanowiła jej towarzyszyć. W sumie to dobrze się stało, bo w zaistniałej sytuacji nie miałem zbytniej ochoty, by spędzać ten czas z jakimikolwiek ludźmi. Jeszcze zaczęliby się pytać nad czym tak myślę, a ja nie miałem zamiaru o tym rozmawiać, a kłamać też nie chciałem. Najchętniej zaszyłbym się w jakieś samotni, jednak tak się nie dało. Do tego, gdy przechodziłem przez salon, zauważyłem przez otwarte drzwi do pokoju obok mamę siedzącą na łóżku z laptopem na kolanach, rozmawiającą z kimś przez Skype’a. Ona nie mogła mnie dostrzec, ponieważ siedziała do mnie obrócona tyłem, a osoba z nią rozmawiająca była raczej skupiona na niej, aniżeli na tym co się dzieje za jej plecami. Już miałem się ujawnić, nie planując w ogóle podsłuchiwania, gdy coś mnie powstrzymało. Głos. Jej głos, którego od miesiąca nie słyszałem…
- Niech się pani nie martwi, ja się tu Błażejem odpowiednio zajmę. Będzie miał wigilię z prawdziwego zdarzenia – zapewniła moją mamę.
- Skoro tak mówisz – mama uśmiechnęła się. – Gdybym wiedziała, że odwiedzisz Błażeja, to bym się tak o jego pierwsze święta za granicą nie martwiła, ale mój syn nie raczył mnie o tym poinformować – powiedziała z wyrzutem, patrząc pewnie na mojego brata morderczym wzrokiem.
- Mamoooo – westchnął Błażej skonsternowany.
- To dziwne, nie uważa pani? – wtrąciła się Tośka. – W końcu taka gaduła z niego, ale te ważne informacje to mu przez gardło przejść nie chcą – zaśmiała się, dając mojemu bratu kuksańca w bok. – A może ty się mnie wstydzisz? – spytała Błażeja, świdrując go wzrokiem.
Teraz były dwie na jednego, więc miał przerąbane. Aż mu zacząłem po cichu współczuć.
- No co ty, kotku – Błażej próbował ją jakoś udobruchać, robiąc słodką minkę i obejmując ją ramieniem, co kompletnie mi się nie spodobało. Chyba po raz pierwszy wiedziałem dlaczego mnie takie zachowania w stosunku do Tośki wkurzały. To była zazdrość. – Po prostu tak jakoś wyleciało mi z głowy…
- A szkoda. Teraz przynajmniej wiem, że mój syn jest w dobrych rękach – odrzekła mama, przyglądając się im z uśmiechem na ustach.
Pamiętam, że mama z początku była sceptycznie nastawiona do Tośki, jednak z czasem ją zaakceptowała. Musiała ją po prostu lepiej poznać, aby zatrzeć uprzedzenia wynikające z jej wyglądu. Przypomniała mi się nawet taka rozmowa, podczas której mama próbowała wybadać Błażeja, czy ma się w najbliższej przyszłości spodziewać, iż to właśnie Czarna zostanie jej synową. A gdy ten zaprzeczył, z nieskrywanym zawodem pokręciła głową i powiedziała: A szkoda, bo taka synowa to prawdziwy skarb.
- …poza tym nawet gdyby mnie tu nie było – usłyszałem tylko, wracając do żywych – to Błażej ma naprawdę dobrą opiekę…
- Tośka! – syknął mój młodszy brat przez zęby, chcąc jej przerwać, zanim powie coś, co najwidoczniej miało nie ujrzeć światła dziennego.
Niestety, było już na to za późno.
- Co tym razem przede mną ukrywa mój ukochany syn? – zaciekawiła się moja rodzicielka, ewidentnie ironizując.
- To Błażej się jeszcze pani nie pochwalił? – zdziwiła się Tośka i chyba nie na pokaz.
- Tośka, przestań tyle paplać – syknął zdenerwowany Błażej – przecież bym mamie wszystko powiedział, ale w dogodniejszych okolicznościach, a nie tak przez Internet – zaczął się nieudolnie tłumaczyć.
- Trele-morele, ty się po prostu wstydzisz przyznać, że jesteś taką cipą, że sam do dziewczyny zagadać nie umiesz – zaśmiała się i pokazała mu język.
Błażej tymczasem zrobił się czerwony na twarzy jak burak.
- I kto to mówi? – syknął, próbując się jakoś bronić. – Ta, która nie umie wyznać swoich prawdziwych…
- Cicho bądź! – ryknęła na niego Tośka, poważniejąc momentalnie. Najwidoczniej także coś przed wszystkimi ukrywała. Coś, co miało nie ujrzeć światła dziennego… – Ja przynajmniej umiem nawiązywać kontakty z nowymi ludźmi, w odróżnieniu od ciebie.
Błażej już otwierał usta, by jej jakoś zripostować, jednak nasza rodzicielka weszła mu w słowo.
- Dzieci kochane, może zamiast się ze sobą sprzeczać, zechce mi któreś powiedzieć o co chodzi? – spojrzała na nich wnikliwie.
- Ja już się nie odzywam, bo jaśnie wielmożny pan Błażej znów się na mnie obrazi jak jakaś primadonna – odrzekła urażona Tośka, spoglądając wymownie na szatyna. – Lepiej więc będzie jak zostawię was samych…
- Ależ Tosia nikt nie mówi, że masz sobie iść… – mama próbowała ratować jakoś napiętą sytuację, ale znając relację czarnowłosej i mojego brata, była na straconej pozycji.
Pewnie za kilkanaście minut będzie między nimi po staremu, jednak Tośka swojego focha musi odstawić. W innym wypadku nie byłaby sobą. Oni nigdy nie potrafili się na siebie długo gniewać, tak samo mocno jak wytrzymać ze sobą przez kilkanaście minut w jednym pomieszczeniu bez jakiejkolwiek sprzeczki.
- Wiem, proszę pani, ale chyba ktoś się właśnie dobija do drzwi – odrzekła spokojnie. – Poza tym myślę, że Błażej będzie mniej skrępowany jak mnie przy tej rozmowie nie będzie. A że pewnie już nie będziemy miały okazji rozmawiać w tym roku, to życzę wesołych i spokojnych świąt oraz o wszelkiej pomyślności w 2013 roku dla pani i całej rodziny. Proszę im przekazać ode mnie najserdeczniejsze życzenia, dobrze? – uśmiechnęła się.
- Oczywiście, Tosiu – odpowiedziała moja rodzicielka. – Tobie również dużo zdrowia, radości i miłości na święta i na nowy rok.
- Dziękuję, ale to ostatnie akurat mi nie grozi. W odróżnieniu od naszego Błażejka – zaśmiała się, choć był to dość sztuczny śmiech. Zanim wstała i odeszła od monitora, poczochrała go jeszcze po włosach.
Dalej już nie przysłuchiwałem się zbyt wnikliwie toczącej się rozmowy. Wiedziałem co prawda, że Błażej opowiadał mamie o jakieś dziewczynie o imieniu… Pola? Lola? Cola?... hmm, nie byłem pewien, jednak Młody chyba był zakochany w niej po uszy, bowiem zachwalał ją na każdym kroku, wymieniając liczne grono jej zalet oraz opowiadając mamie wszystko, co powinna o niej wiedzieć. Mówił coś o tym, że chętnie ją przedstawi, ale nie chciał tego robić przez łącze internetowe, jednak w tej sytuacji będzie do tego zmuszony, bo Tośka nie umie trzymać języka za zębami. Później trochę narzekał na Czarną, jednak ostatecznie przyznał się, że to właśnie dzięki niej poznał swoją dziewczynę i że gdyby nie ona, to by się w tym Paryżu zanudził na śmierć.
- A jak długo Tośka będzie u ciebie? – spytała mama, jakby doskonale wiedziała, jakie pytanie chodzi mi po głowie, którego niestety nie mogłem zadać. Ale ona zrobiła to za mnie.
- Nie wiem, mamo – westchnął Błażej, markotniejąc. – Jest tu już miesiąc i możliwe, że zostanie nawet na stałe. Na razie jednak nie mam pojęcia co postanowiła, bo kompletnie zamknęła się w sobie i nie chce ze mną o tym gadać…
- A stało się coś poważnego? – spytała zaniepokojona.
Zaskoczyło mnie, że moja mama tak bardzo interesuje się Tośką. Hm, pewnie wynika to z tego, że Błażej się jej radził, w jaki sposób pomóc Czarneckiej…
- Tak, mamo, to jest naprawdę poważne i wciąż kręci się wokół tej jednej konkretnej sprawy – mruknął, jakby tym zdegustowany. – A najgorsze jest to, że chyba naprawdę wszystko przepadło, a mi pozostało tylko martwić się tym, jak ona to zniesie. Bo na razie nie wygląda to najlepiej…
- To twarda dziewczyna, poradzi sobie – zapewniła go moja mama z niesamowitą pewnością w głosie.
