sobota, 5 kwietnia 2014

dwudziesty szósty tatuaż.



„dziś oprócz ciebie wiem
nie mam nic”


MICHAŁ
Ktoś trąbił. To pierwsze, co sobie uświadomiłem, kiedy odzyskałem przytomność. Był to bardzo denerwujący dźwięk, a najgorsze, że nie ustawał. Przez chwilę nawet zaczęło mi się wydawać, że z każdą sekundą się nasilał, ale wrażenie to raczej było skutkiem bolącej głowy. Ból głowy, który niemal rozsadzał mi ją od środka – tak, to było drugie, co sobie uświadomiłem po powrocie do rzeczywistości. Oprócz huku, niczego więcej w niej nie miałem. Nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie jestem i co się działo zanim straciłem przytomność. Otworzyłem więc z trudem oczy, chcąc się zorientować w otoczeniu i podniosłem głowę, która do tej pory bezwładnie zwisała mi na piersi, niemiłosiernie ciążąc. Ten ruch nie dość, że wzmógł ból w czaszce, to jeszcze spowodował, że świat wokół mnie zaczął niebezpiecznie wirować. Ale trąbienie zniknęło – przynajmniej był to jakiś pozytyw. Minęła kolejna chwila, zanim złe samopoczucie ustąpiło i zacząłem łapać równowagę, a wzrok przystosował się do panujących wokół mnie ciemności. Siedziałem we własnym samochodzie, to było więcej niż pewne. Przede mną wisiała wykorzystana poduszka powietrzna, która ograniczała mi pole widzenia, jednak gdy tylko ją ujrzałem, od razu wiedziałem, że stało się coś niedobrego, skoro mechanizm jej wypuszczenia został uruchomiony. Po chwili uświadomiłem sobie, że musiałem mieć wypadek i ta myśl wstrząsnęła mną dogłębnie.
 Nagle usłyszałem stukanie w szybę po mojej lewej stronie. Aż podskoczyłem na siedzeniu przestraszony, bowiem nie spodziewałem się czegoś takiego w tym momencie. Spojrzałem więc w bok, skąd dochodziło owe stukanie. Ujrzałem tam zatroskaną twarz, tak na oko, czterdziestopięcioletniego mężczyzny, który przyglądał mi się z zaciekawieniem. A może raczej z niepokojem? Nie umiałem określić jego reakcji po mimice twarzy.
- Nazywam się Remigiusz, jechaliśmy z żoną za państwem, gdy doszło do wypadku. Miejsce jest zabezpieczone, a karetka zaraz będzie, także proszę być spokojnym – odezwał się do mnie ów mężczyzna uspokajającym tonem głosu, który docierał do mnie tak wyraźnie dzięki zbitej szybie. – Proszę mi teraz powiedzieć, czy pan mnie słyszy? Czy wszystko z panem w porządku? Jak się pan czuje? Może pan poruszać nogami? – zasypał mnie pytaniami po chwili ciszy, podczas której facet upewnił się, że na pewno mam kontakt z rzeczywistością.
Pod wpływem jego pytań od razu zacząłem sprawdzać, czy ruchy kończynami nie sprawiają mi jakiegokolwiek bólu. Ok, lewa noga wydawała się być w porządku. Prawa lekko pobolewała mnie w kostce, ale to na pewno nie jest poważne. Obie ręce też w porządku. Głową ruszać mogę, więc kręgi szyjne są całe, a kręgosłup również wydaje się być nieuszkodzony.
- Wszystko w porządku, czuję się całkiem nieźle – odpowiedziałem.
Momentalnie odetchnąłem z ulgą, uświadamiając sobie, że najprawdopodobniej całe to feralne zdarzenie skończy się na kilku stłuczeniach, siniakach i zadrapaniach – tak, jak po cięższym treningu na sali. Nie będzie więc żadnego rozbratu z siatkówką, żadnej długotrwałej kontuzji, uniemożliwiającej mi granie w najbliższych spotkaniach… och, jak dobrze!
- Pamięta pan może, co się stało? – usłyszałem kolejne pytanie, które wyrwało mnie z analizy mojego własnego samopoczucia.
- Hm… nie bardzo – mruknąłem powoli, intensywnie myśląc.
Pod wpływem tego pytania próbowałem w głowie odnaleźć moment wypadku, który niewątpliwie miał miejsce. Niestety, niczego nie mogłem sobie przypomnieć.
- A wie pan, jak się nazywa? Jaki dzień tygodnia mamy dzisiaj? – dopytywał facet, przypatrując mi się z uwagą.
- Czwartek – odpowiedziałem od razu.
A mówi się, że pecha ma się w piątki. I to jeszcze trzynastego. Coś im się to powiedzenie nie sprawdza…
- Dobrze – Remigiusz tymczasem uśmiechnął się w moim kierunku. – A czy może pan, panie… – zawiesił głos, po czym spojrzał na mnie wyczekująco.
