sobota, 13 lipca 2013

dwunasty tatuaż.



„czy warto kochać tak
aż do bólu?”


W poniedziałek, tak jak za pośrednictwem Błażeja poprosił mnie o to trener Bernardi, spokojnym krokiem weszłam do siedziby klubu z Jastrzębia-Zdroju, po czym skierowałam swoje kroki od razu na halę, gdzie podobno zespół Jastrzębskiego Węgla już od dobrych kilkunastu minut trenuje pod czujnym okiem Lorenzo. Tak przynajmniej zapewniali mnie dozorcy tego przybytku. Czułam się tutaj jak u siebie w domu, w końcu mieszkam na południu Polski już ponad rok i przez ten czas nie raz wizytowałam na treningach głównego zespołu czy drużyny Młodej Ligi, oczywiście, dzięki znajomości z braćmi Kubiak. Chyba do tego stopnia jestem tu już znana, że nikt nie próbuje mnie zatrzymać przy wejściu, jak na początku, kiedy to brali mnie za namolnego kibica. Zawsze wtedy albo któryś z Kubiaków tłumaczył im wszystkim, kim jestem, albo Lolek brał za mnie odpowiedzialność. Wszyscy, co prawda, mówili na trenera Jastrzębskiego Lolo, tylko ja się w tym wyróżniałam, mimo że Bernardi bardziej przypominał mi Bolka, jeśli już mówimy o tej bajce. No, ale trudno.
Nie zdążyłam nawet pchnąć drzwi wejściowych prowadzących na halę, bo wpadłam na jakiegoś dwumetrowego mamuta, co jakoś specjalnie mnie nie zdziwiło, bo przecież było ich tu pod dostatkiem, zwłaszcza w czasie sezonu. Zanim się jednak zorientowałam, który to, siatkarz ten już gniótł mi kości, ile tylko sił miał w swoich długich ramionach. A tak nawiasem miał ich całkiem sporo. Po chwili zorientowałam się, że to Bontje.
- Tosieńka, jak ja dawno cię nie widziałem! – krzyknął tuż przy moim uchu, mieszając polski z angielskim i, o zgrozo, z francuskim. – Gdzieś się podziewała?
- To tu, to tam – zaśmiałam się, wyswobadzając się jakimś cudem z jego ramion. – Przecież wiesz, że nie umiem usiedzieć zbyt długo w jednym miejscu.
- To fakt – przytaknął uśmiechnięty. – Ale widać, że to miejsce musiało być bardzo słoneczne, bo się nieźle opaliłaś. I wyglądasz nieziemsko!
- Och, bez przesady – zachichotałam, lekceważąco machając ręką na jego komplement, który jednak sprawił mi przyjemność. – A ty przypadkiem nie powinieneś być w środku i ładnie przykładać się do treningu? – uniosłam w górę brew nad prawym okiem, chcąc wrócić do neutralnego toku naszej rozmowy.
- Trening nie zając, nie ucieknie – zaśmiał się Rob, ukazując przy tym rząd białych zębów. – Tak właściwie to szedłem po jeszcze jedną zgrzewkę wody, bo jakoś dziwnie więcej po tych urlopach chce nam się pić niż zwykle…
- To pewnie przez tą gorączkę na dworze – zawyrokowałam rzeczowo. – Biegnij więc po tą wodę, zanim się Lolek wścieknie, że tak z tym zwlekasz.
- Myślę, że jak cię zobaczy, to od razu będzie miał lepszy humor – powiedział jeszcze Rob i zanim zdążyłam mu cokolwiek na to odpowiedzieć, poszedł w swoją stronę.