- Mam taką nadzieję – westchnął Błażej – bo nie cierpię, kiedy wpada w takie stany zobojętnienia na cały otaczający ją świat…
- A może da się jeszcze wszystko naprawić? – spytała z nadzieją.
- Teraz to niestety zależy już tylko od drugiej strony, która do tej pory była kompletnie nieczuła na jej uczucia – dorzucił Błażej.
Ich ogólnikowa rozmowa niczego mi nie wyjaśniła. Niestety, dalsza wymiana zdań także nie wniosła czegoś, dzięki czemu mógłbym się domyślić, o co im może chodzić. Czułem, że może mieć to związek ze mną, jednak nie miałem co do tego pewności, a jak na złość żadne z nich już nie wchodziło na tematy Tośki, więc w końcu przestałem się im przysłuchiwać. Wiedziałem przynajmniej, gdzie jest i jak się trzyma. Na początek dobre i to. A co dalej? Tego niestety wciąż nie wiedziałem…

Następnego dnia zaraz po wigilijnej wieczerzy, na której przez internetowe łącza poznaliśmy Lolę, dziewczynę Błażeja, i po wspólnym kolędowaniu, postanowiłem przejść się po okolicznym parku i pozbierać myśli. Tak bardzo miałem nadzieję ujrzeć twarz Tośki w ekranie laptopa podczas wideokonferencji z Paryżem, jednak musiałem się zawieść. Czarna nie pojawiła się ani na moment i wiedziałem dlaczego – nie chciała się na mnie natknąć. Błażej świadomie nie wspominał o niej ani słowem, mama również milczała jak grób. Doskonale zdałem sobie wtedy sprawę, że wiedziała wszystko. Od początku domyślała się, jakie są moje prawdziwe uczucia w stosunku do Tośki. Kiedy teraz sięgam pamięcią wstecz, rozumiem już niektóre jej słowa. Próbowała mnie łagodnie naprowadzić na właściwą drogę, nie chcąc ingerować zbytnio w moje życie. Tym różniła się od matek moich kolegów – nigdy nie miała zamiaru wtrącać się w moje, czy w Błażeja życie, powtarzając nam zawsze, że decyzje należą do nas i to my będziemy ponosić ich konsekwencje. Ojciec w odróżnieniu do niej lubił sterować naszym życiem, dlatego najprawdopodobniej o niczym nie wiedział. To logiczne, przecież gdyby mama mu powiedziała, że wolałaby, aby jej synową była Tośka, a nie na przykład Justyna, ten by się tylko wściekł. W wyobraźni już widziałem jego minę, gdy mu oznajmię, że zrywam z Zarzycką i chcę się związać z Czarnecką. Najchętniej pewnie posłałby mnie do najbliższego egzorcysty, jednak to nie on będzie ustawiał mi życia.
Zanim to jednak nastąpi, muszę odzyskać Czarną. Tylko jak to zrobić?
Myślałem nad tym tak intensywnie, że aż potknąłem się o konar wystający z ziemi. W ostatniej chwili złapałem równowagę przed upadkiem, łapiąc się pobliskiego drzewa i dziękując w duchu, że przez swoją lekkomyślność nie nabawiłem się jakieś kontuzji. Choć w sumie, gdybym sobie coś zrobił, dostałbym wolne od gry i mógłbym polecieć do Paryża… Nie, to jest idiotyczny pomysł, Kubiak. Kręcąc głową i próbując znaleźć inną alternatywę, mój wzrok machinalnie padł na parę siedzącą kilkadziesiąt metrów ode mnie na ławce, oświetlonej blaskiem latarni. Nie widzieli świata poza sobą, to widać było na pierwszy rzut oka. I gdy tylko pomyślałem, że gdyby nie moja głupota, to mógłbym być teraz równie mocno szczęśliwy…
Ale zaraz, zaraz, czy to nie jest Justyna? Nie, to niemożliwe, jednak… kobieta obściskująca się z tym facetem przypominała mi moją, jakby na to nie patrzeć, obecną dziewczynę. Ostrożnie podszedłem do nich, by móc się z mniejszej odległości przyjrzeć całemu zajściu i upewnić się, czy przypadkiem nie mam zwidów. Okazało się jednak, że nie miałem. To była Justyna albo jej siostra bliźniaczka, ale nic mi o istnieniu takiej nie było wiadomo. Tośka więc miała rację – blondynka grała na dwa fronty! A ja jej nie uwierzyłem, uważając Zarzycką za niewinną dziewczynę, zakochaną we mnie po uszy. Ba, miałem wręcz wyrzuty sumienia, że ją tak skrzywdzę, gdy ona…
 Nie wiem nawet, jak udało mi się stłumić w sobie wściekłość, jednak postanowiłem sobie, że przestanę działać pod wpływem emocji, które do niczego dobrego mnie jeszcze nie doprowadziły, zwłaszcza w życiu prywatnym. Stałem więc z boku i przysłuchiwałem się ich rozmowie na mój temat. Justyna informowała go o postępach w sprawie. Nie do końca rozumiałem, jednak najwidoczniej oboje planowali się na mnie wzbogacić. Wykorzystać mnie, najzwyczajniej w świecie wykiwać. Poczułem się oszukany. Rzeczywistość, w której do tej pory żyłem, okazała się być fałszywa. Nie miałem zamiaru wiedzieć, jak dalej miała się potoczyć ta cała farsa z Justyną, bowiem i tak wszystko by się niedługo skończyło, nawet gdybym tego nie usłyszał. Teraz jednak przynajmniej znałem całą prawdę i nie mogłem czuć się winny. Wyciągnąłem telefon z kieszeni, po czym napisałem do niej SMS-a: Wybacz kochanie, ale okazało się, że mam jutro trening i muszę wrócić do Jastrzębia. Przeproś rodziców ode mnie i do zobaczenia wkrótce. Chwilę później dostałem odpowiedź: Nic się nie stało, odbijemy to sobie później. Buziaki. Przeczytałem to, podsłuchałem jeszcze, że dzięki temu będą mieli więcej czasu dla siebie, po czym obróciłem się na pięcie i poszedłem na pasterkę, nie mając zamiaru przysłuchiwać się dalszej rozmowie. A tuż po mszy w pospiechu się spakowałem, uspokajając mamę, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i pod osłoną nocy wróciłem do mojego aktualnego domu, czyli do Jastrzębia-Zdroju.

Od razu po przyjeździe do Jastrzębia wyciągnąłem wszystkie kartony, jakie leżały w piwnicy od czasów naszych przeprowadzek i zacząłem pakować blondynkę, jakbym wpadł w jakiś amok. Nawet spać mi się nie chciało, mimo że byłem już ponad dobę na nogach. Wrzucałem wszystko, co do niej należało, do środka, nie przejmując się tym, że coś się może uszkodzić. Nie chciałem, aby zostało tu cokolwiek, co mogłoby mi się z nią kojarzyć. Chciałem jak najszybciej zamknąć za sobą ten niefortunny rozdział mojego życia. Ostatnią rzeczą, z którą miałem jakiekolwiek wspomnienia, był prezent z okazji świąt, który Justyna miała dzisiaj dostać. Po pudełku mogła pomyśleć, że to pierścionek, jednak jakoś nigdy nie myślałem o niej w kategorii żony, dlatego w środku były kolczyki z cyrkonią, które według ekspedientki, spodobają się każdej kobiecie. Zapakowałem to wszystko i postawiłem w korytarzu, po czym usiadłem przy stole w kuchni zmęczony. Omiotłem spojrzeniem całe pomieszczenie. Wszystko wyglądało tak, jak przed pojawieniem się Zarzyckiej w moim mieszkaniu. Właśnie tak, jak chciałem.
Wyciągnąłem z kieszeni drugie pudełko, kupione w sklepie jubilerskim, tym razem z prezentem dla Tośki. Gdy tylko zobaczyłem ten naszyjnik, wiedziałem, że musi być jej. Michael w jednym z kroków, z których był tak znany, pięknie prezentowałby się na jej szyi. Nie mogłem go jednak jej podarować, ponieważ ją straciłem i nie miałem żadnego pomysłu, aby to naprawić. W zamian za to wyciągnąłem z szafki butelkę wódki, która stała tam już od jakiegoś czasu na specjalną okazję. Ta była specjalna. Jeśli miałem użalać się nad sobą, to na pewno nie o suchym pysku. Wypiłem więc jednego i gdy już ponownie wznosiłem kieliszek ku górze, wznosząc toast za własną głupotę, rozdzwonił się mój telefon. Miałem nadzieję, że może w jakiś magiczny sposób przywołałem myślami Tośkę, jednak nie – to była mama, martwiąca się, czy cały i zdrowy dojechałem do domu i nakazująca mi iść jak najszybciej spać.