- Michał – przedstawiłem mu się, bowiem zorientowałem się, że facet właśnie tego ode mnie oczekiwał w tym momencie.
- Dobrze, panie Michale, czy może pan wysiąść o własnych siłach z samochodu? – dokończył zadawane wcześniej pytanie.
Przytaknąłem mu nieznacznie. Facet od razu otworzył drzwi po mojej stronie, a ja postanowiłem, że w tym czasie odepnę pas, który wciąż ograniczał mi ruchy. Chwilę męczyłem się z przyciskiem, jednak ten w końcu ustąpił. Zadowolony, że zaraz się stąd wydostanę, podniosłem głowę i…
I wtedy ją zobaczyłem.
- Tośka! – krzyknąłem z przestrachem, łapiąc ją za rękę, która bezwładnie zwisała wzdłuż jej ciała.
I gdy tylko ją zobaczyłem, wszystko mi się przypomniało. Momentalnie. Wracaliśmy z Katowic. Specjalnie tam pojechałem, by odebrać ją spod klubu, w którym miała się spotkać z kumplami z roku i zmusić jakoś do wspólnej rozmowy, która była moją ostatnią szansą na wyjaśnienie sobie wszystkiego przed jej wyjazdem. Po cichu liczyłem też, że na jej zatrzymanie w Polsce… Udało mi się to – wracaliśmy razem do domu, do Żor. Rozmawialiśmy spokojnie, co od dawna nam się nie zdarzało – ostatnio przecież potrafiliśmy się ze sobą tylko spierać. I kiedy już miałem jej powiedzieć, co do niej tak naprawdę czuję, mają nadzieję, że mnie nie wyśmieje, usłyszałem krzyk Tośki, że ktoś jedzie prosto na nas. Chwila zawahania. Światła. Masa świateł rażących w oczy. Poślizg samochodu. Brak kontroli nad pojazdem. Świadomość, że nic nie da się zrobić, że nie unikniemy zderzenia. Jej ręka zaciskająca moją dłoń. Potężny wstrząs. Huk. Ból. Ciemność.
- O Boże! – jęknąłem, widząc jej stan i fakt, że nie reaguje na jakiekolwiek bodźce. – Tośka! Tosia, kochanie, proszę cię, ocknij się! – krzyczałem i szarpałem ją za rękę, nie zważając na nic, bo w tym momencie liczyła się tylko ona.
Jak w ogóle mogłem o niej zapomnieć? Jak mogło wylecieć mi z głowy, że Czarna była ze mną w samochodzie? Przecież tak bardzo zależało mi na tej rozmowie z nią, więc jakim cudem o tym zapomniałem?! Martwiłem się tylko o siebie i o swoją karierę siatkarską, podczas gdy ona leżała obok mnie i była w o wiele gorszym ode mnie stanie! Jakim ja jestem pieprzonym egoistą, nic dziwnego, że Tośka nie chce mieć ze mną nic wspólnego…
- Panie Michale, ostrożnie, bo jeszcze zrobimy pana towarzyszce nieświadomie krzywdę – nagle za plecami usłyszałem opanowany głos Remigiusza. – Niech pan sprawdzi, czy wyczuwa pan u niej puls.
Ton jego głosu od razu przywołał mnie do porządku. Miał rację – mimo że w środku szalałem z niepokoju o Tośkę, musiałem spokojnie podejść do tej sytuacji, bo inaczej, zamiast jej pomóc, tylko jej zaszkodzę. A tego bym nie chciał. Już i tak wielką krzywdę jej wyrządziłem… Przecież gdyby nie mój ośli upór, że muszę z nią porozmawiać, nie byłoby jej tutaj. Nie stałoby się jej to, co się stało. Może i by wyjechała skłócona ze mną, ale przynajmniej byłaby cała i zdrowa! Nie mogłem więc jeszcze pogorszyć jej stanu, do którego sam ją doprowadziłem. Później będę mógł się katować wymówkami, teraz jednak najważniejsza była ona. I musiałem jej pomóc na tyle, na ile mogłem!
Przyłożyłem więc palce do żyły na jej nadgarstku i zacząłem nasłuchiwać, modląc się w duchu, abym coś wyczuł.
- Jest! – krzyknąłem.
Kamień spadł mi z serca. Był tak wielki, że aż dziwne, iż nikt nie usłyszał huku, który wydał, gdy ten dotarł do dna. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, co by było, gdybym nie wyczuł u niej pulsu. Przecież to by oznaczało, że… nie, nawet nie chcę o tym myśleć!
- Czyli jest nieprzytomna, ale są funkcje życiowe… bardzo dobrze – zamruczał. – Teraz proszę delikatnie sprawdzić jej kręgi szyjne. Jeśli nie zauważy pan niczego niepokojącego, niech pan lekko uniesie jej głowę i położy na zagłówku fotela.
