„dlaczego nie mówimy o tym, co nas boli, otwarcie?”
Simon nie
wyjechał po mnie na dworzec do Katowic i jeśli mam być szczera, to byłam tym
faktem niezbyt mile zaskoczona. Przyzwyczaiłam się już do tego, że w
odróżnieniu od wszystkich, Tischer się mną interesuje. Poza tym Niemiec nie
odpowiadał na moje wiadomości tekstowe, co było do niego totalnie niepodobne. A
wysłałam mu ich chyba z pięć w ciągu ostatnich kilku godzin, co jeśli tyczyło
się mojej osoby, świadczyło o tym, że mi zależy. No, bo co się będę oszukiwać –
zależało mi na nim jak jasna cholera.
Wchodząc do
siedziby klubu z Jastrzębia-Zdroju, nie zwracałam na nic swojej uwagi, tylko
zastanawiałam się, dlaczego Niemiec nie dotrzymał danego mi słowa. Przecież
jeszcze w sobotę, gdy ze sobą rozmawialiśmy i gdy opowiadałam mu o tym, co się
dzieje w Rzeszowie, zapewniał mnie, że za mną tęskni i że nie może doczekać
się, kiedy wrócę. Co więc się takiego stało, że mógłby tak nagle o mnie
zapomnieć? Im dłużej nad tym myślałam, tym bardziej nic konkretnego nie
przychodziło mi do głowy. Może i brzmi to jakbym myślała tylko o sobie, ale
naprawdę nie było żadnego powodu, przez który Niemiec tak nagle mógłby przestać
się do mnie odzywać. No chyba, że… nie, to niemożliwe. Schops by mi przecież
powiedział, gdyby owa skrzynka mailowa, na którą wczoraj rano wysłałam
wiadomość (a raczej donos) do Claudii, była używana również przez Simona. W
końcu tylko jej imię widniało w nicku, a gdy człowiek jest z kimś w tak
długotrwałej separacji, nieuchronnie zmierzającej do rozwodu, to raczej się
takimi rzeczami już ze sobą nie dzieli...
Przynajmniej ja
tak sądziłam.
Byłam w tym
momencie tak zamyślona, że nie zwracałam uwagi na to, co się dzieje dookoła
mnie, tylko szłam na pamięć tak dobrze mi przecież znanymi korytarzami jastrzębskiej
hali, kierując się w stronę szatni, w której miałam przygotować się do
dzisiejszych zajęć z chłopakami. I właśnie to mnie zgubiło. Nagle poczułam jak
ktoś łapie mnie za przegub ręki i ciągnie w swoją stronę, nie licząc się z tym,
że mnie to boli i że może nie mam zamiaru gdziekolwiek z tym kimś iść. Nie
zdążyłam nawet zareagować na ten napad na moją osobę, którego kompletnie się
nie spodziewałam. A to wszystko przez to, że zamiast się rozglądać wokół
siebie, rozmyślałam na przeróżne tematy. Nie wiedziałam nawet, kim jest mój
„oprawca”, ale nie było czasu, aby się o tym przekonać, bowiem właśnie tenże
ktoś mnie puścił i zamknął za mną drzwi. Znajdowaliśmy się teraz tylko we dwoje
w ciemnym kantorku. Tak ciemnym, że wciąż nie wiedziałam, kto stoi za moim
„porwaniem” i tak ciasnym, że ledwo co mogłam się w nim poruszyć. Dobrze, że
nie miałam klaustrofobii, bo zapewne wpadłabym teraz w panikę...
- Kiedy miałaś
mi zamiar powiedzieć? – usłyszałam wyrzut, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić. Ba,
zanim zdążyłam dobrze pomyśleć, co powinnam teraz zrobić czy też powiedzieć. –
A może w ogóle nie miałaś zamiaru?
Po głosie
poznałam, że był to Simon i że był na mnie o coś zły. A może nawet i bardziej
niż zły. Mimo jego niezbyt przyjaznego nastroju, odetchnęłam z ulgą, że to on
mnie tu zaciągnął, a nie ktoś inny.
- Ale o czym? –
spytałam słabo, bo nie do końca wiedziałam, o co mu chodzi.
Niemiec założył
ręce na piersi i mimo iż tego nie widziałam, bo było ciemno, to mogę się
przysiąc, że spojrzał na mnie karcąco.
- O twoim
wyjeździe do Paryża – fuknął na mnie.
- Skąd… Lolek! Jaki
on ma strasznie długi jęzor... A obiecał! Jak tylko stąd wyjdę, to mu się za to
oberwie – mruczałam złowrogo pod nosem zła na trenera.
W końcu przysiągł,
że ta sprawa zostanie tylko między nami i że nie puści pary z ust, zanim sama
nie poinformuję o niej zainteresowanych. Już nikomu nie można ufać, nikomu!