- Posłuchaj – powiedziała po chwili. – Pewnie myślisz, że faworyzuję Błażeja, ale to nie jest prawda. Kocham was tak samo, jednak… wiesz, jaki jest ojciec. Staram się więc, abyście oboje mieli w nas podobne wsparcie. To jednak nie znaczy, że nie wiem, co się u ciebie dzieje. I chcę, żebyś wiedział, że cokolwiek zrobisz, ja będę stała za tobą murem. Zawsze. Chcę tylko, abyś był szczęśliwy. A żeby to osiągnąć, musisz o to szczęście powalczyć, bo ono nie przychodzi ot tak samo z siebie.
- Mamo, od kiedy wiesz? – spytałem po chwili ciszy, podczas której mogłem przetrawić jej słowa.
Wiedziałem, że nie muszę jej wyjaśniać, o co mi chodzi, bo ona doskonale mnie rozumie.
- Domyślałam się już od jakiegoś czasu – wiedziałem, że mówiąc to, uśmiecha się nieznacznie pod nosem – ale dopiero gdy Tosia przyjechała z Błażejem po ciebie po Igrzyskach, to się upewniłam.
- Dlatego byłaś taka zdziwiona, gdy wam przedstawiłem Justynę – domyśliłem się.
- Jeśli mam być szczera, to tak. Myślałam raczej, że przedstawisz nam Tosię, a nie Justynę – wyjaśniała. – Ale się nie wtrącałam.
- Może powinnaś – mruknąłem, ale nie miałem do niej pretensji.
- I tak byś mnie nie posłuchał.
Co racja, to racja. Jakby na to nie patrzeć, byłem w ostatnim czasie na tyle głupi, żeby nie słuchać zdania mądrzejszych ode mnie, więc mamy pewnie też bym nie posłuchał.
- Ale teraz już wiesz, co zrobisz? – spytała po chwili.
- Właśnie skończyłem pakować Justynę.
- W sumie od początku byłam przekonana, że Justyna do ciebie nie pasuje. Nawet ojciec tak stwierdził – zaśmiała się.
- O! – zdziwiłem się, bo wydawało mi się, że tata był zachwycony blondynką. Najwidoczniej nie znałem go aż tak dobrze, jak mi się wydawało. – Ale raczej Tosia mu się nie spodoba, jeśli uda mi się ją odzyskać.
- Przyzwyczai się – mama się zaśmiała.
- Myślisz, że mam u niej jeszcze jakieś szanse? – spytałem.
- Jeśli pokażesz jej, że naprawdę ci na niej zależy, jeśli będziesz cierpliwy, to każda kobieta zmięknie, nawet taka Tosia. Nie martw się tym, tylko działaj. Ale zanim to zrobisz, to najpierw się wyśpij – dodała, po czym się rozłączyła.

Obudził mnie chrzęst kluczy w zamku i stukot obcasów roznoszący się po mieszkaniu. Głowa mnie bolała, a gdy spojrzałem na wyświetlacz telefonu, okazało się, że przespałem cały dzień. Zwlokłem się leniwie z łóżka, by się ubrać i stawić czoła Justynie, jednak okazało się, że spałem w ubraniu. W sumie to nie pamiętałem, kiedy i jak zasnąłem. Po skończonej rozmowie z mamą, wypiłem jeszcze ze dwa kieliszki i… zmęczenie wzięło nade mną górę.
- Co ty tu robisz? – spytałem blondynkę, trzeźwiejąc momentalnie, gdy pojawiła się w naszej sypialni.
- Przecież mówiłam ci, że wrócę po świętach. – zaświergotała. – Ale widzę, że nie tęskniłeś – powiedziała z wyrzutem i spojrzała wymownie na butelkę wódki, która wciąż stała otwarta na blacie w kuchni. – Nie powinieneś być na treningu?
- A co, pod moją nieobecność masz zamiar zaprosić tutaj swojego kochasia? – spytałem ironicznie, stając naprzeciwko niej.
- Michaś, o czym ty mówisz? – zrobiła wielkie oczy, udając zaskoczenie.
Rozpoznałem już jednak, że było ono sztuczne.
- Wiem wszystko, możesz więc już przestać kłamać.
- Ktoś ci znowu nagadał bzdur, a ty mu w nie uwierzyłeś – zaśmiała się. – Mój głuptasek – dodała słodko, próbując mnie objąć. Nie udało się jej to, ponieważ odsunąłem się od niej na bezpieczną odległość.
- Byłem głupi, że się z tobą związałem, że pozwoliłem ci tutaj zamieszkać i zniszczyć moją relację z przyjaciółmi – powiedziałem to z pogardą dla niej i dla samego siebie. – Jak ja mogłem tak się dać okręcić wokół palca? Ale to koniec, Justyna, przejrzałem cię.
- Michał… - Justyna nie wiedziała, jak ma się zachować - …porozmawiajmy spokojnie.
- Nie mamy o czym rozmawiać. To koniec, Justyna – powtórzyłem dobitnie. – Nie kocham cię, tak naprawdę to nigdy cię nie kochałem. Ty mnie również, jesteśmy więc kwita. Choć ja tobą nigdy nie manipulowałem…
Dziewczyna była zaskoczona całym obrotem sprawy. Stała na środku pomieszczenia z rozdziawionymi ustami, nie wiedząc jak zareagować.
- Oszczędziłem ci czasu, pakując wszystkie twoje rzeczy – kontynuowałem niczym niezrażony. – Musisz je tylko znieść i przewieź, w tym ci już nie pomogę, ale pewnie zrobi to twój kochaś. Teraz wychodzę, ale gdy wrócę za godzinę ma cię tu nie być – poinformowałem ją. – Klucze zostaw pod wycieraczką.
Trzasnąłem drzwiami, nie słuchając jej szlochu, jej zapewnień, że jej uczucia są prawdziwe oraz wszystkiego, co do mnie mówiła. Nic nie przekona mnie o jej niewinności. Już i tak za długo żyłem złudzeniami w jakieś wyimaginowanej rzeczywistości. Najlepiej dla mnie byłoby, gdyby ostatnie pół roku zniknęło z powierzchni ziemi, wymazało się z pamięci, abym mógł przeżyć je jeszcze raz. Wtedy wszystko bym zmienił, wszystko rozegrałbym zupełnie inaczej. Czasu jednak cofnąć nie mogłem, ale naprawić skutki swoich błędów? Jak najbardziej.
I właśnie dlatego zaraz po powrocie do, na szczęście, już pustego mieszkania wyciągnąłem komórkę, zanim bym się rozmyślił, i po trzech głębokich wdechach wybrałem numer do Zbyszka, modląc się w duchu, aby odebrał. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci… kiedy miał zabrzmieć szósty, straciłem już nadzieję aż nagle…
- Halo?
Zdziwiłem się, gdy usłyszałem jego głos w słuchawce.
- Odebrałeś – wymsknęło mi się.
- Dziękuj Aśce. To ona kazała mi to zrobić – powiedział oschle. – Czego chcesz? Chyba nie życzyć mi wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku, bo trochę na to za późno – zironizował.
- Chciałem ci powiedzieć, że chcę naprawić wszystkie swoje błędy – rzekłem nieśmiało, słysząc, że wciąż jest na mnie cięty. – Zerwałem z Justyną…
- I co, mam ci pogratulować? – Zaprzeczyłem. – To w takim razie czego chcesz?
- Pogodzić się – odpowiedziałem. W słuchawce na dłuższą chwilę zaległa cisza, którą miałem zamiar wykorzystać. – We wszystkim miałeś rację. Nawet w tym, że jestem debilem. To prawda, teraz to wiem. I przepraszam cię za wszystko, co powiedziałem. Chciałbym to jakoś naprawić… Wiem, że nawaliłem na całej linii i możesz nie chcieć mnie znać, ale…
- Jak chcesz to wszystko naprawić? – przerwał mi mój monolog, który dopiero co się zaczął rozkręcać.
- Nie wiem – odpowiedziałem szczerze, wzruszając ramionami, mimo że on nie mógł tego zobaczyć. – Najpierw chciałem cię przeprosić i w jakiś sposób uzyskać twoje wybaczenie…
- Powiedzmy, że ci się to udało – znowu mi przerwał. – Co dalej?
- Chcę odzyskać najważniejszą osobę mojego życia – odpowiedziałem pewnie.