Wykonywałem ze spokojem jego polecenia, oddychając z ulgą, że kręgi szyjne Tośka też ma nieuszkodzone. Wydawało mi się także, że jej kręgosłup również pozostał nietknięty i bardzo się z tego ucieszyłem. Bo mimo iż twarda z niej dziewczyna, nie wiedziałem, jak zniosłaby ewentualne poruszanie się na wózku, zważywszy na jej aktywny tryb życia… Moje opanowanie jednak prysnęło niczym bańka mydlana, gdy po odchyleniu jej głowy, ujrzałem jej twarz, która… była cała we krwi. Gdybym nie wiedział, że to moja Tośka, w tej ciemności bym jej nie poznał! Czarna zapewne rozcięła sobie łuk brwiowy, bo tylko on produkuje naraz tyle krwi. Starałem się regularnie oddychać, by się jakoś uspokoić, jednak widok jej posiniaczonej i zakrwawionej twarzy mi tego nie ułatwiał. W moich oczach momentalnie zebrały się łzy, a ciało zaczęło dygotać. Targały mną w tym momencie tak silne emocje, że sam nie wiedziałem, jak mam nad nimi zapanować…
- Panie Michale, spokojnie, to na pewno wygląda gorzej niż jest w rzeczywistości – usłyszałem głos Remigiusza za swoimi plecami, a po chwili poczułem jego rękę na moim ramieniu. – Teraz niech pan wysiądzie z samochodu, resztą zajmą się lekarze i strażacy.
Nawet nie usłyszałem syren. W sumie to niczego w tym momencie nie słyszałem. Jedynie głos Remigiusza docierał jakoś do mojej świadomości. Czułem się niczym wmurowany w ścianę, nie mogłem się ruszyć, nie mogłem nic zrobić. Nie mogłem również jej tutaj zostawić samej. Nie, kiedy była w takim stanie!
- Panie Michale, musi pan wysiąść, inaczej jej nie pomożemy. Z tamtej strony nie da się przedostać do pani Antoniny – dopiero to zdanie i mocne szarpnięcie przywołało mnie do rzeczywistości, w której w końcu się ruszyłem.
Później wszystko działo się w zatrważająco szybkim tempie. Kiedy wysiadłem, od razu zostałem przejęty przez pogotowie ratunkowe, które chwilę temu dotarło na miejsce. Na nic się zdały moje błagania, aby mnie zostawili, bo przecież wszystko jest ze mną w porządku, tylko by zajęli się Tośką, bo to ona bardziej potrzebuje ich pomocy – oni i tak nic sobie z tego nie robili. Zostałem zaprowadzony do pobliskiej karetki, okryty kocem i poddany podstawowym badaniom, by w końcu wyszło na moje – że tak naprawdę wszystko jest ze mną dobrze. Założyli mi, co prawda, kołnierz usztywniający na szyję, opatrzyli rany, których nie było zbyt wiele, przy okazji zadając mnóstwo pytań – a to, czy się na coś leczę, czy przyjmuję jakieś leki, czy mnie boli to albo tamto, czy nie kręci mi się w głowie – i tak do znudzenia. I mimo że ciałem byłem w tej przeklętej karetce, i odpowiadałem na te wszystkie denerwujące pytania, duchem byłem jednak gdzieś indziej – obok Tośki, do której, aby się dostać, strażacy musieli porozcinać mój samochód. Pewnie gdyby nie chodziło o Czarnecką, to w tej chwili zgrzytałbym zębami, że panowie strażacy właśnie doprowadzają moją ulubioną furę do stanu idealnego tylko na pobliski złom. Ale najważniejsze w tym momencie było, aby jak najszybciej udzielić pomocy Tośce, więc nie bolały mnie ich przecinaki zbliżające się do karoserii mojego samochodu. I zanim niemal siłą wpakowano mnie do karetki (bo nie chciałem jechać do szpitala, zanim nie zobaczę i nie dowiem się, co z Tośką), zdążyłem jeszcze zobaczyć, jak wyciągają ją z mojego samochodu i całą usztywnioną przenoszą do drugiego pojazdu, stojącego obok tego, w którym byłem, i który na trasie do Katowic zdążył nas wyprzedzić i popędzić w stronę szpitala na sygnale (który nie wróżył niczego dobrego) z najwyższą prędkością, jaką można było wykrzesać z auta w tych niezbyt sprzyjających czemukolwiek warunkach atmosferycznych.