Pokręciłam więc tylko przecząco głową, że się z nim nie zgadzam. Nie mogłam tego mu jednak przekazać, więc wzruszyłam ramionami i podążyłam w stronę hali. A tam całe towarzystwo właśnie trenowało zagrywkę, statystycy natomiast zawzięcie coś stukali w nieodłączne komputery (oni czasami wyglądają, jakby laptopy przyszyto im do rąk), klubowi lekarze przeglądali zawartość swoich kuferków i analizowali jakieś druczki (zapewne sprawdzali, czy asortyment im się zgadza), a trenerzy przyglądali się trenującym chłopakom ze skupieniem na twarzy. Nie chciałam im przeszkadzać, zwłaszcza, że nikt nie zauważył mojego wtargnięcia (w końcu nie stukałam obcasami, bo na nogach miałam moje ulubione znoszone trampki), ale w tym zamiarze przeszkodził mi nie kto inny, jak szalony Holender.
- Trenerze, zobacz, kogo ze sobą przyprowadziłem! – krzyknął, gdy już zdążył wrócić ze zgrzewką wody w ręce i zorientował się, że jeszcze nikt mnie nie zauważył. Chciał więc moją obecność przekuć w swój sukces. Cwaniak.
Lolek tymczasem spojrzał na mnie, a na jego twarzy zagościł promienny uśmiech. Od razu przywołał mnie gestem ręki, a kiedy byłam już w zasięgu jego ramion, przygarnął mnie do siebie, mimo że doskonale wiedział, jak bardzo nie lubię być przez nich traktowana jak jakaś przytulanka. A kiedy wszyscy – dużo wyżsi ode mnie i o zdecydowanie większym zasięgu ramion – mnie tak ściskali, czułam się jak maskotka i szczerze nienawidziłam tego uczucia. Ale co miałam na to poradzić? Mieli nade mną przewagę nie tylko wzrostową, ale też liczebną, więc nawet jakbym próbowała się od nich jakoś uwolnić, to i tak bym nic nie wskórała. Wolałam więc cierpliwie to wszystko znosić, choć było to dla mnie bardzo trudne.
- W jakiej sprawie mnie wezwałeś? – spytałam, kiedy Lolek w końcu mnie puścił, by jak najszybciej przejść do rzeczy.
Zwracałam się do niego na „ty”, ponieważ sam tak sobie zażyczył podczas naszego pierwszego spotkania, a ja nie miałam powodu, aby nie spełnić tej prośby. Trener tymczasem zagonił chłopaków ponownie do roboty, widząc, że niebezpiecznie się do nas zbliżają, odrzucając na bok myśl o formie na przyszły sezon. Pomachałam im więc, posyłając jeszcze uspokajający uśmiech, który miał ich zapewnić, że po treningu też mnie złapią, jeśli tylko będą tego chcieli.
- Jakieś nowe rozliczenia do przygotowania? – próbowałam podsunąć Lorenzo powód, dla którego mnie tu wezwał, kiedy już ponownie skierowałam wzrok na niego, a sytuacja w hali wróciła do normy.
- Nie, nie – zaprzeczył ze śmiechem – choć może niedługo będę cię musiał poprosić o pomoc także i w tej sprawie. Tymczasem mam do ciebie inną prośbę, a tak właściwie… to nawet dwie.
- Powinnam zacząć się bać? – spytałam, siadając z nim na ławce dla rezerwowych.
- Myślę, że nie – Lolek śmiał się dalej. – Ty jesteś trenerką fitnessu, prawda? – spytał po chwili, poważniejąc.
Pokiwałam głową.
- I na twoje zajęcia nie przychodzą same kobiety? – dopytywał dalej.
- Ostatnio coraz więcej panów przekonuje się do takiej formy wysiłku, oczywiście w połączeniu z siłownią. Wiesz, nasz klub ma wszystko co potrzebne… – tłumaczyłam. – Zaraz, zaraz… co chcesz przez to powiedzieć? – spojrzałam na Lorenzo podejrzliwie. – Mam dać wycisk chłopakom, czy może trenerowi? – zaśmiałam się.
Bernardi roześmiał się przyjaźnie.