- Chciał się
tylko ode mnie dowiedzieć, co się stało, że tak nagle postanowiłaś wyjechać – tłumaczył
Tischer zduszonym głosem. – A że według wszystkich jesteśmy parą, to powinienem
być o takich sprawach dobrze poinformowany. Tymczasem muszę dowiadywać się tego
od osób trzecich i wychodzę przy tym na totalnego głupka! I jak później Lolo ma
nie myśleć, że się pokłóciliśmy i że przeze mnie wyjeżdżasz, co? – podniósł
głos.
Chyba po raz
pierwszy słyszałam, jak Simon krzyczy, a przynajmniej z pewnością był to
pierwszy raz, kiedy krzyczał na mnie. Całe szczęście, że przez ciemność
panującą w pomieszczeniu, nie widziałam jego twarzy, bo nie wiem, jak zniosłabym
jej wyraz. Do tego po prostu mnie zatkało. Nie wiedziałam, co mam mu
odpowiedzieć, dlatego milczałam jak zaklęta. Tischer miał rację – nie
postąpiłam wobec niego fair, ale nie sądziłam też, że Lolka zainteresuje,
dlaczego wyjeżdżam z Polski i że wpadnie mu do głowy tak durny powód.
- Dlaczego nic
nie mówisz? – spytał Niemiec po chwili, uspokajając się już trochę. – Słucham,
miałaś zamiar mi powiedzieć, że wyjeżdżasz?
- Miałam to
zrobić dzisiaj po treningu, naprawdę – szepnęłam, wreszcie zdobywając się na
odwagę i spoglądając mu w oczy. A raczej w miejsce, w którym one powinny być...
- Dlaczego? –
spytał ze smutkiem, wypuszczając z siebie powietrze.
Pewnie gdzieś w
środku liczył, że zaprzeczę. Ale nie mogłam tego zrobić, to już było
postanowione, a ja nie miałam zamiaru go oszukiwać.
- Nie dam rady
już dłużej żyć obok niego jak gdyby nigdy nic – wyznałam.
- Wciąż go
kochasz... – nie wiem, dlaczego odniosłam wrażenie, że nie było to
stwierdzenie.
- I jednocześnie
nienawidzę. Czy to jest normalne? Czy można kogoś kochać i nienawidzić w tym
samym momencie? – zastanawiałam się. I mimo że zadałam pytanie, to nie
oczekiwałam, że usłyszę na nie odpowiedź. – Ale nie bój się, pamiętam, co ci
obiecałam. Nie zostawię cię tu samego.
Ta nagła zmiana tematu
mojej wypowiedzi zaskoczyła Simona.
- O czym ty
mówisz? – zdziwił się, mrugając zawzięcie oczami, co udało mi się zauważyć
dzięki smudze światła, która nie wiem jakim cudem się tutaj dostała. – Przecież
nie zabierzesz mnie ze sobą.
- Nie, tego niestety
nie mogę zrobić, ale musisz mi zaufać. Mam pewien plan – uśmiechnęłam się
enigmatycznie. – Nie pytaj mnie na razie, co to za plan, ale obiecuję, że
niedługo dowiesz się wszystkiego.
- Tośka,
przerażasz mnie – szepnął po chwili.
- Nie bój się,
naprawdę mam wszystko pod kontrolą – poklepałam go po ramieniu, uśmiechając się
do niego uspokajająco.
Staliśmy chwilę
w milczeniu naprzeciwko siebie i próbowaliśmy dostrzec w ciemności wyraz twarzy
drugiego, by móc spróbować domyślić się, co może mu chodzić w tym momencie po
głowie.
- Nie chciałbym,
aby zabrzmiało to, jakbym w ciebie nie wierzył – zaczął Simon po chwili, uważnie
dobierając słowa – ale przyjmijmy, że twój plan, jakikolwiek on nie jest, się
nie powiedzie, to co wtedy? – zapytał ostrożnie.
- Nie bój żaby,
mam również plan B – uśmiechnęłam się. – Obiecałam ci przecież, że nigdy nie
postąpię tak jak Claudia i że cię nie zostawię. A ja zawsze dotrzymuję danego
słowa, a już zwłaszcza, jeśli dałam je tobie – powiedziałam, zarzucając mu ręce
na szyje. – Wierzysz mi? – spytałam, próbując się upewnić.
- Wierzę... –
szepnął.
- Ale nie ufasz
– dodałam ze smutkiem.
- Jasne, że ufam
– zaprzeczył, po czym pocałował mnie w nos. – Tylko... ech, po prostu nie lubię
niespodzianek. Ostatnio kojarzą mi się one z samymi złymi rzeczami. Wiesz, z odejściem
Claudii, z brakiem kontaktu z dzieciakami, teraz z twoim wyjazdem...