Przez cały czas próbowałem się dowiedzieć, co jest Tośce, jednak nikt w karetce ani na izbie przyjęć nie chciał udzielić mi odpowiedzi na moje pytania. A bo to dlatego, że nie jestem z nią spokrewniony, a bo to, że nie wiedzą jeszcze nic konkretnego, a bo to miałem zająć się swoim zdrowiem, a nie myśleć o innych – oszaleć było można z niepokoju! Musiałem jednak uzbroić się w cierpliwość, choć było to bardzo trudne dla mnie w tym momencie. Dopiero po ponad godzinie, podczas której wykonano mi masę badań i prześwietleń, mimo mojego sprzeciwu, że przecież nic mi nie jest, wylądowałem w jednej ze szpitalnych sal. Miałem zostać na noc na obserwacji, choć tak naprawdę niczego poważnego u mnie nie stwierdzili. Kazali mi jednak leżeć i odpoczywać, tylko jak ja mogłem odpoczywać, gdy Tośka gdzieś tam walczyła o życie? I to jeszcze przeze mnie! Dlatego gdy tylko pielęgniarka wyszła z sali, postawiłem nogi na podłodze przy akompaniamencie karcącego moje poczynania spojrzenia mojego szpitalnego współlokatora i postanowiłem przespacerować się po korytarzach w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów bytności Tośki. Muszę się czegoś dowiedzieć, bo inaczej oszaleję!
Wcześniej kilkakrotnie bywałem w szpitalu w Katowicach, ale tylko wtedy, gdy Tośka odwiedzała dzieciaki na oddziale onkologicznym jako wolontariuszka, a ja jej towarzyszyłem. Rzadko się taka sytuacja zdarzała, ale czasem się zdarzała. Na tym poziomie szpitala jednak jeszcze nigdy nie byłem, nie było ku temu okazji, więc nie mogłem się odnaleźć w tym skrzydle. Po kilkunastu minutach udało mi się znaleźć miejsce, gdzie powinien być lekarz dyżurny, ale niestety go tam nie zastałem. Musiały minąć kolejne kilka chwil, zanim zaczepiona na korytarzu lekarka wiedziała, kim jest Antonina Czarnecka i co z nią. I z tego, czego się od niej dowiedziałem – uprzednio kłamiąc, że jestem jej narzeczonym (bo przecież w innym wypadku byłbym dla Czarnej obcą osobą, której nie można o jej stanie zdrowia informować! Musiałem więc to zrobić, mimo że doskonale wiedziałem, iż to się Tośce nie spodoba, ale w tym momencie nie miałem głowy, by się tym martwić…), to jej stan jest poważny, ale stabilny i że właśnie jest na stole operacyjnym. Usuwali jej część uszkodzonej przez uderzenie śledziony. Oprócz siniaków i zadrapań, Tośka miała też połamane żebra, złamaną prawą rękę, wstrząs mózgu i uszkodzoną tą nieszczęsną śledzionę, ale jej życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Operacja również nie była naznaczona wielkim ryzykiem dla jej zdrowia, dzięki czemu mogłem odetchnąć z ulgą, choć i tak zupełnie spokojnym będę dopiero, gdy Czarna odzyska przytomność, bo wtedy ostatecznie będzie wiadomo, jakie skutki wypadku ona odczuwa. Na ten moment jednak informacje były naprawdę pozytywne, dlatego mogłem wrócić do swojej sali w towarzystwie pielęgniarki, narzekającej na takich pacjentów, jak ja, którzy spacerują sobie po szpitalnych korytarzach, zamiast wypoczywać w swoim łóżku. Ale jak ja mogłem wypoczywać w takiej sytuacji? No jak? Najchętniej to siedziałbym teraz pod salą operacyjną i czekałbym, aż operacja Tośki się skończy, jednak mi na to nie pozwolono.
Wypoczynek dzisiejszego dnia najwidoczniej nie był mi pisany, bowiem nie minęło nawet kilka minut, a jedna z pielęgniarek przyniosła mi mój telefon, o który prosiłem już podczas badań na izbie przyjęć. Musiałem przecież zadzwonić do trenera, by go poinformować, że miałem wypadek i ustalić z nim, jak to wpłynie na moje przygotowania do kolejnego spotkania. Kiedy włączyłem telefon, od razu zaczęły mnie bombardować powiadomienia o nieodebranych połączeniach. Najdziwniejsze było to, że połączenia te wykonał Zbyszek, a nie nikt mieszkający w Jastrzębiu-Zdroju czy w okolicach, który drogą pantoflową mógł już się dowiedzieć, co się stało. Postanowiłem więc odwlec w czasie telefon do trenera, który na pewno nie będzie zadowolony z tego, co się stało, tylko oddzwonić. W końcu to musi być coś poważnego, skoro Zibi wykonał aż siedem połączeń w ciągu ostatnich trzydziestu minut…
- Michał? Jak dobrze, że dzwonisz! – usłyszałem głos Bartmana, zanim zdążył rozbrzmieć choćby jeden sygnał.
Wyglądało to tak, jakby Zbyszek czekał na ten telefon. I jakby był czymś przejęty.