- Pomyślałem, że przyda im się trochę innego wysiłku, niż samej pracy na siłowni i na hali, i pomyślałem o tobie. Przedstawiłem swoją wizję mojemu sztabowi i doszliśmy do wniosku, że… oczywiście, jeśli się zgodzisz, mogłabyś opracować plan treningów dla chłopaków i poprowadzić im treningi, przy okazji dorabiając sobie – mówił dużo i szybko, jednak dla mnie zrozumiale, mimo iż jego angielski czasami poważnie kulał (tak samo jak mój).
- Hm, jeśli to miałoby im pomóc… zastanawiałam się chwilę.
- Tylko bez sentymentów, moja droga. Mają popamiętać te treningi do końca życia – powiedział złowrogo.
- Widzę, że chcesz przenieść gniew chłopaków ze swojej osoby na moją – powiedziałam spokojnie z kwaśnym uśmiechem na ustach. To zrozumiałe, że chłopaki buntują się, jeśli trener ich katuje na siłowni. – Ale nie ma sprawy, może wreszcie przestaną traktować mnie jak maskotkę.
Bernardi znów się zaśmiał, jednak widząc, że tym razem mówię całkiem poważnie, spasował. A ja już doskonale wiedziałam, że przestaną mnie tak traktować. Zrobię im taki trening, że popamiętają go do końca życia. I wreszcie przestaną nabijać się z ćwiczeń, które prowadzę i docenią moc fitnessu. Już ja o to zadbam, oj tak.
- Jeśli nie będziesz zbytnio drastyczna, może i ja się skuszę na te twoje ćwiczenia. Przyda mi się dobra forma – powiedział Lorenzo powoli, jakby ważąc słowa. Przyglądał mi się uważnie, jakby chcąc wyczytać z mimiki twarzy, co chodzi mi po głowie. – Ale zanim podejmę decyzję, chciałbym mieć wgląd w twój plan treningów...
- Zrobię go jak najszybciej się da – weszłam mu w słowo. – A czy ćwiczenia mają odbywać się tutaj? Jeśli tak, chciałabym obejrzeć sprzęt – powiedziałam, rozglądając się.
- Jasne, nie ma sprawy. Zaraz się przejdziemy, ale najpierw… mam do ciebie jeszcze jedną prośbę – powiedział, jakby z wahaniem. Uniosłam brew nad prawym okiem w geście zainteresowania. – Z tego co wiem od Michała i Błażeja, umiesz perfekcyjnie niemiecki.
- Może nie perfekcyjnie, ale tak, lepiej porozumiewam się po niemiecku niż po angielsku, co pewnie sam już zaobserwowałeś – uśmiechnęłam się. – Co to ma jednak wspólnego z…
- Mamy tutaj nowego zawodnika – przerwał mi Lolek. – Rozgrywającego z Niemiec. Co prawda Simon umie mówić po angielsku, jednak… hm, no nie idzie mu to zbyt dobrze, a do tego pomyślałem, że łatwiej mu będzie, jeśli pokaże mu okolicę ktoś, kto porozmawia z nim w ojczystym języku. I tak jakoś pomyślałem o tobie.
- Mam oprowadzić nowego po mieście? – spytałam, chcąc się upewnić. Bernardi skinął głową. – W porządku – odpowiedziałam bez wahania.
- Na pewno to nie będzie dla ciebie kłopot? – upewniał się. – Bo wiesz, jeśli nie możesz, masz inne plany, czy coś…
- Nie, nie będzie – przerwałam mu, uśmiechając się. – I tak do Katowic jadę dopiero na wieczorne zajęcia, a do tego czasu nudziłabym się w mieszkaniu jak mops – i nie kłamałam w tym momencie. Błażej przecież wyjechał, a Michała i Justynę wolałam omijać jak najszerszym łukiem.
- To świetnie! Chyba nawet będę spokojniejszy, jeśli ty nim się zajmiesz, niż któryś z chłopaków – mruknął Lorenzo i nie wiem, czy mówił to bardziej do mnie, czy do siebie. – To może cię mu przedstawię? – spytał po chwili, wracając do rzeczywistości.