- Wszystko się
ułoży, zobaczysz – przerwałam mu tą wyliczankę, nie chcąc, aby wspominał złe
dla siebie chwile. – Daję ci moje słowo, że właśnie tak się stanie.
Simon pokiwał
głową, przyjmując to do świadomości. Widziałam, że mi uwierzył, mimo że nie
wiedział, co kombinuję. To była jedna z wielu różnic pomiędzy nim a Michałem.
Jakoś nie byłam w stanie wyobrazić sobie, aby Kubiak uwierzył mi w coś w
ciemno, tak jak zrobił to w tym momencie Tischer. Michał zawsze musiał mieć
wszystko wyłożone jak na dłoni, nienawidził czegoś nie wiedzieć, nie potrafił
się domyślać, o co komuś może chodzić, a do tego zawsze brakowało mu
cierpliwości, aby na coś poczekać. Wszystko musiało być tu i teraz, inaczej od
razu się denerwował.
- To po to
pojechałaś do Rzeszowa? Po to spotkałaś się z Jochenem? Żeby miał na mnie oko,
kiedy wyjedziesz? – Simon zasypał mnie pytaniami, jakby już bardziej
rozluźniony i udobruchany, wyrywając mnie tym z zamyślenia.
- Skąd wiesz, że
widziałam się z Schopsem? – zdziwiłam się.
- Jochen niechcący
się wygadał... – Simon wzruszył ramionami, starając się powstrzymać uśmiech, co
zresztą nie bardzo mu wyszło.
- Nikomu nie
można ufać, nikomu! – pokręciłam głową, mrucząc złowrogo pod nosem. Kolejna
papla się znalazła, która nie umie trzymać języka za zębami! – A co ci takiego
powiedział? – zainteresowałam się jednak, gdy się już trochę uspokoiłam.
- Powiedział mi,
że się z tobą widział i że nawet udało mu się z tobą zamienić kilka słów,
dzięki czemu nie dziwi mi się, iż straciłem dla ciebie głowę – Simon uśmiechnął
się szeroko, mówiąc to. I był przy tym całkiem poważny.
- Nie mów tak – szepnęłam,
trochę wystraszona, odsuwając się od niego.
- Ale dlaczego?
– zdziwił się.
- Bo to nam w
ogóle nie pomaga – pokręciłam głową i gdyby było tu więcej miejsca, to
pokrążyłabym chwilę po pomieszczeniu. – Simon, my przecież nie jesteśmy razem tak
naprawdę, pamiętasz? – spytałam, nie bardzo wiedząc, jak mam to wszystko
rozegrać.
- Pamiętam –
przytaknął ostrożnie – ale czyżbyś zapomniała, że gdybyśmy tylko chcieli...
- Ale nie chcemy
– przerwałam mu stanowczo. – A nawet gdyby, to nie możemy, nie zapominaj o tym.
- Nie zapominam
– pokręcił głową – jednak wciąż tak bardzo żałuję, że cię nie spotkałem
wcześniej albo w trochę innych okolicznościach... Może wtedy...
- Może –
uśmiechnęłam się smutno, głaszcząc go po zaroście na brodzie.
Ten moment
utwierdził mnie w przekonaniu, że naprawdę dobrze robię, wyjeżdżając stąd. I to
nie tylko ze względu na mnie i Michała. Simonowi moja nieobecność także dobrze
zrobi. Nasza przyjaźń, która nie należała to tych całkiem normalnych, powoli
zaczęła wymykać się nam spod kontroli. Nie mogłam pozwolić, aby zaczęło nam na
sobie jeszcze bardziej zależeć, już i tak pozwoliliśmy sobie na zbyt wiele.
Jeszcze trochę, a moglibyśmy się znaleźć w jeszcze bardziej patowej sytuacji,
niż jesteśmy w tej chwili, a wtedy nie wiem, jakbyśmy z niej wybrnęli.
- A teraz lepiej
chodźmy już stąd, bo się spóźnimy na trening. A mogę się założyć, że to będzie
jednoznacznie skomentowane przez chłopaków – powiedziałam, przerywając ciszę i
kręcąc głową na samo wyobrażenie ich zachowania.
- E tam, niech
sobie gadają – zaśmiał się Simon, przyciągając mnie do siebie. – Już niedługo
nie będą mogli...
- Nie smuć się –
szepnęłam, bo z tej odległości doskonale widziałam jego minę. – Ja naprawdę muszę
to zrobić. Muszę. Inaczej nigdy się nie wyleczę z niego.
- Wiem, że
musisz – przytaknął – ale... ale nie wiem, jak sobie poradzę bez ciebie.
- Poradzisz
sobie, na pewno – odpowiedziałam pewna swego, po czym dałam mu kuksańca w bok.