- Wybacz, ale muszę zapytać, o kogo ci chodzi, bo już nie nadążam za tobą.
- Chodzi o Tośkę.
- Brawo, wreszcie poszedłeś po rozum do głowy.
- Szkoda tylko, że tak późno – przyznałem – bo ją straciłem przez moje głupie zachowanie.
- No co mam ci powiedzieć? – westchnął. – Zasłużyłeś sobie na to. I z nią może nie pójść ci tak łatwo jak ze mną – dodał.
- A z tobą poszło mi łatwo? – zdziwiłem się.
- Tak. Słyszę skruchę, czuję na odległość, że poszedłeś po rozum do głowy – powiedział już normalnym, a nie poważnym tonem. – A poza tym to tęskniłem za tobą, stary.
- Ja za tobą też, przyjacielu – dodałem, a z serca spadł mi głaz wielkości co najmniej strusiego jaja.
- Dobra, dobra – przerwał mi. – Teraz skup się na Tośce, bo jeśli stracisz taką kobietę jak ona, to ci łeb ukręcę.
- Możesz nie mieć okazji, bo jak mi się nie uda, to sam to zrobię – rzuciłem. – Ale najpierw o nią powalczę.
- To powodzenia, stary, bo z pewnością ci się ono przyda – zaśmiał się.


_____________________

Podobno jaki ostatni dzień w roku, taki cały następny rok, także wszyscy ci, którzy lubią moje bazgroły, się ucieszą, ponieważ pół dnia pomiędzy przygotowywaniem domówki i sprzątaniem kończyłam ten rozdział. Końcówka może nie jest najlepsza, ale chciałam dodać 23. jeszcze w tym roku i przy okazji życzyć Wam w 2014 dużo zdrowia, weny, samych sukcesów, mnóstwa powodów do uśmiechy, niekończących się zasobów kasy, którą można by przeznaczyć na bilety na mecze i jak najwięcej wygranych spotkań Waszych ulubionych drużyn, bo w końcu to prawdziwego kibica czyni szczęśliwym. Udanej zabawy dzisiaj.

wtorek, 10 grudnia 2013

dwudziesty drugi tatuaż.



„nie da w dłoni zamknąć się dwóch dzikich serc”


MICHAŁ
A jednak nie żartowała. Wyjechała. Naprawdę wyjechała. Nie było jej w mieszkaniu obok, a samo lokum było pozamykane na cztery spusty. Nie wiedziałem nawet kiedy i jak to się stało, bo czarnowłosa się ze mną nie pożegnała. Choć akurat tym nie powinienem być jakoś specjalnie zaskoczony, zwłaszcza mając w pamięci naszą ostatnią, kolejną już, niefortunną sprzeczkę… Nie mogłem sobie darować, że nie zdążyłem z nią wyjaśnić naszych nieporozumień. W ogóle jak mogłem pomyśleć, że Czarna nie wcieli swojego pomysłu w życie? Przecież taka właśnie jest Tośka! Ona zawsze robi to, co zechce. A skoro postanowiła dokądś wyjechać, to nic nie mogło jej w tym przeszkodzić, nawet jeśli ktoś próbował to zrobić. Taką osobą jednak nie byłem ja… Tak, zaniedbałem ją. Odkąd jestem z Justyną, spędzałem z nią coraz mniej czasu. Praktycznie przestaliśmy ze sobą normalnie rozmawiać, nie licząc oczywiście naszych słownych utarczek na temat blondynki. I właśnie przez to wszystko nie wiedziałem, co się aktualnie dzieje w jej życiu. Nawet nie potrafiłem się domyślić powodu, przez który postanowiła podjąć się tak drastycznego kroku. Miała rację, nie byłem dobrym przyjacielem… W końcu, co ze mnie za przyjaciel, który nie ma zielonego pojęcia, co dzieje się w jej życiu? Żaden. ŻA-DEN! Powinienem był częściej się z nią spotykać, a nie ulegać prośbom Justyny, abym trzymał się od Tośki z daleka. Blondynka nie powinna była stawiać mnie w tak niezręcznej sytuacji, wiedząc, że czarnowłosa jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Jak mogłem więc pozwolić jej wyjechać tak bez słowa wyjaśnienia? Jak mogłem dopuścić by tak po prostu zniknęła? Powinienem był wyciągnąć z niej siłą powód, przez który postanowiła zmienić otoczenie, a później pomóc rozwiązać jej problem, który ją do tego kroku popychał. Tak zrobiłby prawdziwy przyjaciel. Niestety, ja nim najwidoczniej nie byłem…
Na dodatek nie mogłem naprawić swojego błędu, ponieważ Tośka nie odbierała ode mnie telefonów, przez co coraz bardziej się o nią martwiłem. Siedziałem przy kuchennym stole i co chwilę wybierałem jej numer, ale nikt nie podnosił słuchawki. Najgorsze było to, że nie wiedziałem dokąd i na jak długo tak właściwie wyjechała. Nie miałem też bladego pojęcia, kto mógłby wiedzieć i do tego chcieć mi powiedzieć prawdę… Zibi na pewno mi nic nie wyjaśni, choć pewnie doskonale wie, co się dzieje z Tośką. Od czasu jego przeprowadzki do Rzeszowa, a może raczej od naszej kłótni na temat Justyny, Asi i Tośki, nie rozmawialiśmy ze sobą w ogóle. Bo tego zdania, które Bartman wypowiedział w moim kierunku pod siatką podczas meczu Resovii z Jastrzębskim zaliczyć do rozmów nie mogę. Do tej pory nie rozumiem, co miał na myśli, mówiąc: „Jeśli nie zauważysz tego, co oczywiste, stracisz coś, co najpiękniejsze”. Zbyszek nic więcej już do mnie nie powiedział, a ja nie miałem zielonego pojęcia, co chodziło mu wtedy po głowie. On więc mi na pewno nie pomoże. Błażej niestety też ostatnio jest na mnie strasznie cięty. I trudno mu się dziwić, po ostatnich moich kłótniach z Tośką miał prawo być na mnie zły. Mama Czarneckiej najprawdopodobniej nawet nie wie o jej wyjeździe. W końcu ich kontakt wciąż zaliczał się do znikomych, a przynajmniej z tego, co mi było wiadome… Byłem więc kompletnie bezradny, chyba że… zaraz, zaraz, przecież jest jeszcze… że też nie wpadłem na to od razu!
Zerwałem się tak gwałtownie z krzesła, że aż je przewróciłem, ale nie przejmowałem się tym. Narzuciłem na siebie w pośpiechu kurtkę, nie tłumacząc się Justynie z tego co robię, dokąd jadę i skąd właściwie ten pośpiech. Chwilę później byłem już w podziemnym garażu, gdzie wsiadłem do samochodu i z piskiem opon skierowałem się w stronę Jastrzębia-Zdroju. Byłem totalnym idiotą. Naprawdę. Jak mogłem zapomnieć, że ostatnio Tośka najwięcej czasu spędzała z Simonem? On musiał wiedzieć, gdzie jest! Musiał! I czy tego będzie chciał, czy nie, będzie musiał mi powiedzieć. A wtedy… sam nie wiedziałem jeszcze, co zrobię z tą wiedzą, ale przynajmniej będę mógł opracować jakiś plan działania, aby… no właśnie, aby co? Pogodzić się z nią? Wyjaśnić wszystko? Czy… sam nie do końca wiedziałem. Jednego jednak byłem pewien – musiałem się zobaczyć z Czarną i to jak najszybciej.
Nie miałem pojęcia, ile przepisów drogowych złamałem ma, bądź co bądź, tak krótkiej trasie, jaką są Żory – Jastrzębie-Zdrój, ale nie przejmowałem się tym. Kilkadziesiąt minut później stałem już pod drzwiami od mieszkania Tischera i uparcie dzwoniłem do drzwi, czekając, aż wreszcie ktoś się pofatyguje i mi otworzy. Minęło jednak piętnaście minut, a drzwi wciąż były zamknięte. Domyśliłem się, że pewnie Simon wyszedł z domu, ale nie miałem zamiaru odpuścić. Usiadłem więc na schodach i postanowiłem na niego poczekać, choćby mi nawet miał tyłek odmarznąć.