- Coś się stało, Zibi? – zdziwiłem się, bo naprawdę wydawał mi się być czymś poddenerwowany.
- To ja się o to pytam! – Bartman niemal krzyknął. – W radiu mówili o jakimś wypadku na drodze z Katowic do Żor i Aśka zaczęła panikować, że to może o ciebie chodzić, bo marka się zgadzała. Zadzwoniłem więc, by się upewnić czy wszystko z tobą w porządku, a ty akurat w tym momencie musisz mieć wyłączony telefon, no! Zacząłem się więc stresować, że Asia jednak może mieć rację i naprawdę coś ci się stało, ale, całe szczęście, słyszę, że wszystko jest z tobą w porządku – odetchnął z ewidentną ulgą, kończąc to zdanie. – Nie wyłączaj więcej telefonu, ok?
- Ok, nie będę… – powiedziałem, po czym zawiesiłem głos, nie bardzo wiedząc, jak mam mu powiedzieć prawdę, by go jeszcze bardziej nie zestresować – …tyle tylko, że to chodziło o mnie. Ale wszystko jest ze mną w porządku, nie denerwuj się! – od razu go uspokoiłem. – Niestety, z Tośką już nie jest tak dobrze…
- Czekaj, to Tośka jechała z tobą?! Co z nią? W ogóle, co się stało? – od razu zasypał mnie pytaniami.
- Było ślisko i samochód z naprzeciwka nie wyrobił zakrętu. Kiedy się zorientowaliśmy, co się dzieje… nic już nie udało się zrobić – pokręciłem głową, choć on nie mógł tego gestu zobaczyć. – Nie panowałem już nad samochodem i… nie wiem, naprawdę nie wiem, co było dalej. Nie pamiętam momentu wypadku, a jeszcze nie rozmawiałem z policją, więc nie mam pojęcia, czy to było zderzenie, czy jednak walnąłem w drzewo – wyjaśniłem mu.
- A Tosia? – dopytywał Zibi, który ewidentnie przejął się całą sytuacją.
- Tośka jest właśnie operowana, ma uszkodzoną śledzionę, złamaną rękę, żebra i wstrząs mózgu. Jej stan jest poważny, ale stabilny. Powiedzieli mi, że nic jej nie zagraża i że wszystko powinno być dobrze, ale upewnią się dopiero, gdy odzyska przytomność… – mówiłem to ze łzami w oczach.
Cholernie mocno przeżywałem ten wypadek. Czułem się winny. Nie mogłem sobie darować, że ją zabrałem ze sobą. Co mi strzeliło do głowy, żeby jechać po nią do Katowic? Nie mogłem poczekać na nią w domu i wtedy próbować wszystko wyjaśnić?! Ale nie, ja wolałem się pobawić w szofera! Kurwa! To wszystko była moja wina!
- A co z tobą? – zapytał Zbyszek, czym wyrwał mnie z zamyślenia.
- Zibi, złego diabli nie biorą – zaśmiałem się smutno.
- Weź sobie tak nawet nie żartuj! – oburzył się Bartman momentalnie.
Jego warknięcie jednak nie zrobiło na mnie jakiegokolwiek wrażenia, bowiem wiedziałem swoje i żadne jego zapewnienia tego nie zmienią.
- Zbychu, ja wcale nie żartuję. To ja powinienem tam leżeć, nie ona – westchnąłem. – To byłaby idealna kara dla mnie za to wszystko, co ostatnio jej zrobiłem.
- Michał, nie możesz tak mówić…
- Mogę! – krzyknąłem rozwścieczony, czym przestraszyłem mojego współlokatora, który łypnął na mnie groźnie okiem. Nic sobie jednak z tego nie robiłem, tylko ciągnąłem dalej niezrażony. – A właśnie, że mogę, bo taka jest prawda, Zibi! Nie daruję sobie, jeśli jej coś się stanie… Tośka nawet może mnie olać, w sumie to należy mi się to za te ostatnie miesiące, ale jeśli jej coś się stanie przeze mnie… – zawiesiłem głos.
Nie umiałem powiedzieć na głos tego, co mi chodziło po głowie odkąd tylko zobaczyłem jej zakrwawioną twarz. Ba, nie chciałem nawet o tym myśleć, jednak trudno było odpędzić się od czarnych wizji, które wracały do mojej głowy niczym bumerang.
- Zobaczysz, że wszystko będzie w porządku – powiedział Zbyszek pewny swego. – Tośka to twarda babka, kilka złamań jej nie zabije. Jeszcze oboje będziecie się z tego śmiać.
- Zibi… – zacząłem.
Jakoś nie potrafiłem myśleć pozytywnie w tym momencie, w odróżnieniu od Bartmana.