– A już zwłaszcza dlatego, że dotrzymam danego ci słowa – szepnęłam jeszcze,
uznając tym stwierdzeniem naszą rozmowę za zakończoną.
Simon chyba
również tak stwierdził, bo nie stawiał oporu, kiedy postanowiłam go przesunąć troszkę
w bok i pociągnąć za klamkę drzwi, będących za nim, aby się stąd wydostać. Nie
mogłam uwierzyć, że też akurat takie miejsce przyszło Niemcowi do głowy, by ze
mną o tym porozmawiać. Wyszłam z uśmiechem na ustach z kantorka na korytarz
jastrzębskiej hali, kręcąc głową i ciągnąc za sobą równie uśmiechniętego
Simona. Jak na złość musieliśmy trafić akurat na Michała. Kubiak, który
ewidentnie się spieszył, nie chcąc się spóźnić na trening ze mną, wiedząc doskonale,
jak bardzo tego nie lubię, gdy tylko nas zobaczył, momentalnie stanął w miejscu
i zmierzył nas spojrzeniem. Dla niego zapewne ta sytuacja wyglądała
jednoznacznie... Kiedyś bardzo zależało mi na jego zdaniu, na tym, co o mnie
myślał, więc pewnie próbowałabym mu w takim momencie wszystko wyjaśnić, ale
teraz miałam to gdzieś.. A jeśli mam być szczera, to nawet się ucieszyłam, że
nas zobaczył. Spojrzałam na niego zimno, po czym złapałam Simona za rękę i z
wysoko uniesioną głową przeszłam obok niego, idąc z Niemcem przy swoim boku i
nawet się nie oglądając, by móc się zorientować, jaką przyjmujący ma w tej
chwili minę.
A z pewnością
miał ją komiczną.
- Chłopcy,
zaczekajcie chwilkę – szepnęłam słabo, kiedy w końcu zebrałam się w sobie, aby
wyznać im prawdę.
A stało się to,
gdy dwa dni później Jastrzębianie skończyli swój trening i zaczęli powolnym
krokiem zbierać się do wyjścia. Przez moją prośbę jednak stanęli w pół kroku i
spojrzeli na mnie z zaciekawieniem.
- Chciałabym wam
bardzo podziękować za naszą współpracę – powiedziałam już pewniejszym tonem
głosu. – To był nasz ostatni trening i mam nadzieję, że te miesiące, podczas
których trenowaliście pod moją opieką, zapamiętacie choćby w jakimś stopniu tak
pozytywnie jak ja – uśmiechnęłam się w ich kierunku.
- Ale jak to,
ostatni? – zdziwił się Łasko.
- Tośka, co się
dzieje? – dorzucił równie zaskoczony Malina.
- Zostawiasz
nas? – spytał Martino, co mnie trochę zdziwiło, bo Włoch raczej rzadko kiedy
zabierał głos w jakiejkolwiek dyskusji.
- A może idziesz
do konkurencji, co? – rzucił Rob, mierząc mnie groźnym spojrzeniem.
- Spokojnie,
spokojnie – uśmiechnęłam się, unosząc ręce w obronnym geście. – Nie idę do
żadnej konkurencji, Rob, nie mogłabym przecież was tak zdradzić. Po prostu... –
westchnęłam – wyjeżdżam, przez co nie będę mogła już z wami pracować. Na
szczęście nie musicie już trenować w tak intensywny sposób, jak to do tej pory
robiliście ze mną. Jesteście w naprawdę dobrej formie, więc dacie sobie radę
już bez takich obciążeń. Poza tym zostawiam was w naprawdę dobrych rękach, więc
nie musicie się o nic martwić – uśmiechnęłam się na potwierdzenie moich słów,
mimo iż w gardle miałam gulę wielkości piłki tenisowej. – Mnie było naprawdę niesamowicie
miło móc z wami pracować, ale wszystko kiedyś się kończy. I nasza współpraca
właśnie się skończyła – wzruszyłam ramionami. – Jeszcze raz wielkie dzięki za
wszystko, chłopaki – dodałam z uśmiechem.
Żegnając się z
nimi, uświadomiłam sobie, że naprawdę będzie mi ich brakować. Na bank będę za
nimi tęsknić. Nawet za ich irytującym narzekaniem i marudzeniem. W końcu to oni
należeli do mojej codzienności, która mnie tu trzymała i bez nich na pewno nie
będzie już taka sama... I żeby się przy nich nie rozpłakać, tak po prostu bez większych
wyjaśnień, obróciłam się na pięcie i schowałam w szatni, unikając niewygodnych
pytań z ich strony.
Dlaczego
pożegnania są takie trudne?