- Jasne, ale może najpierw pokażesz mi siłownię i całą resztę? – zapytałam. – Bo nigdy jakoś specjalnie nie zwracałam uwagi na sprzęty, które tu trzymacie, a zanim przygotuję program wolałabym się we wszystko wprowadzić.
Bernardi pokiwał głową i wspólnie opuściliśmy trening, zostawiając chłopaków pod czujnym okiem drugiego trenera zespołu. Mieliśmy przecież kilka naprawdę ważnych kwestii do ustalenia.

- O czym tak spiskowaliście z trenerem? – spytał Malina, kiedy kilkadziesiąt minut później po zakończonym przez chłopaków treningu siedziałam na ławce dla rezerwowych okrążona przez zawodników jastrzębskiego klubu.
Uff, dobrze, że nie mam klaustrofobii, bo na pewno teraz wpadłabym w panikę. Było ich mnóstwo, byli wysocy i napierali na mnie z każdej strony, chcąc się ze mną przywitać po urlopie.
- Dowiecie się o tym w swoim czasie – powiedziałam tajemniczo.
- Ten uśmieszek nie wróży nam niczego dobrego – swoimi obawami z kolegami podzielił się Łukasz.
- A żebyś wiedział – zaśmiałam się, powodując jeszcze więcej obaw wśród chłopaków. – Jak tam po wakacjach, panowie? – spytałam więc, aby szybko zmienić temat, bo jeszcze zaczną naciskać i niechcący powiem coś, czego później pożałuję.
- W porządku! – tyle tylko byłam w stanie zrozumieć, bo zaraz po tym zaczęli się przekrzykiwać.
Po chwili już w ogóle przestałam zwracać na nich uwagę, gdyż zaczęli tworzyć grupki i nawzajem opowiadać sobie o swoich urlopach, kompletnie o mnie zapominając. Normalka, można by rzec. Przyglądałam się więc im i ich zachowaniu, mimowolnie zwracając szczególną uwagę na Kubiaka. Zachowywał się… dziwnie, ale sama nie wiem, co na to wpływało. Nie mogłam się jednak mu dłużej przyglądać, bo ktoś mi w tym przeszkodził, zasłaniając Michała swoim wielkim cielskiem. A że każdy ma tu wielkie cielsko, musiałam spojrzeć w górę, żeby się przekonać, który to tym razem.
- Gratuluję olimpijskiego brązu, no i opaski kapitańskiej – rzekłam z uśmiechem, łapiąc za łokieć Michała Łasko, bo to właśnie on przechodził obok mnie i zasłonił mi dobry punkt obserwacyjny Kubiaka.
Choć szczerze mówiąc, sądziłam, że to drugi Michał Michał Kubiak zostanie po Zbyszku kapitanem Jastrzębskiego Węgla w nowym sezonie, ale widocznie zespół postanowił postawić na opanowaną osobę, niż na energetyczną bombę, która w każdej chwili może wybuchnąć. A Michał (no wiecie, Kubiak, nie Łasko) bez wątpienia taką bombą jest.
- Dzięki, Tosia – uśmiechnął się Łasko, przysiadając się do mnie. – Widzę, że urlop udany.
Przytaknęłam, trochę zaskoczona jego zmianą tematu, no bo co innego miałam zrobić? Nie chciałam mu tłumaczyć, że owszem, do pewnego momentu wszystko było w jak najlepszym porządku, a potem… no cóż, sami dobrze wiecie, jak to się potoczyło.
- A co tam u naszego klubowego żartownisia? Nawet ci zdradzę, że nam go trochę brakuje na treningach, ale przypadkiem nie powtarzaj mu tego! – przykazał mi Łasko, znów zmieniając temat, co tym razem mnie ucieszyło. Pewnie polski Włoch zorientował się, że już więcej mu nie powiem na temat naszego urlopu.