- Wiem, co mówię! – Bartman od razu wszedł mi w słowo i tym razem to on krzyczał do słuchawki, próbując mnie tym przywołać do porządku. – Znam Tośkę równie dobrze, co ty i wiem, że byle gówno jej nie zabije. Da radę, a ty musisz być dobrej myśli, bo takim czarnowidztwem w niczym jej nie pomagasz. Do kurwy nędzy, weź się w garść, Misiek! Ona nie chciałaby, abyś się tak zamartwiał.
- Masz rację, ale kompletnie mnie ta sytuacja rozwaliła – przyznałem.
- Nie dziwię ci się, ale musisz być twardy. Tak twardy jak ona – Zibi powiedział to już łagodniej. – W Katowicach jesteście? – zmienił temat tak szybko, że ledwo się zorientowałem, o co pyta. Mruknąłem jednak coś na potwierdzenie. – W porządku, to zaraz się pakuję i jadę was.
- Zibi, nie musisz… – próbowałem wybić mu ten pomysł z głowy.
- Ale chcę! Poza tym myślisz, że w tej sytuacji wytrzymałbym nerwowo tak daleko od was, nie mogąc być na bieżąco z tym, co z wami? – spytał retorycznie. – A i tak przez najbliższe kilka dni nie mogę trenować przez kontuzję, której się nabawiłem na wczorajszym treningu, więc mogę się do was wybrać, a przy tym nie ucierpi moja gra w Resovii. Aśka też przyjedzie – poinformował mnie, zapewne kontaktując się na bieżąco z Michalską. – A teraz mi powiedz, dzwoniłeś już do jej mamy? Powiedziałeś jej o wypadku?
- Nie – zaprzeczyłem, wiedząc już, że tego pomysłu z przyjazdem mu nie wybiję z głowy. To można było wyczuć w jego tonie głosu. – Muszę to zrobić. To będzie ciężka rozmowa. I wypadałoby jeszcze Błażeja poinformować, bo jeśli tego nie zrobię, to mi Młody łeb ukręci. No i trenera muszę też zadzwonić – westchnąłem ciężko.
- To może ja zadzwonię do Młodego, a ty pogadaj z jej mamą – zaproponował Zibi.
- Dzięki, stary. Co ja bym bez ciebie zrobił? – zapytałem retorycznie.
- Zginąłbyś śmiercią marną – zaśmiał się Bartman. – A tak na serio, to nie ma za co. Od tego są przecież przyjaciele – zakończył.
I miał stuprocentową rację, byłem szczęściarzem, że miałem takich przyjaciół, którzy zawsze są ze mną, którzy zawsze stoją za mną murem. Jak ja w ogóle mogłem ich tak nie doceniać? Jak ja w ogóle mogłem tyle czasu wytrzymać bez Bartmana, który zawsze potrafi doprowadzić mnie do porządku? Justyna chyba wyprała mi mózg, że tak pozwoliłem jej decydować o moim życiu, co doprowadziło do tylu niepotrzebnych konfliktów z ludźmi, którzy są ważni w moim życiu.
Połączenie z Zibim nie było dla mnie łatwe, ale rozmowa z matką Antośki okazała się być jeszcze trudniejsza. Kobieta koszmarnie przeżyła wiadomość o wypadku córki. Kiedy tylko powiedziałem jej, co się stało, rozpłakała mi się w słuchawkę, pytając retorycznie, dlaczego właśnie teraz, gdy w końcu udało im się pogodzić po tylu latach wzajemnych nieporozumień. Zaczęła mówić, ile jeszcze miała jej do powiedzenia, ile powinny razem w przyszłości przeżyć, nadrabiając czas stracony przez jej głupotę. Na nic zdały się moje zapewnienia, że jeszcze wiele przed nimi, bo w końcu z Tośką nie jest tak źle, a do tego ona nie należy do łatwo poddających się osób, pani Czarnecka i tak wiedziała swoje. Nie mogłem jej uspokoić. I w sumie się jej jakoś specjalnie nie dziwiłem, a nawet rozumiałem ją w pewnym stopniu. Moje zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, mogły jej się wydać oklepaną formułką, którą mówi się ludziom właśnie w takich sytuacjach, a do tego ja sam nie byłem osobą, która mówiła to z jakimś spektakularnym przekonaniem, bowiem gdzieś tam w środku martwiłem się o nią do tego stopnia, że aż Bartman musiał mnie doprowadzać do porządku, bo zacząłem wpadać w czarnowidztwo.