Byłam strasznie
zmęczona. Koszmarnie. Po treningu pojechałam do Katowic do szpitala, aby
pożegnać się z moimi dzieciakami. Chciałam wszystko załatwić jednego dnia i
mieć za sobą to, co nieuniknione. Dzieciaki jednak nie odpuściły mi tak szybko
jak siatkarze. A może po prostu nie umiałam ich zostawić bez słowa wyjaśnień,
jak to zrobiłam w przypadku Jastrzębian? W sumie to chyba druga odpowiedź jest bardziej
prawdopodobna... Musiałam przecież szczerze wytłumaczyć dzieciakom, dlaczego
postępuję tak, a nie inaczej. Nie chciałam, aby pomyśleli sobie, że zrobili coś
nie tak i że to przez nich wyjeżdżam. Nie zasłużyły sobie na takie traktowanie.
Do tego, a może i przede wszystkim, chciałam się nimi po prostu nacieszyć, dopóki
jeszcze mogłam. W końcu nie wiedziałam, kiedy będzie mi dane ponownie zobaczyć
te wszystkie kochane twarzyczki, które tak bardzo zdobyły moje serce...
I dlatego ledwo
co wczołgałam się na trzecie piętro budynku, w którym będę mieszkać jeszcze
przez kilka dni. Całe szczęście, że do szpitala pojechał ze mną Simon, bo nie
wiem, jakbym sobie bez niego poradziła. To było zbyt wiele emocji, jak na jedno
spotkanie i bez jego wsparcia mogłoby być ze mną naprawdę źle.
- Tośka? –
usłyszałam za sobą, kiedy w końcu znalazłam w torbie klucze od mieszkania i gdy
miałam już zamiar wchodzić do środka.
Jeszcze jego mi
tu brakowało – pomyślałam, jednak odwróciłam się w jego stronę, mimo że tak
naprawdę to miałam ochotę bez słowa wejść do środka i zamknąć mu drzwi przed
nosem.
- Spodziewałeś
się kogoś innego? – spytałam chłodno.
- Nie, tak
właściwie to czekałem na ciebie – odpowiedział Michał, uśmiechając się niemrawo
i podchodząc do mnie bliżej. – Możesz mi powiedzieć, co się dzieje? Najpierw znikasz
na kilka dni, po czym wracasz i żegnasz się z nami... Nie rozumiem, Tosia. O co
chodzi? Dokąd jedziesz? Dlaczego? – zasypał mnie pytaniami i wyrzutami.
Nawet jeślibym
miała jeszcze w sobie jakąś nadzieję, że może coś do niego dotarło po naszej
ostatniej kłótni, że może wreszcie się domyślił, to po tych słowach od razu
uleciałaby ona w przestworza.
- Dlaczego
obchodzi cię to, co się ze mną dzieje? – spytałam, patrząc mu w oczy i starając
się być niewzruszoną. – Powinieneś się cieszyć. Wreszcie nie będę wtrącać się
między was, opowiadać nieprawdy na każdym kroku... wreszcie dam wam spokój.
- Tosia, proszę,
nie zaczynaj – szepnął słabo. – Nie chcę się z tobą kłócić.
- Ja też nigdy
tego nie chciałam, Michał, ale ostatnio nie potrafimy inaczej ze sobą
rozmawiać, jak tylko się kłócić. Dlatego informuję cię, że od teraz będziesz
miał już ze mną spokój – uśmiechnęłam się kwaśno pod nosem.
- Tosia, ale co
to znaczy? O czym ty mówisz? – zapytał, widząc jak otwieram drzwi chcąc wejść
do środka, nie mając zamiaru mu powiedzieć czegoś więcej na ten temat.
- To znaczy, że
zaczynam nowe życie – odpowiedziałam tylko, nie spoglądając nawet za siebie, po
czym tak po prostu zamknęłam mu drzwi przed nosem. – Bez ciebie – dodałam, wiedząc,
że tego nie usłyszy.
Michał jeszcze przez
chwilę stał pod drzwiami i zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Wahał
się, czy ma zapukać i zażądać ode mnie wyjaśnień, czy odwrócić się na pięcie i
wejść do siebie, nie uzyskując ich. Po chwili zdecydował się na ten drugi ruch,
dając sobie ze mną spokój, czego powinnam się była spodziewać. I czego tak
naprawdę przecież chciałam...
A najlepsze było
jednak to, że w tym momencie nie poczułam nic. Kompletnie nic. Myślałam, że
może pęknie mi serce albo że w najgorszym wypadku zaniosę się szlochem,
uświadamiając sobie, że to naprawdę koniec. A ja czułam w środku tylko kompletną
pustkę, jakbym naprawdę miała serce z kamienia i wszyscy ci, którzy uważali
mnie za nieczułą sukę, mieli jednak rację...