I jeśli przeczucie mnie nie myliło, to Miszel nie do końca uwierzył w moje zapewnienia o tym, że wakacje się nam udały, ale jakoś nie miałam zamiaru się w tej chwili tym przejmować ani tym bardziej na ten temat rozmawiać.
- Jasne, nie puszczę pary z ust – obiecałam, uśmiechając się i wyrzucając wyimaginowany klucz za siebie. – Na razie nie wiem zbyt wiele. Napisał mi dzisiaj, że dojechał szczęśliwie, a za – spojrzałam na zegarek na ręce – jakąś godzinę zacznie pierwszy trening z nową drużyną. Wieczorem pewnie będzie dzwonił, więc będę wiedzieć więcej.
- Oby mu się tam wiodło – szepnął z powagą nowy kapitan zespołu.
Pokiwałam głową, zgadzając się z Łasko w zupełności. Błażej bowiem sobie na to zasłużył, nie miałam co do tego wątpliwości. I Michał chyba też nie.
- A ty, kiedy mi przedstawisz swoją narzeczoną? – spytałam go z uśmiechem, tym razem to ja zmieniając temat.
Już dawno bowiem mi obiecał, że pewnego dnia przedstawi mi Milenę, o której już tyle zdążył mi naopowiadać w ciągu ostatniego roku, ale jak na razie nie było ku temu okazji. Nic w tym dziwnego, dzieliło nas przecież sporo kilometrów. Z tego, co się jednak dowiedziałam, Stracciotti od tego sezonu będzie grała w Polsce – w Dąbrowie Górniczej, także Miszel już się niczym nie będzie mógł wykpić, bo swoją ukochaną będzie miał naprawdę blisko.
- W swoim czasie, moja droga, w swoim czasie – powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy. – A tymczasem chyba jako kapitan powinienem przedstawić cię naszym nowym zawodnikom?
I choć doskonale wiedziałam, że było to raczej pytanie z serii retorycznych, musiałam mu na nie odpowiedzieć.
- Z Matteo już się zdążyłam zapoznać, bo zamieszkał w mieszkaniu naprzeciwko mnie. Z Krzyśkiem też zamieniłam już kilka słów, w końcu jest jednym z tych siatkarzy, z którymi zawsze chciałam porozmawiać – wyjaśniłam mu. – Ale mógłbyś mnie przedstawić temu nowemu rozgrywającemu, bo Lorenzo mnie prosił, abym pokazała mu okolicę i chyba zapomniał, że miał mnie z nim zapoznać – wyjawiłam chwilę później.
- Mówisz o Simonie? – upewniał się Miszel. A kiedy pokiwałam głową, rzucił jakby od niechcenia: Nie ma sprawy.
Łasko poprowadził mnie przez pół hali, tak że chwilę później stałam naprzeciwko wysokiego (cóż, to akurat żadna nowość), wysportowanego i przystojnego bruneta około trzydziestki z pasującym mu zarostem na twarzy. Widać, że był tutaj nowy, bo jeszcze trochę odstawał od towarzystwa, ale znając Jastrzębian, szybko się tu zaaklimatyzuje. Pewnie za kilka dni będzie wygłupiał się razem z nimi. No chyba, że jest poważnym i zdystansowanym gościem, choć… hm, jeszcze nie miałam przyjemności poznać siatkarza o takim charakterze.
- Simon, to jest Tosia, przyjaciółka Michała Kubiaka i hm… można powiedzieć, że wszystkich nas. Tosia, to jest Simon, nasz nowy rozgrywający – Łasko dokonał oficjalnego przedstawienia, a my podaliśmy sobie dłonie. – Tośka ma cię oprowadzić po mieście, także… chyba lepiej, abyś się przebrał? – ostatnie zdanie Michał skierował już bezpośrednio w stronę Niemca, choć... bardziej zabrzmiało to jak pytanie.