Nie wiem, naprawdę nie wiem, ile czasu tu siedziałem i ile osób dziwnie na mnie spoglądających mnie minęło, ale w końcu na schodach pojawił się Simon. Nie był jednak sam, tak jak się tego spodziewałem. Za rękę kurczowo trzymała się go dziewczynka, hm, tak na oko czteroletnia, kropka w kropkę do niego podobna. Obok szła ładna kobieta, rozmawiająca z nim o czymś po niemiecku, ewidentnie będąc w dobrym nastroju. Do tego tuż przed nimi szedł starszy chłopczyk, mniej-więcej siedmioletni, także bardzo podobny do rozgrywającego, trzymający reklamówkę z zabawkami. Kobieta natomiast dzierżyła w dłoni walizkę, a Simon na plecach niósł wielki plecak podróżny. Dopiero po chwili zrozumiałem, że to jest zapewne jego żona i dzieci, których nigdy nie widzieliśmy, bowiem Simon był przecież w separacji. I gdy tylko to sobie uświadomiłem, zrozumiałem dlaczego Tośka wyjechała z Polski. Przez niego. Zostawił ją i wrócił do swojej rodziny. Nic więc dziwnego, że dziewczyna nie chciała patrzeć na ich szczęśliwe twarze.
Jak mogłem nie zauważyć, co się dzieje… że między nimi zaczyna się psuć… że…? Byłem fatalnym przyjacielem, nic więc dziwnego, że Tośka nie chciała ze mną gadać, a Błażej się na mnie obraził. Gdy wyjeżdżał, obiecałem mu przecież, że zajmę się Czarną, a ja tymczasem dałem plamę na całej linii.
- Michał? – zdziwił się Simon, kiedy tylko mnie zobaczył, wyrywając mnie tym z zamyślenia. – Co ty tu robisz? Mamy jakiś trening, o którym zapomniałem, czy coś? – przestraszył się.
Powinien się bać, ale z zupełnie innego powodu.
- Nie – wycedziłem przez zęby wściekły na niego. Jak mógł zrobić Tośce takie świństwo? Z takiej dziewczyny, jak ona, się nie rezygnuje, choćby nie wiem co! – Chcę pogadać o czymś zupełnie innym. Choć w sumie wiem już praktycznie wszystko – rzekłem, spoglądając po jego rodzinie i nie chcąc wszczynać awantury w ich towarzystwie.
Simon przyjrzał mi się przez chwilę badawczo, jakby chcąc dojść w swoich obserwacjach, o co może mi chodzić. W międzyczasie przedstawił mi swoją żonę Claudię i dzieciaki: Freddy’iego i Emmę, po czym otworzył im drzwi i kazał wejść do środka, obiecując, że zaraz do nich dołączy. Kilka minut później staliśmy już sami na korytarzu, mierząc się wzrokiem.
- To o czym chciałeś pogadać? – spytał, przerywając ciszę między nami.
- O Tośce – odpowiedziałem, przyglądając się mu badawczo, by móc zobaczyć, jak zareaguje. Jego wyraz twarzy pozostał jednak niewzruszony. – Choć tak właściwie to już wiem, dlaczego wyjechała.
- Doprawdy? – uśmiechnął się kwaśno.
- Jak mogłeś ją tak zranić? – spytałem. – Pobawiłeś się nią, a później jak gdyby nigdy nic postanowiłeś wrócić do żony? Masz w ogóle sumienie?
- I kto to mówi? – prychnął Simon, a moje słowa kompletnie go nie ruszały. – Mam słuchać rad kogoś, kto sam sobie nie radzi ze swoim życiem i uczuciami? – zironizował.
Zagotowało się we mnie. Miałem po prostu wielką ochotę dać mu w pysk i to nie tylko za to, jak się do mnie w tym momencie odnosi, ale przede wszystkim za to, co zrobił Czarnej.
- Jak śmiesz…
- Wiem więcej, aniżeli się tobie wydaje – przerwał mi Niemiec z kwaśnym uśmiechem. – I posłuchaj mnie teraz uważnie, Michał. Tośka nie wyjechała przeze mnie. Jeśli musisz wiedzieć, to właśnie dzięki Tośce pogodziliśmy się z Claudią. Ona była takim moim aniołem stróżem, którego na szczęście spotkałem na swej drodze w Polsce i dzięki któremu nie zrobiłem głupot. Od początku wiedziała, że kocham moją żonę i nie potrafię o niej zapomnieć, choć dla Tośki… hm, dla niej naprawdę byłbym do tego skłonny. Ale Tosia nie chciała niszczyć naszego małżeństwa…
- Ta, jasne, akurat ci uwierzę – zaśmiałem się ironicznie, przerywając mu. – W takim razie dlaczego wyjechała? Zrobiła to ot tak sobie, dla jakiejś zachcianki i to akurat w momencie, w którym twoja żona ponownie z tobą zamieszkała? Nie zamydlisz mi oczu, parszywy draniu! – krzyknąłem i w mgnieniu oka zmniejszyłem dystans między nami.
- A to dobre – roześmiał się Niemiec, w ogóle się mnie nie bojąc. – Nie mierz mnie swoją miarą, Michał, bo ja nie jestem takim dupkiem jak ty. Tosia nie wyjechała przeze mnie, a przez ciebie.
- Nie no, jeszcze zwal winę na mnie, tak jest najlepiej – syknąłem, jednak jego pewność w głosie nie dawała mi spokoju.
- Czy ty nadal nie widzisz, jak wielką krzywdę jej wyrządziłeś? – spytał Niemiec zupełnie poważnie. – Raz traktowałeś ją jak przyjaciółkę, a za chwilę jak największego wroga. Raz rozmawiałeś z nią normalnie, przyciągałeś do siebie, a za chwilę obrażałeś i odpychałeś, mimo że ona dla ciebie zawsze chciała jak najlepiej. Dlatego właśnie wszystko ci wybaczała, jednak ty nie potrafiłeś tego docenić i za chwilę kolejny raz jej przywalałeś i to jeszcze mocniej. Myślisz, że było jej łatwo znosić twoje zmienne humory? – spytał retorycznie, patrząc na mnie spod byka. – Nie, nie było. Nie masz pojęcia, ile łez przez ciebie wylała! Ile wycierpiała przez twoje dziecinne zachowanie! Każdy na jej miejscu już dawno kopnąłby cię w dupę i wyjechał jak najdalej od ciebie, ale nie ona. Jest zbyt dobra, lojalna i twarda, zwłaszcza psychicznie. Cierpliwość każdego kiedyś się jednak kończy. I właśnie dlatego wyjechała, bo jej cierpliwość wyczerpałeś aż nadto.
Patrzyłem na niego szeroko otwartymi oczami. Nie mogłem uwierzyć… Nie, to niemożliwe… Czyżby to wszystko było przeze mnie? Czyżby on miał rację? Otworzyłem usta, jednak nie wiedziałem, co mógłbym w tej chwili powiedzieć, dlatego po chwili je zamknąłem. Stałem tak nieruchomo kilka minut, a zdenerwowany Simon patrzył na mnie wzrokiem, który gdyby tylko mógł, to by mnie zabił. Niemiec chyba miał się z zamiarem sprawdzenia, czy jego pięść nie pasuje przypadkiem do mojej szczęki, jednak powstrzymał się przed tym w ostatniej chwili. Zależało mu na niej, widziałem to w jego spojrzeniu. Każdemu, kto zrobił Tośce krzywdę, najchętniej ukręciłby łeb. Dokładnie w ten sam sposób patrzył na mnie Błażej nad morzem, kiedy uwierzyłem Justynie. Czyżbym naprawdę to ja doprowadził do tego wszystkiego? Czyżbym nieświadomie zniszczył Tośkę do tego stopnia, że już nie mogła mnie znieść?
Żałowałem, że Tischer nie dał ponieść się emocjom i mi nie przywalił. Należało mi się takie otrzeźwienie. Sam miałem w tej chwili wielką ochotę, by sobie przyłożyć.
- Gdzie ona jest? – spytałem słabo, przerywając tym ciszę między nami, która trwała od dobrych kilku minut, i którą można by nożem kroić.
- Jeszcze ci mało? – syknął Simon. – Chcesz ją zniszczyć do reszty?
- Nie, nie chcę… – wysapałem zmęczony, jakbym przed chwilą przebiegł maraton. – Chcę to naprawić…
- Za późno, Michał, ona nie chce cię już znać. Dlatego właśnie wyjechała. Aby zacząć nowe życie. Bez ciebie, Kubiak. Gdybym ci teraz powiedział gdzie jest, ukręciłaby mi głowę. Już i tak zbyt dużo ci zdradziłem…
- Simon… – próbowałem jeszcze.
Z każdym kolejnym jego słowem jednak traciłem grunt pod nogami. Uświadomiłem sobie właśnie, że nie mogę jej stracić. Nie wyobrażałem sobie codzienności bez niej. Nie umiałem żyć bez tej wytatuowanej fanki Michaela Jacksona, właścicielki czarnego kota i umysłu matematycznego, która tak bardzo namieszała w moim życiu.