Nastał piątek. Przez
ostatnie dni praktycznie nie wychodziłam z domu. Nie chciałam się z nikim
widzieć. Niektórzy jednak chcieli zobaczyć się ze mną. Gdy jednak dobijali się
do moich drzwi, udawałam, że nie ma mnie w środku. Naprawdę nie miałam ochoty
na tłumaczenie się przed kimś z tego, co robię. Decyzja została już podjęta i
nie podlegała jakiejkolwiek dyskusji. Byłam już praktycznie spakowana i gotowa,
by w poniedziałek rano wyruszyć z warszawskiego lotniska w nieznane. Z nadmiaru
wolnego czasu nawet posprzątałam całe mieszkanie. Ustaliłam również z Simonem,
że to on będzie miał klucze, by móc wejść do środka i dokarmiać Majkela, któremu
z pewnością nie spodoba się, że znów go ze sobą nie zabieram. Ale nie mogłam
tego zrobić, a przynajmniej nie teraz, kiedy jechałam do Paryża na okres
próbny, jak nazywałam najbliższy miesiąc.
Gdzieś w środku
czułam jednak, że jeśli stąd wyjadę, to raczej już tu nie wrócę...
Przed
opuszczeniem Jastrzębia-Zdroju wzbraniało mnie jednak jedno – Simon. Martwiło
mnie, że Claudia wciąż w żaden sposób nie zareagowała na moją wiadomość. Czyżby
nie zależało jej na Simonie tak, jak sądziłam? Myślałam, że Niemka tylko
próbuje takim dość drastycznym sposobem zwrócić na siebie uwagę swojego męża,
jednak powoli zaczynałam już wątpić w moje nieomylne jak dotąd przeczucie.
Bałam się, że Tischerowa nie odezwie się na czas, a wtedy przecież nie będę
mogła stąd wyjechać. W końcu obiecałam Simonowi, że nigdy go nie zostawię
samego... a ja nigdy nie rzucam słów na wiatr. Co prawda miałam jeszcze wariant
B, o którym zdążyłam Niemcowi napomknąć – on jednak drastycznie zmieniał moje
plany na najbliższe dni. Nie byłam również do końca przekonana, czy jestem na niego
gotowa. I czy właśnie tego bym chciała.
Hm, w sumie to wciąż
do końca nie wiedziałam, czego tak naprawdę chcę. I przede wszystkim, kogo.
W rozmyślaniu
przerwał mi dzwonek do drzwi. Nie zdziwiło mnie to ani trochę, bowiem ostatnio
wciąż ktoś próbował się do mnie dobić. Przez chwilę nawet zastanawiałam się,
czy powinnam pójść sprawdzić, kto postanowił mnie tym razem odwiedzić, myśląc,
że to pewnie kolejny Jastrzębianin, przed którym będę udawała, że nikogo nie ma
w domu, jednak przeszło mi przez myśl, że może jakoś telepatycznie przywołałam
do siebie Claudię. Dlatego więc ruszyłam się z miejsca. I kiedy tylko wyjrzałam
przez wizjer, okazało się, że miałam rację. Normalnie, jakbym naprawdę była
jakimś medium.
Wzięłam więc głęboki
oddech w celu uspokojenia się, po czym otworzyłam drzwi, szykując się na trudne
spotkanie.
- Przepraszam,
nie bardzo wiem czy trafiłam pod odpowiedni adres, ale... – kobieta zaczęła
mówić od razu, gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, jednak zamilkła
momentalnie, gdy tylko mnie zobaczyła, zapewne rozpoznając moją osobę z
podesłanych jej zdjęć. – Ty! – krzyknęła i zmierzyła mnie złowrogim spojrzeniem.
Ja też ją
rozpoznałam. Od razu. Właśnie stała przede mną kobieta kropka w kropkę podobna
do tej, która tak pięknie uśmiechała się ze zdjęcia w ramce, stojącej na
komodzie w salonie Simona.
- Tak, to ja i
zapewniam panią, że bardzo dobrze pani trafiła – odpowiedziałam z uśmiechem. –
Zapraszam – uchyliłam drzwi, chcąc wpuścić ją do środka.
- Nie mam
zamiaru rozmawiać z kimś, kto rozbija mi moje małżeństwo – syknęła.
- Tak właściwie,
to ja je ratuję, a nie rozbijam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Claudia tymczasem
spojrzała na mnie, jakbym spadła z księżyca, nie rozumiejąc, o czym mówię.
Wzruszyłam ramionami.
- Ja jednak naprawdę
nalegam na rozmowę. Myślę, że musimy sobie wyjaśnić kilka spraw, a nie
chciałabym robić tego na korytarzu – powiedziałam jeszcze w jej kierunku, tonem
nieznoszącym sprzeciwu, po czym weszłam do środka i zostawiłam za sobą otwarte
drzwi, licząc, że żona Simona pójdzie w moje ślady.