- Nie chciałbym sprawiać kłopotu… zaczął nowy, jakby trochę speszony moją obecnością.
- To będzie dla mnie przyjemność, więc nie chcę słyszeć żadnych wykrętów. No chyba, że boisz się, iż będę chciała cię przeciągnąć na ciemną stronę mocy – uśmiechnęłam się, prezentując dumnie tatuaże na lewej ręce.
- Nie, to nie ma z tym nic wspólnego… – zaprzeczył szybko, nie wiedząc jak się zachować.
- Nie przejmuj się tak, żartowałam tylko. Wiem doskonale, jak ludzie na mnie reagują i szczerze, to mam to gdzieś. Cieszę się jednak, że nie jesteś uprzedzony do takich satanistek jak ja – śmiałam się dalej i chyba moja swobodna reakcja na jego speszenie rozluźniła trochę Simona. – Zaczekam więc na ciebie przy wyjściu. Mam tylko nadzieję, że się nie guzdrasz tak jak Rob, bo jeśli tak, to możesz mnie tam nie zastać, gdy już wyjdziesz z szatni – powiedziałam, poważniejąc.
- Postaram się przebrać i ogarnąć jak najszybciej – powiedział jeszcze Simon i ucałował moją dłoń, po czym odszedł w towarzystwie Miszela w stronę szatni.
Byłam zaskoczona jego szarmanckim gestem tak bardzo, że przez dłuższą chwilę stałam na środku hali z szeroko otwartymi oczyma. Rzadko kiedy bowiem byłam tak witana przez faceta. Szczerze mówiąc, to chyba nawet nigdy, wszyscy jakoś nie brali mnie na poważnie. Albo znowu traktowali mnie zbyt poważnie? Nie wiem, ale czułam, że na to wpływa moja zewnętrzna powłoka. No bo kto by chciał całować po rękach wytatuowaną dziewczynę? Właśnie – nikt. A Simon był inny. I nie wiem, dlaczego pomyślałam, że coś mnie z Niemcem łączy, ale... nie mogłam tego uczucia wyprzeć ze swojej świadomości. I szczerze mówiąc, to trochę przestraszyłam się właśnie wysnutego wniosku...

Stałam przed wejściem do hali od dobrych kilku minut i czekałam na rozgrywającego. Można by rzec, że wreszcie chłopaki wypuścili mnie z hali (bo kiedy tylko wyszłam z szoku, okazało się, że wielu zawodników czegoś ode mnie chciała), jednak Niemiec się jakoś nie spieszył. A do tego niestety Simon nie ubiegł Kubiaka, mimo że bardzo na to liczyłam...
- Czekasz na mnie? – spytał Michał z cwanym uśmiechem na twarzy, całując mnie na powitanie w policzek.
Można by pomyśleć, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bowiem tak właśnie zachowywał się Misiek w stosunku do mnie zanim związał się z Justyną. Zazwyczaj też to ja czekałam na niego pod halą, a później wracaliśmy razem do Żor, wstępując jeszcze po drodze do jakieś kawiarni, aby móc ze spokojem ze sobą porozmawiać, czy zwyczajnie się powygłupiać. Och, jak mi tęskno za tymi czasami...
- Nie, tym razem nie na ciebie – uśmiechnęłam się. – Obiecałam Lorenzo, że pokażę Simonowi okolicę – wyjaśniłam.
Moja odpowiedź sprawiła, że uśmiech nagle zniknął z ust Michała. Nie mogłam rozczytać jego reakcji, poza tym nawet niespecjalnie mogłam to zrobić, bo właśnie za plecami Kubiaka zauważyłam kogoś, kogo nie chciałabym w tej chwili widzieć i kto totalnie mnie rozproszył.
- Poza tym teraz to ktoś inny odbiera cię z treningu… rzekłam kwaśno, wskazując mu ruchem głowy na czekającą na niego Justynę.