Po kilkunastu minutach rozmowy pani Czarnecka rozłączyła się, mówiąc, że jutro przedpołudniem powinna być w Katowicach, a do tego czasu mam mieć oko na Antosię i informować ją o wszystkim. Obiecałem jej to, jednocześnie prosząc, aby jechała ostrożnie, bo przecież jest potrzebna Tośce cała i zdrowa, a pogoda niestety nie jest odpowiednia do tak długich wypraw. Gdy już skończyliśmy rozmawiać, postanowiłem zadzwonić do Lorka, mimo wczesnej pory. I już na sam początek dostałem porządny opieprz. Lorenzo Bernardi jednak właśnie był takim cholerycznym człowiekiem, musiał się najpierw wykrzyczeć, żeby potem móc ze mną spokojnie porozmawiać na temat zaistniałej sytuacji. Poza tym chyba go obudziłem, co również mogło wprowadzić go w podły nastrój…
Nie minęło zbyt wiele czasu od zakończenia mojej rozmowy z trenerem, gdy mój telefon ponownie się rozdzwonił, co świadczyło o tym, że wiadomość o naszym wypadku rozeszła się już po świecie, mimo wczesnej pory dnia. Okazało się, że tym razem dzwonił do mnie przerażony całą sytuacją Błażej, którego o poranku zbudził Zbyszek, tak jak mi to obiecał i opowiedział mu o wszystkim. Młody był tak zaaferowany tym, co się stało, że gotów był pakować się i już zaraz lecieć do Polski, nie zważając nawet na jego zobowiązania wobec klubu. Zawsze jego relacja z Tośką wydawała mi się być idealną podwaliną do poważnego związku, a tymczasem oni od samego początku traktowali się jak rodzeństwo. Nie mogłem sobie darować, że tyle lat musiało minąć, zanim to do mnie dotarło… Przecież wtedy mógłbym o wiele wcześniej zainteresować się Tośką w inny sposób, niż jako moją przyjaciółką! Nie chciałem tego jednak robić, licząc bardziej, że Tośka zostanie moją bratową, a nie dziewczyną (choć nią jeszcze nie była, ale miałem nadzieję, że w przyszłości to się zmieni). Byłem jednak cholernie głupi.
Kilka minut mi zajęło odwodzenie mojego młodszego brata pomysłu przyjazdu do Polski. Obiecałem mu, że cały czas będę na miejscu, przy Tośce i że będę go informował o wszystkim, co się będzie działo, niezależnie od dnia i godziny. Nie mogłem jednak z nim zbyt długo rozmawiać, bowiem właśnie wtedy przyszedł do mnie lekarz, który zajmował się Tośką, by poinformować mnie o tym, co z nią. Poprosiła go o to ta sama pielęgniarka, która przetransportowała mnie spod sali operacyjnej do mojego łóżka, narzekając pod nosem, że utrudniam jej pracę. A wydawała się być urażona moim zachowaniem, a tu proszę, takie zaskoczenie. Lekarz na szczęście miał dla mnie dobre wiadomości – operacja Tośki zakończyła się sukcesem, a do tego dziewczyna lada moment powinna odzyskać świadomość, ponieważ zaczęła już reagować na podstawowe bodźce. Nie wiem jak, ale udało mi się go w jakiś sposób namówić na to, aby pozwolił mi do niej pójść i być przy jej wybudzeniu.
Tośka leżała niedaleko mnie, w normalnej sali, bowiem jej życiu już nic nie zagrażało, dlatego nie musiała spędzać czasu na OIOM-ie. Od mojej sali jednak wyróżniało ją to, że była sama w pokoju. Do jej ciała były poprzyczepiane przeróżne urządzenia monitorujące jej stan, jednak od razu mogłem się przekonać, że oddycha samodzielnie, a te wszystkie kabelki były tylko po to, by śledzić akcje jej serca. Od razu po wejściu do pokoju usiadłem na łóżku i złapałem ją za rękę. Wyglądała już o wiele lepiej niż gdy zobaczyłem ją w samochodzie, pewnie dlatego, że zmyto z jej twarzy ślady krwi. Miała podbite oko, ale dla mnie i tak była piękna. Lekarz coś tam poprawiał przy sprzęcie oraz przeglądał dokumentację medyczną, czekając cierpliwie aż Tośka otworzy oczy. Na razie reagowała na bodźce, przez moment nawet wydało mi się, że ścisnęła moją rękę. Delikatnie, bo delikatnie, ale jednak. Musiało minąć kolejne kilkanaście minut, gdy uścisk jej lewej ręki, bo prawą miała w gipsie, stał się mocniejszy, a po kilku kolejnych minutach zaczęła mrugać. Gdy to nastąpiło, odczułem niesamowitą ulgę. Naprawdę wszystko było z nią w porządku. Nic jej się poważnego nie stało. Niepotrzebnie panikowałem. Zibi miał rację, z Tośki jest naprawdę twarda babka i byle co jej nie zabije.
- Dzień dobry, pani Antonino, nazywam się Dariusz Raczkowski i jestem lekarzem. Miała pani wypadek i jest pani w szpitalu – powiedział, spoglądając w jej twarz z uwagą.
- W szpitalu? – wychrypiała, przerywając mu.