Claudia
rozejrzała się dookoła, nie bardzo wiedząc, co się dzieje, po czym po chwili
zastanowienia weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Uśmiechnęłam się z
satysfakcją pod nosem, słysząc jak podąża moimi śladami w stronę salonu. Od
razu napisałam do Simona SMS-a, aby przyjechał do mnie najszybciej jak tylko
może, bo muszę mu o czymś powiedzieć, po czym obróciłam się w jej kierunku.
- Może kawy?
Albo herbaty? – zaproponowałam.
- Nie
przyjechałam tutaj na koleżeńskie pogaduszki – powiedziała, wciąż stojąc w
drzwiach i patrząc na mnie nieufnie.
- A po co
przyjechałaś? – skoro tak, to od razu przeszłam do kontrataku.
- Nie twoja
sprawa – warknęła.
- Mylisz się, właśnie,
że moja. To ja do ciebie napisałam tego maila, a przecież to dzięki niemu postanowiłaś
przyjechać do Polski. Czyżbym się myliła? – spytałam, spoglądając na nią
znacząco. Claudia milczała, co uznałam za zgodę. – No właśnie.
- Nie rozumiem,
w co ty grasz? – kobieta zmierzyła mnie spojrzeniem.
- Mogłabym
zapytać ciebie o to samo – zaśmiałam się. – Najpierw nie chcesz być z Simonem,
utrudniasz mu kontakt z dziećmi, a kiedy dowiadujesz się, że on kogoś ma, to od
razu przyjeżdżasz do Polski. Czyżby jednak ci na nim zależało? Czyżbyś była
zazdrosna, że wybrał inną? Młodszą? Lepszą? A może jesteś tak zwanym psem
ogrodnika, który mimo iż nie chce być z daną osobą, to nie chce również, aby on
była z kimś innym? – drwiłam.
- Ta rozmowa nie
ma sensu – Claudia pokręciła głową, obracając się na pięcie i chcąc wyjść, ale
ja nie miałam zamiaru jej na to pozwolić.
- Wręcz
przeciwnie – złapałam ją za rękę. – Nie wyjdziesz stąd, dopóki mnie nie
wysłuchasz. Mam co prawda mało czasu, bo znając Simona to będzie tu za
kilkanaście minut, ale postaram ci się wszystko wyjaśnić do tego czasu.
- O czym ty
mówisz? – spojrzała na mnie jak na wariatkę.
I w sumie się
jej nie dziwię, bo trochę tak się zachowywałam w tym momencie.
- O tym, że nie
rozumiem, jak mogłaś zrezygnować z takiego faceta, jakim jest Simon.
- Ja nigdy z
niego nie zrezygnowałam, to on zrezygnował z nas, wybierając siatkówkę –
odpowiedziała po chwili, uparcie trwając przy swoim, po czym rozsiadła się
wygodnie w fotelu, postanawiając mnie jednak wysłuchać. Chyba zorientowała się,
że jej nie odpuszczę, więc wolała mieć to za sobą.
- A czy on postanowił
to tak z dnia na dzień? Nie i ty dobrze o tym wiesz. Przecież kiedy za niego
wychodziłaś, wiedziałaś, że jest siatkarzem. Wiedziałaś też, co się z tym
wiąże, a mimo wszystko się na to zgodziłaś. I co, tak nagle ci się odwidziało?
Tak nagle po tylu latach cię to przerosło? – wyciągałam najcięższe działa.
- Nie odwidziało
mi się! – krzyknęła zdenerwowana. – Nic nie wiesz, a mnie oceniasz. Jakim
prawem, co?
- To mi wyjaśnij
– wzruszyłam ramionami, ignorując jej oskarżenia. – Bo jakoś trudno mi
uwierzyć, że Simon wyjechał, nie konsultując tego z tobą. On was za bardzo
kocha, aby móc tak postąpić. Jest zbyt dobry, aby myśleć tylko o sobie. Na
pewno wyjaśniał ci to, dlaczego chce wyjechać do Polski. I na pewno chciał,
abyście z nim przyjechali. Nie rozumiem więc, jak mogłaś postawić mu ultimatum,
wiedząc, że nie ma dla niego miejsca w niemieckiej lidze – przyglądałam się jej
uważnie, mówiąc to.
- A ja nie
rozumiem, dlaczego to wszystko robisz? Po co mnie tu ściągasz, skoro powinno ci
być na rękę, że jesteśmy z Simonem w trakcie rozwodu – wciąż unikała
odpowiedzi, jak diabeł wody święconej.
- Bo mi na nim
zależy i widzę, jak się męczy w tej sytuacji, w jakiej go postawiłaś. Jak tęskni
za dzieciakami, za tobą, jak cię kocha. Wiesz, że on potrafi mówić o tobie
godzinami? – spytałam, widząc, że moje słowa powoli zaczynają robić na niej
wrażenie. – Mimo że tak go zraniłaś, usprawiedliwia cię na każdym kroku.