Michał obejrzał się i uśmiechnął promiennie na widok blondynki.
- Tośka, to… zaczął.
- Już jestem – usłyszałam, a po chwili poczułam, że ktoś staje obok mnie.
Tym Ktosiem okazał się Simon, którego obecność sprawiła, że Michał momentalnie zamilkł, mimo że ewidentnie chciał mi coś powiedzieć. Kubiak spojrzał zimno na Tischera, co było dla mnie dosyć niezrozumiałe, bo rzadko kiedy się tak zachowywał, zwłaszcza w stosunku do swoich kolegów z drużyny. Po chwili z jakimś niezidentyfikowanym smutkiem w oczach pożegnał się ze mną i poszedł w stronę Justyny, kompletnie nie zwracając na nas uwagi.
- Przepraszam, w czymś wam przeszkodziłem tak? – z amoku, który spowodowało zachowanie Kubiaka, wyrwał mnie głos Tischera. – Michał jest zazdrosny, że spędzasz to popołudnie ze mną a nie z nim – i nie wiedziałam, czy to jest pytanie, czy bardziej stwierdzenie.
Prychnęłam.
- Widzisz tą blondynkę, która teraz się do niego klei? – spytałam szorstko, mimo że tego nie chciałam, ale obecność Justyny naprawdę działała na mnie jak czerwona płachta na byka. Wskazałam brodą na wspomnianą parę, a Tischer pokiwał głową. – To jego dziewczyna, Justyna, Michał więc zazdrosny jest tylko o nią, o mnie nie ma prawa – powiedziałam ze smutkiem. – Ale nie rozmawiajmy o tym – powiedziałam szybko, kręcąc głową, jakby chcąc tym gestem wyrzucić z głowy wszystko, co nieproszone się tam wdarło.
- Jeśli nie chcesz, to okej, nie musimy o tym mówić, ale… hm, czasem fajnie jest się wygadać nieznajomemu – powiedział Simon, ruszając za mną.
- Zwłaszcza, jeśli ten nieznajomy w najbliższych miesiącach będzie spędzał dużo czasu w jego towarzystwie – mruknęłam. – Nie, naprawdę dzięki.
Wolałam się upierać przy swoim, niż zacząć z Niemcem rozmawiać na TEN temat. Wiedziałam bowiem, że jak już zacznę mówić, to wyrzucę z siebie wszystko i mimo że czułam, iż Simon jest do tego odpowiednim człowiekiem, w środku jednak wciąż coś mnie blokowało przed otwarciem się przed kimś innym niż przed Błażejem...
- Wiesz, boczny obserwator zawsze zauważa coś, czego naoczni świadkowie nie widzą – mówił Simon dalej. – I ja doskonale widzę, że coś między wami jest nie tak. Ale nie mam zamiaru się wtrącać, jeśli tego nie chcesz – powiedział szybko, widząc moje mordercze spojrzenie skierowane na jego osobę.
Może i miał rację w tym co mówił, ale jednak to wciąż nie była jego sprawa.
- I bardzo dobrze – rzekłam ostro. Po chwili jednak się zreflektowałam: Przepraszam, nie powinnam na ciebie tak naskakiwać. To nie twoja wina, że w moim życiu ostatnio dzieje się tyle złego. Zacznijmy więc może od początku, co? – uśmiechnęłam się, przystając nagle (co zaskoczyło Simona) i wyciągając dłoń w jego kierunku. – Antonina, ale mów mi Tosia, Tośka, Czarna, czy jak tylko zechcesz.
Simon uścisnął moją dłoń z uśmiechem, po czym także się przedstawił.
- Mogę mówić ci Simi? – spytałam, a gdy ten potaknął ciągnęłam dalej: – Jeśli chciałbyś na tą przechadzkę zabrać ze sobą żonę, rodzinę, którą ze sobą tu przywiozłeś, to dzwoń do nich, zaczekamy na nich i oprowadzę was wszystkich. Im większa wycieczka, tym lepiej, a skoro mają tu mieszkać przynajmniej przez najbliższy rok, powinni wiedzieć, gdzie, co i jak.