Wiem, szybki jestem.
- Nie, nie pomogę ci, Michał. Nie licz na to – Niemiec pokręcił głową. – Tośka nie zasługuje na to, abyś dłużej traktował ją w tak parszywy sposób. A ja nigdy bym sobie nie darował, gdybym dołożył do tego rękę – powiedział jeszcze z dobrze słyszalną pogardą w głosie, po czym obrócił się na pięcie i wszedł do swojego mieszkania, zamykając drzwi tuż przed moim nosem, jednocześnie odbierając mi ostatnią nadzieję na odzyskanie tego, co przez własną głupotę straciłem. Na odzyskanie Tośki.
Długo jeszcze stałem pod jego drzwiami, jednak to nic nie dało, Tischer nie zmiękł. W końcu więc wyszedłem z bloku, ale nie od razu skierowałem swoje kroki do domu. Nie bardzo chciałem wrócić do mieszkania i położyć się obok blondynki, która swoim pojawieniem się zniszczyła moją relację z Czarną, dlatego przez długi czas włóczyłem się bez celu po Jastrzębiu-Zdroju i próbowałem dodzwonić się do Tośki. Na nic się to jednak zdało - nie wpadłem na żaden pomysł jak mógłbym rozwiązać tą sytuację, nie porozmawiałem z Czarną, która ostatecznie wyłączyła telefon, by mieć święty spokój, a do tego jeszcze strasznie zmarzłem. Kiedy więc już zrobiło się totalnie ciemno i zimno, a mi zaczynało się wydawać, że obszedłem całe miasto, postanowiłem wrócić do siebie. I gdy tylko zamknąłem oczy, przyśnił mi się nie kto inny, jak Tośka. To był pierwszy raz, kiedy jej pełna smutku twarz patrzyła na mnie swoim przenikliwym spojrzeniem. A ja poczułem jak pęka mi serce, bo wiedziałem, że to wszystko przeze mnie...

TOSIA
Oddychając z ulgą w końcu wyszłam z hali przylotów i rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu jednego takiego wielkoluda, u którego miałam od teraz mieszkać. Tego padalca jednak nigdzie nie było widać, a przecież swoim wzrostem wyróżniał się wśród ludzkiej populacji. Im dłużej tak stałam i się rozglądałam, nie mogąc dostrzec znajomej mi twarzy, tym bardziej zaczynałam wpadać w panikę. A ściskający się ludzie obok nie ułatwiali mi sprawy. Byłam właśnie sama w obcym mieście, nie znając języka… Jak on mógł mi to zrobić? W końcu obiecał, że po mnie wyjedzie, menda jedna, a tymczasem nigdzie go nie było! Tak to już jest, jak liczy się na któregokolwiek Kubiaka… Sprawiać zawód Antoninie Czarneckiej to chyba u nich rodzinne.
Po chwili jednak odetchnęłam z ulgą. Błażej stał całkiem niedaleko i patrzył się maślanym wzrokiem w jeden i ten sam punkt. Szkoda tylko, że w kompletnie inny aniżeli miejsce, z którego powinnam wyjść… Ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, ucieszyłam się więc, że przynajmniej po mnie przyjechał, po czym wzięłam walizkę i ruszyłam w jego kierunku. Młodszy z Kubiaków nawet nie zauważył, kiedy do niego podeszłam, tak bardzo wpatrywał się w jedno i to samo miejsce. Kiedy tylko obok niego stanęłam, podążyłam za jego wzrokiem, zaciekawiona tym, co go tak bardzo zainteresowało, że całkiem o mnie zapomniał. Po chwili zlokalizowałam owy punkt, a tam... tam stała średniego wzrostu piegowata szatynka z kręconymi włosami, sięgającymi jej do ramion, ubrana w długie kozaki, dżinsy i zielono-czarną koszulę w kratę, na której miała narzuconą rozpiętą kurtkę i rozwiązany szalik. Pierwsze określenie, jakie przyszło mi do głowy, gdy ją zauważyłam, to ładna. I w sumie chyba zaczynałam powoli rozumieć to dziwne zachowanie mojego przyjaciela…
- To twoja dziewczyna? – spytałam po polsku dość głośno, aby moje słowa dotarły do jego podświadomości, wciąż jednak wpatrując się w szatynkę.
Błażej podskoczył jak oparzony, kiedy tylko mnie usłyszał, łapiąc się za serce i oddychając ciężko.
- Tośka! – krzyknął. – Już jesteś! Ale mnie wystraszyłaś!
- Przecież dawno temu wylądowałam – burknęłam złośliwie, przewracając oczami. – Ale ty wolisz wpatrywać się w jedno miejsce, jak ciele w malowane wrota, zamiast poszukać swojej zmarnowanej drogą i życiem przyjaciółki – nie darowałabym sobie, gdybym zmarnowała okazję, by zrobić mu wyrzut.
- Oj, nie złość się n mnie, bo złość piękności szkodzi – zrobił minkę proszącego psiaka, po czym pstryknął mnie palcem w nos. – Po prostu się zamyśliłem.
- Ta, jasne, już widzę to twoje zamyślenie – mruknęłam zdegustowana. – Jak ma na imię? – ponowiłam pytanie, bo nie przypominałam sobie, aby mi kiedykolwiek opowiadał o jakieś pięknej niewiaście, która skradła jego serce.
- Kto? – Błażej zrobił wielkie oczy, jakby nie wiedział, o czym do niego mówię. Zrezygnowana wskazałam mu ruchem głowy, o kogo mi chodzi. – A, ona. Eee, tak właściwie to jej nie znam – zająknął się.
- To dlaczego się w nią tak wgapiasz? – spytałam, nie mając zamiaru ustąpić.
Coś było na rzeczy, skoro potrafił stać tak i patrzeć na nią przez kilkanaście minut, zapominając przy tym o bożym świecie. Byle czym mnie nie zbyje, oj nie.
- Nie wgapiam się w nią – zaprzeczył, ale nie był zbytnio przekonujący. – I przestań mnie tak przesłuchiwać, bo pomyślę, że jesteś zazdrosna – zaśmiał się.
- Nie wlewaj sobie – odburknęłam, po czym pokazałam mu język.
Młodszy z Kubiaków roześmiał się na ten widok, złapał mnie w pasie i uniósł w górę, by po chwili zacząć okręcać mnie wokół własnej osi. Dobrze, że niczego nie jadłam z samolocie, bo bym jeszcze to teraz zwróciła...
- Tęskniłem za tobą – roześmiał się. – Boże, a ty znowu schudłaś – skomentował, kiedy już odstawił mnie na ziemię.
- Twój brat jest idealną dietą dla mnie – westchnęłam. – Ale pójdziemy raz czy dwa razy na żabie udka czy na jakiegoś tłustego ślimaczka, to mnie tak podkarmisz, że ho, ho – zaśmiałam się. – Nikt mnie nie pozna, tak przybiorę na wadze.
- No, jasna sprawa, kochanieńka! Już ja o ciebie tutaj należycie zadbam – mówił to w moim kierunku, jednak jego wzrok mimowolnie wciąż uciekał w bok ku owej brunetce, przez którą zapomniał o moim przylocie.
A najlepsze było to, że tamta dziewczyna również na nas spoglądała. I to z dość dziwnym wyrazem twarzy… jakby była rozczarowana. Czyżby mój nos dobrze mi podpowiadał, że tych dwoje ciągnie do siebie, jak Kubusia Puchatka do miodu, czy Żwirka do Muchomorka?
- A teraz mów mi, kim ona jest – powiedziałam, kręcąc głową, gdy kolejny raz jego wzrok dziwnym trafem odbił w bok.
- Przecież ci mówiłem, że jej nie znam – powiedział, jakbym była idiotką.
- A ja widzę coś zupełnie innego – nie miałam zamiaru ustąpić. – Ona ci się podoba, bo co chwila patrzysz na nią takim maślanym wzrokiem i w ogóle nie zwracasz na mnie uwagi, a gdy tylko o niej wspomnę, to zmieniasz temat.
- Chodźmy – i jakby na potwierdzenie moich słów, Błażej postanowił odciągnąć mnie od mojego małego śledztwa. Złapał mnie więc za rękę, w drugą capnął ucho od mojej walizki i postanowił wyciągnąć mnie z lotniska, nawet siłą.
- Nie, dopóki mi tego nie wyjaśnisz – wyrwałam jednak rękę z jego uścisku i założyłam ją wraz z drugą na piersi, przytupując przy tym nogą i czekając aż wreszcie chłopak przestanie owijać w bawełnę.
Błażej spojrzał na mnie, a gdy zorientował się, że mu nie odpuszczę, westchnął zrezygnowany.