- Tak, w szpitalu w Katowicach – ten potwierdził cierpliwie. – Troszkę panią połamało, ale jest pani naprawdę dzielna i…
- Co z Michałem? – spytała, znowu mu przerywając.
- Jestem tu i wszystko ze mną w porządku, nie martw się – od razu się odezwałem, po czym ścisnąłem ją za rękę, aby jej to jakoś to udowodnić. A lepszy sposób na to nie wpadł mi w tej chwili do głowy.
Nie mogłem uwierzyć, że pierwsze, o co spytała Tośka po obudzeniu, to byłem ja – ja i moje zdrowie. Momentalnie zrobiło mi się ciepło na sercu. Poczułem się dla niej ważny, skoro tak się o mnie martwiła, skoro tak się o mnie troszczy… Może jednak mam u niej jeszcze jakieś szanse?
I pomyśleć, że ja po odzyskaniu przytomności martwiłem się w pierwszej kolejności o siebie… Nie, nie zasługuję na nią.
- To dobrze – uśmiechnęła się w moim kierunku. – Która godzina? Jak długo spałam? – zainteresowała się.
- Dopiero świta, a spała pani tylko kilka godzin – poinformował ją lekarz. – Za chwilkę będzie mogła pani dalej odpoczywać, obudziliśmy panią tylko po to, aby sprawdzić, jak się pani czuje.
- W sumie to całkiem nieźle – powiedziała – ale mam prośbę, czy mógłby pan zaświecić światło? – zapytała.
Oboje się zdziwiliśmy, bowiem światło w pokoju cały czas się paliło, odkąd tu weszliśmy, gdyż za oknem wciąż było ciemno i bez tego trudno byłoby nam ze sobą rozmawiać, bowiem byśmy się nie widzieli.
- Ale światło już się pali… – szepnąłem w jej kierunku, wyprzedzając tym stwierdzeniem to, co chciał odpowiedzieć jej lekarz.
- Jak to się pali? Przecież jest ciemno – nie bardzo rozumiała. – Co się dzieje? Dlaczego nic nie widzę? – zestresowała się, co od razu wykryły urządzenia, monitorujące pracę jej serca.
- Spokojnie, pani Antonino, zaraz sprawdzimy, co się dzieje – odpowiedział lekarz uspokajającym tonem głosu (niczym ten Remigiusz, który wezwał karetkę), po czym wziął podręczną latarkę do ręki i zaczął jej świecić w oczy.
Jego mina jednak nie była za ciekawa. Mój niepokój o Toskę znowu się wzmógł. Chyba jednak za szybko uwierzyłem, że wszystko z nią w porządku.
- Co się dzieje? – spytałem, mocniej ściskając dłoń Tośki, aby dodać jej tym gestem otuchy.
Nic więcej niestety w tej sytuacji nie mogłem zrobić.
- Nie mogę teraz w stu procentach powiedzieć, musimy zrobić specjalistyczne badania, jednak źrenice nie reagują na światło – mruczał pod nosem doktor. – To może być krótkotrwały skutek urazu głowy, którego pani Antonina doznała… – zawiesił głos, co nie wróżyło niczego dobrego.
- A może? – zapytała Tośką. – Proszę się mną nie przejmować i dokończyć to zdanie. Ja chcę znać prawdę, czy… czy ja mogę nie widzieć w ogóle? Do końca życia? – pytała, wyrywając dłoń z mojego uścisku.
- Niestety, istnieje taka możliwość, że utraciła pani wzrok długotrwale – odpowiedział poważnie. – Ale nie martwmy się na zapas, pani Antonino. Zrobimy dzisiaj wszystkie potrzebne badania i wtedy dowiemy się, co i jak – uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, jednak ona nie mogła tego zobaczyć.
Tośka pokiwała głową. Nie wiedziałem, co mam zrobić, bo każde słowo, które w tym momencie przychodziło mi do głowy, brzmiało w tym momencie idiotycznie.
- Chciałabym zostać sama – powiedziała Tośka, kiedy już otwierałem usta, by jakoś podnieść ją na duchu.
- Dobrze, niech pani odpoczywa – powiedział lekarz.
- Na pewno? Może lepiej, że zostanę z tobą? – zapytałem, nie chcąc jej w tej chwili opuszczać.
Może nie wiedziałem za bardzo, co mam powiedzieć, ale przynajmniej byłem. Może moja obecność obok mogłaby jej jakoś w tym momencie pomóc?
- Nie, Michał, wyjdź! – powiedziała rozzłoszczona. – Proszę – dodała po chwili, aby zabrzmiało to łagodniej. Pierwszego wrażenia jednak nie dało się zatrzeć.
- Ale jakby co… – próbowałem jeszcze.
- Tak, wiem Michał – warknęła, po czym odwróciła głowę w drugą stronę.
Nic nie mogłem więcej zrobić. Znowu czułem się całkowicie bezradny.



_______________
Ta dam! Żyją.