Spodziewałam się, że Simi rozpromieni się na moją wzmiankę o jego rodzinie, jednak jego mina była kompletnie inna.
- Przeprowadziłem się tutaj sam… wyjaśnił z widocznym smutkiem.
- Och, przepraszam – szepnęłam. – Nie chciałam być nietaktowna. Zauważyłam obrączkę i pomyślałam… Tak właściwie to sama nie wiem, co sobie pomyślałam.
Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować. Chciałam dobrze, a wyszło… wyszło jak zawsze.
- Nie, to nie twoja wina, że moja żona tak nagle przestała tolerować siatkówkę, nie chciała słyszeć o jakiejkolwiek przeprowadzce i wniosła do sądu wniosek o separację, kompletnie ignorując fakt, że chcę dla nich wszystkich jak najlepiej – wyrzucił to z siebie tak gwałtownie, jak jakieś pociski z broni maszynowej, że aż się wystraszyłam. Po chwili zorientował się, co właśnie powiedział i klapnął na pobliską ławkę, chowając twarz w dłoniach.
Jeszcze bardziej nie wiedziałam, co powinnam teraz zrobić. Po chwili jednak usiadłam ostrożnie obok niego i położyłam mu rękę na ramieniu, chcąc dodać mu tym otuchy.
- Nie wiem, co się między wami stało, ale wiesz co? – spytałam, a on podniósł na mnie wzrok. O taką reakcję mi właśnie chodziło. – Kiedy Łasko nas sobie przedstawiał, czułam, że coś nas łączy. Może ci się to wydać głupie, ale... tak właśnie było. I wiesz co? Nie pomyliłam się ani trochę. Oboje jesteśmy właśnie na uczuciowym zakręcie. Wiedz więc, że możesz na mnie liczyć. Możesz mi się wygadać, możesz mnie prosić o pomoc, o cokolwiek chcesz. Nie jesteś tutaj sam, zapamiętaj to sobie dobrze. Wiem, nie znamy się, ale… chyba łatwiej będzie się funkcjonowało na co dzień dwojgu ludzi ze złamanymi sercami w swoim towarzystwie, niż gdyby mieli funkcjonować oddzielnie? – spytałam z uśmiechem.
Tischer po chwili namysłu pokiwał zamaszyście głową.
- To świetnie. Cieszę się, że mam tu kogoś takiego jak ty, zwłaszcza, że mój długoletni przyjaciel właśnie wyjechał do Paryża, by w tamtejszym klubie grać od nowego sezonu – powiedziałam szczerze. – A teraz pokażę ci kilka ważniejszych miejsc w okolicy, a później... hm.... zapraszam na jakiś deser lodowy – zakończyłam z uśmiechem.
- Ale ja płacę – zarzekł Simon, przystając na moją propozycję.
I wtedy właśnie zaczęła się nasza znajomość i to od pierwszej sprzeczki na temat tego, kto płaci. A kilkadziesiąt minut później poznałam Simona zupełnie od strony prywatnej, a on poznał mnie. Uzewnętrzniliśmy się przed sobą i było nam zdecydowanie lżej na sercu, jakby ściągnięto nam z niego wielki głaz. Wiedziałam już, że nie jestem tutaj sama. I on chyba wiedział dokładnie to samo co ja.



_______________________________________
W końcu jest i Simon, wkraczamy więc w dalszą część opowiadania. Szczerze mówiąc, to ciężko mi się pisało ten rozdział, ale myślę, że nie jest aż tak źle. Oczywiście – jak zawsze  ocenicie to sami.


13 lipca – koniec Ligi Światowej 2013 dla Polski. Dziękuję Wam za wszystko, chłopcy, a zwłaszcza za szczególny dla mnie mecz w Bydgoszczy. Love you forever, guys.