- Wiesz, że jesteś cholernie upierdliwa? – spytał.
- Przecież właśnie za to mnie tak uwielbiasz – odrzuciłam włosy w tył, śmiejąc się.
Błażej pokręcił głową, widząc moje zachowanie.
- No dobrze, niech ci będzie – westchnął po raz kolejny. – Masz rację, podoba mi się, ale nie wiem nawet, jak ma na imię, kim jest, co robi. Widziałem ją kilka razy, bo chodzi na tą samą siłownie, co moja drużyna, ale chyba nie mam u niej najmniejszych szans.
- A skąd taki wniosek? – zdziwiłam się. – Jesteś przystojnym, zabawnym, wysportowanym i troskliwym facetem. Wiele kobiet chciałoby mieć takiego ukochanego. Bierz więc dupę w troki i idź do niej i zagadaj! Dalej, w tej chwili, bo potem będziesz żałował, że zmarnowałeś okazję – rozkazałam mu.
- Ale… – zająknął się Błażej.
- Nie ma żadnego ale – przerwałam mu. – Idziesz do niej i to w tej chwili, aby ci nie uciekła, i nie wracasz bez jej numeru telefonu. Ja poczekam tutaj za tobą – zadecydowałam.
Błażej miał jednak taką minę, jakby ta perspektywa go sparaliżowała i biedaczek za chwilę miał zemdleć. Westchnęłam zrezygnowana, widząc co się dzieje. A raczej co się nie dzieje… Faceci, niby tacy odważni, wygadani i wspaniali, a nie potrafią podejść i zagadać do nieznajomej dziewczyny. Trzymajcie mnie, wszystko trzeba robić za nich.
- Dobra, poczekaj tu na mnie – powiedziałam więc, po czym bez słowa wyjaśnienia ruszyłam przed siebie, chcąc pomóc temu tumanowi.
- Ale Tośka… co ty robisz? Wracaj…
Błażej coś tam jeszcze mówił w moim kierunku, ale już tego nie usłyszałam, bowiem jego głos zgubił się w tłumie pasażerów paryskiego lotniska. Po chwili stałam już przed wyższą ode mnie dziewczyną i brałam głęboki oddech, by zabrać głos i załatwić to, co miałam.
- Cześć, mam nadzieję, że mówisz po angielsku? – spytałam z uśmiechem.
Dziewczyna spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, zaskoczona, że do niej podeszłam. Zapewne wzięła mnie za dziewczynę Kubiaka, kiedy ten tak mnie ściskał na lotnisku i nie miała pojęcia, czego może się teraz po mnie spodziewać. Po chwili jednak pokiwała głową w odpowiedzi na moje pytanie.
- To dobrze, bo słyszałam, że tutaj we Francji ludzie nie bardzo lubią mówić w innym języku niż po francusku… – uśmiechnęłam się przyjaźnie.
- To dobrze słyszałaś – odwzajemniła go, ale zrobiła to słabo. – Tylko, że ja nie jestem Francuzką…
- O, to tak jak ja – zaśmiałam się z tego podobieństwa. – Ale może najlepiej będzie, jak przejdę do rzeczy, prawda? Może kojarzysz mojego kumpla? Taki wysoki, chudy, często chodzi na tą samą siłownię, co ty, z kumplami podobnego wzrostu, co on… Pewnie stoi teraz za mną i ciska we mnie gromami albo chce się zapaść pod ziemię.
- No… kojarzę… ale… nie znam go tak naprawdę... – jąkała się.
- A może miałabyś ochotę go poznać? – spytałam, uśmiechając się pod nosem, bo było dokładnie tak, jak podejrzewałam. – Jest co prawda trochę nieśmiały, ale...
- Tośka! – usłyszałam syk tuż przy swoim uchu.
No proszę, a jednak ma w sobie trochę odwagi. Wiedziałam, że tak zrobi. Będzie bał się, że narobię mu siary, to zbierze się w sobie i przyjdzie. Nie ma to jak idealna motywacja.
- Czego, wielkoludzie? – zaśmiałam się, spoglądając na niego triumfująco.
- Wybacz… eee… ona jest trochę… – zaczął się jąkać, mówiąc w stronę dziewczyny.
- Jestem po prostu pomocna, skoro sam sobie nie umiesz poradzić – przerwałam mu. – Ale skoro już tu jesteś, to ja was może zostawię samych… zaczęłam, łapiąc ręką za walizkę.
- Tośka…
- Nie tośkuj mi tu teraz, tylko zajmij się ładnie panią – poklepałam go po ramieniu, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu, kiedy zobaczyłam jego morderczą minę. – Zaczekam na ciebie przed lotniskiem. I masz nie wracać bez jej imienia i numeru telefonu, zrozumiałeś? – ostatnie zdanie powiedziałam już po polsku, aby nie robić mu totalnego obciachu, po czym zostawiłam go z dziewczyną.
Mam nadzieję, że weźmie się w garść. I że przynajmniej on z naszej dwójki będzie miał szczęście w miłości.

- Zabiję cię! Zabiję! Normalnie cię wypatroszę! – krzyczał Błażej, kiedy tylko wyszedł z terminalu i mnie odnalazł.
- Ty uważaj, bo ktoś jeszcze weźmie twoje gadanie na serio i cię zamkną za groźby karalne – powiedziałam niewzruszona, rozcierając sobie ręce. – A poza tym, dlaczego chcesz to zrobić? Przecież powiedziałam ci, że będę czekać na ciebie przed lotniskiem… droczyłam się z nim.
- Jak mogłaś mnie postawić w tak niezręcznej sytuacji? – spytał, wypuszczając z siebie całe powietrze, jak z materaca, który już nie będzie potrzebny.
- Co się głupio pytasz? Jeszcze mnie nie znasz? – zaśmiałam się. – Widziałam, co się święci, a że ty jesteś dupa, a nie facet i bez odpowiedniej motywacji nie weźmiesz spraw w swoje ręce, to postanowiłam ci pomóc, żeby choć komuś z naszej dwójki się w życiu wiodło. A teraz już się a mnie nie bocz, tylko mów mi, jak owa ślicznotka ma na imię i na kiedy się z nią umówiłeś – spojrzałam na niego wyczekująco.
Błażej zamilkł i utkwił spojrzenie w podłożu. Nie no, trzymajcie mnie. Ja mu wystawiam dziewczynę jak na tacy, robiąc z siebie totalną idiotkę, tylko ze względu na niego, a ten nie umie wykorzystać danej mu szansy. Łeb mu zaraz ukręcę, jak Boga kocham.
- Tylko mi nie mów, że jesteś aż taki nieporadny – westchnęłam, zakładając ręce na piersi – i że muszę się za ciebie umawiać z dziewczyną.
- No weź przestań, nie jest ze mną aż tak źle – zawstydził się, a po chwili na jego ustach wykwitł promienny uśmiech. – Ma na imię Lola, jest Amerykanką z francuskimi korzeniami, dlatego tutaj studiuje i widzimy się jutro pod wieżą Eiffla o osiemnastej.
- I nie można było tak od razu? – spytałam. Chciałam mu pokazać, że jestem na niego zła, ale po tak dobrej informacji, nie potrafiłam się nie uśmiechnąć. – Musiałeś mnie tak stresować?
- To kara za to, co zrobiłaś – odpowiedział, jednak zrobił to bez krzty złości.
- Gdyby nie ja, to nie miałbyś jutro randki, pamiętaj o tym, kochanieńki – zaśmiałam się, klepiąc go po policzku. – A teraz łap taksówkę i zawieź mnie do siebie, bo mi ręce zaraz odpadną – poskarżyłam się.
- A gdzie masz rękawiczki?
- W Polsce zostały, tumanie.

Było tak zimno, że naprawdę nie chciało się nam wyściubić nosa z mieszkania. Co prawda Błażej musiał wyjść, bo miał popołudniowy trening, jednak nie miał zbyt daleko z mieszkania na halę. Nie było go więc gdzieś tak z dwie godziny, podczas których zdążyłam się rozpakować i rozeznać w moich nowych czterech ścianach. Zgodnie stwierdziliśmy, że wieczorem nigdzie dzisiaj nie wychodzimy. Miałam jeszcze mnóstwo czasu, aby obejrzeć miasto zakochanych z każdej możliwej strony. Poza tym musiałam sobie kupić rękawiczki. I obejrzeć knajpę, do której młody Kubiak miał zamiar zabrać jutro Lolę na ich pierwsze spotkanie. Postanowiliśmy jednak załatwić to wszystko z rana, a dzisiejszy wieczór spędzić jak za dawnych lat. Dlatego pewnie Błażej wracając z treningu kupił w pobliskim sklepie wino, lody, czekoladę i bitą śmietanę. Bo jeśli miałam mu streścić wszystko, co się ostatnio wydarzyło w Jastrzębiu-Zdroju, to bez tego ani rusz. I on doskonale o tym wiedział.
Było jakoś przed dziesiąta wieczorem. Byliśmy już po kolacji i leżeliśmy obok siebie na dywanie na podłodze w salonie młodego Kubiaka, wpatrując się w sufit. Co jakiś czas z pokoju, w którym miałam spać, dochodził dźwięk mojego telefonu, informujący mnie, że ktoś ma zamiar się do mnie dodzwonić. Ja jednak nie miałam zamiaru rozmawiać z kimkolwiek. A już zwłaszcza z nim.
- Mogłabyś coś zrobić z tym telefonem, bo zaraz go wywalę przez okno – stwierdził Błażej, kiedy po raz piąty w ciągu ostatnich kilkunastu minut zabrzmiały takty tak dobrze mi znanej piosenki Michaela Jacksona.
- Bezdomni się ucieszą – uśmiechnęłam się niemrawo, nie mając zamiaru zwlec się z podłogi. - Idealny prezent z nieba na zbliżające się święta.
- Jeśli odbierzesz, to nie będą mieli z czego.
- Tyle, że ja nie mam najmniejszego zamiaru z nim rozmawiać, rozumiesz? – spojrzałam na niego.
- Rozumiem, ale zrób coś z tym, bo oszaleję – stwierdził niezrażony.
Westchnęłam, po czym powoli wstałam i poszłam do pokoju, gdzie odszukałam telefon i nie patrząc na liczbę nieodebranych połączeń, po prostu go wyłączyłam. Wracając do salonu, wzięłam z kuchni lody, które zaczęłam jeść, kiedy tylko ponownie usiadłam na dywanie w salonie i oparłam się o kanapę.
- Powiedziałaś mu, gdzie jedziesz? – spytał Błażej, podnosząc się na łokciach i spoglądając na mnie.
Zaprzeczyłam. Nie musiał nawet wypowiadać jego imienia, bo doskonale wiedziałam, o kogo mu chodzi.
- Ale wie, że wyjechałaś – drążył temat.
Tym razem przytaknęłam.
- A wie, że najprawdopodobniej już nie wrócisz? – dopytywał.
- Nie, ale jego i tak to nie obchodzi. Ma Justynkę, starczy mu – westchnęłam.
- Gdyby go nie obchodziło, to by tak do ciebie nie wydzwaniał – stwierdził, czym mnie wkurzył.
- Bawisz się w jego adwokata? Znowu? – prychnęłam. – Gdybym go obchodziła, to próbowałby ze mną porozmawiać zanim wyjechałam – odpowiedziałam, bo to było dla mnie oczywiste.
Dziwiłam się, że dla niego nie.
- Może myślał, że żartujesz? – zasugerował.
- Takie żarty nie są w moim stylu, Błażej.
- Wiem, wiem – powiedział, próbując mnie troszkę udobruchać. – Ale musi coś być na rzeczy, skoro tak się o ciebie martwi.
- Skąd wiesz, że się martwi? – syknęłam. – Może po prostu jest ciekawski? A może ma zamiar się nade mną jeszcze bardziej poznęcać?
- Tosia, wciąż mówisz o moim bracie…
- Tak, o tym samym, który tak bardzo lubi bawić się moimi uczuciami – mruknęłam rozzłoszczona. – Wiem, Błażej, że to dla ciebie także nie jest łatwa sytuacja, więc taką gadką na jego temat jej nie pogarszaj.
- Naprawdę z nim skończyłaś… – odrzekł Błażej. I mimo że wyglądało to na pytanie, na pewno nim nie było.
- Tak – przytaknęłam. – I liczę, że właśnie ty pomożesz mi wrócić na prostą…
- Jasne, wiesz, że możesz tu zostać tak długo jak tylko zechcesz – powiedział, po czym usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się. – I chyba troszkę ci posiedzę na głowie, bo naprawdę chcę o nim wreszcie zapomnieć. Chcę także, tak aby kiedyś pożałował, że nie posłuchał moich rad co do Justyny.
- Naprawdę on niczego nie zauważa? Naprawdę jest taki głupi? – Błażej wciąż nie dowierzał.
Nie dziwiłam się mu jednak. To w końcu był jego brat. Do tego starszy brat, który zawsze był stawiany mu za wzór. Nic więc dziwnego, że tak trudno jest mu uwierzyć, iż ten sam wspaniały Michał, daje się tak robić w jajo jakieś blondyneczce.
- Naprawdę – przytaknęłam smutno. – Justyna okręciła go sobie wokół paluszka, że tańczy jak mu zagra. Wierzy w każde jej słowo, zapewnienie, we wszystko, co mu sprzeda. Nic do niego nie dociera, ma klapki na oczach. A najlepsze jest to, że oni oboje siebie nie kochają… Justyna chce skorzystać na ich związku. Wiesz, pieniądze, podróże, godne życie, o jakim zawsze marzyła. Mimo że siatkarze nie zarabiają tak dobrze jak piłkarze, jej to nie przeszkadza. Na chyba, że jakiegoś spotka… biedak – westchnęłam, autentycznie współczując kolejnemu kolesiowi, na którego Zarzycka zagnie parol.
- Ale skąd wiesz, że Michał jej nie kocha? – zdziwił się Błażej. – Może…
- Na początku też myślałam, że jest zaślepiony uczuciem do niej, ale gdy go spytałam, dlaczego z nią jest, powiedział mi, że jest mu z Justyną wygodnie, że wie, iż ona go kocha i że to mu wystarcza. Rozumiesz coś z tego? Bo ja nie bardzo.
- Mówiąc szczerze, to ja też nie…
- Widzisz – pociągnęłam nosem, powstrzymując się jakoś przed rozpłakaniem – skoro woli to, co dostaje od Justyny, zamiast mojej miłości, to niech się tym udławi. Nie chcę go znać.
- Teraz naprawdę ci się nie dziwię, Tosia – Błażej ścisnął mnie jeszcze mocniej. – Ale… a co z Simonem? – spytał po chwili.
- Simon ma żonę, rodzinę, ona powinna być i na szczęście jest dla niego priorytetem – odpowiedziałam pewnie, patrząc tępo w punkt przed siebie.
- Mówiłaś jednak…
- Mówiłam wiele rzeczy, Błażej – znów mu przerwałam – ale większość z nich się nie sprawdziła. Teraz jednak jedno wiem na pewno. Nie będzie ani mnie i Simona, ani mnie i Michała. Będzie Michał i przyczepiona do niego Justyna jak jakiś pasożyt. Będzie Simon i kochająca go Claudia oraz ich dzieci. I będę ja. Tak będzie najlepiej.
- Dla kogo, Tośka? – spytał Błażej, patrząc na mnie współczująco. – Przecież widzę, jak cierpisz z tego powodu. Może jednak warto było zaryzykować?
- Dla wszystkich, Błażej, najlepiej dla wszystkich – byłam o tym święcie przekonana. – A to, że cierpię… Ja zawsze cierpiałam, cierpię i cierpieć będę. Taki już mój los. Może dzięki temu po śmierci zostanę zbawiona? – zaśmiałam się, ale tak właściwie był to śmiech przez łzy. – Cierpiętnica Antonina, patronka uciśnionych.
- Nie żartuj sobie tak nawet – Błażej spojrzał na mnie z przestrachem.
Nie rozumiałam, jak taka głupota mogła mu przyjść do głowy. Nie miałam jednak siły wydzierać się na niego za to, co sobie pomyślał.
- Nie martw się, nic sobie nie zrobię – zapewniłam go więc. – Obiecuję.
- No, mam nadzieję – westchnął.
- Błażej, przecież już nie raz byłam w podobnej sytuacji i zawsze dawałam sobie radę. Raz lepiej, raz gorzej, ale nigdy przez myśl mi nie przeszło, aby zrobić sobie krzywdę. I zobaczysz, że teraz też tak będzie.
Młodszy Kubiak przytaknął i widziałam, że naprawdę uwierzył w moje słowa. Po chwili puścił moje ramię, by móc wziąć do rąk dwa kieliszki i wlać do nich zawartość kupionej przez siebie dzisiejszego dnia butelki wina.
- Za nowy początek! – wzniósł toast, kiedy już podał mi mój kieliszek.
Uśmiechnęłam się pod nosem i stuknęłam moim szkłem o jego szkło, po czym zamoczyłam usta we francuskim trunku. Tak, za nowy początek. I miejmy nadzieję, że o wiele lepszy niż dotychczasowe...