Obwinia się, choć wie, że podjął jedyną słuszną decyzję w tamtym momencie.
Claudia, ja dobrze wiem, że w waszym małżeństwie ostatnio nie działo się
najlepiej i to nie tylko z powodu wyjazdu Simona, ale czy w związku nie chodzi
o to, aby przezwyciężać kryzysy, które zawsze pojawią się na wspólnej drodze?
Przynajmniej ja
tak to rozumiałam. Może moje dotychczasowe związki nie były wzorem cnót, to jednak
właśnie czegoś takiego szukałam. Osoby, której będę pewna, że jeśli nie będzie
się nam układało, bo na naszej drodze pojawią się jakieś przeszkody, to ona nie
ucieknie przy pierwszej lepszej okazji, tylko zostanie i będzie walczyć.
- Masz rację,
tylko wciąż nie bardzo rozumiem, dlaczego my o tym rozmawiamy? – szepnęła
Claudia. – To wy nie jesteście razem?
- Wszyscy biorą
nas za parę, ale w gruncie rzeczy jesteśmy tylko przyjaciółmi – uśmiechnęłam
się. – Może nie takimi normalnymi, ale jednak przyjaciółmi.
- I naprawdę nie
chcesz mi odebrać Simona? – nie dowierzała.
- Mam być z tobą
szczera? – spytałam, a ona przytaknęła. – Kocham go i on kocha mnie. Ale oboje
kochamy również kogoś innego i to o wiele mocniej od siebie. Jesteśmy w
sytuacji patowej. On kocha ciebie, a ja pewnego… hm, nazwijmy go Em, dobrze?,
który mnie nie zauważa. To właśnie te nieszczęśliwe uczucia zbliżyły nas do
siebie i to do tego stopnia, że zaczęliśmy się zastanawiać, czy by ze sobą nie
spróbować. Ale... nie jestem taka zła, na jaką wyglądam, za jaką wielu mnie
uważa – westchnęłam. – Nie potrafiłabym rozbić czegoś, co wiem, że przy chęci z
obydwóch stron uda się odbudować. Ja u mojego Ema nie mam żadnych szans, ale wy
a i owszem. Teraz tylko od ciebie zależy, czy chcesz być z Simonem, czy chcesz ratować
to, co jest między wami, czy jednak zakończyć wasz związek. I jeśli mam być
szczera, to masz na to dosłownie kilka minut – zaśmiałam się. – Za chwilę
pewnie wpadnie tu Simon, któremu niedawno wysłałam SMS-a, żeby przyjechał.
Będziecie mogli ze sobą w spokoju porozmawiać i podjąć jakąś decyzję, bo dobrze
widzę, że długo nie wytrzymacie w tym układzie, który do tego momentu był
między wami. Dlatego może lepiej, jak zostawię cię samą, abyś mogła się
zastanowić, czego tak naprawdę chcesz.
I nie czekając
na jakąkolwiek reakcję z jej strony, zniknęłam w kuchni, by dać jej trochę
czasu. Wstawiłam wodę na kawę, po czym oparłam się o kuchenny blat i
odetchnęłam. Powinnam czuć się szczęśliwa, że wszystko idzie zgodnie z planem,
że robię dobry uczynek, jednak coś nie dawało mi spokoju. Coś, czego nie
powinno być, czego nie powinnam czuć... Nie potrafiłam się cieszyć z prostego
powodu – jeśli Simon i Claudia postanowią spróbować uratować swoje małżeństwo,
ja stracę Simona. A nie byłam do końca przekonana, czy tego właśnie chcę...
Pogubiłam się we własnych uczuciach i to do tego stopnia, że przestałam być
pewna swoich decyzji, które jeszcze nie tak dawno wydawały mi się być słuszne.
A mimo wszystko brnęłam w to dalej i nie miałam zamiaru zrezygnować...
W rozmyślaniu nad
tym przerwał mi dźwięk otwieranych drzwi. Simon naprawdę czuł się tutaj jak u
siebie w domu, więc nie zdziwiło mnie to, że nie zapukał do drzwi, tylko od
razu wszedł do środka. Usłyszałam jeszcze, jak od razu swoje kroki kieruje w
stronę salonu, a gdy już tam dotarł, nastąpiła cisza, która mnie trochę
przestraszyła.
- Claudia? –
usłyszałam słaby głos Simona.
- Simon –
odpowiedziała.
Kiedy weszłam do
pomieszczenia, w którym aktualnie byli Tischerowie, zobaczyłam, jak oboje stoją
naprzeciwko siebie i się w siebie wpatrują, nie bardzo wiedząc, co powinni
teraz zrobić, bądź powiedzieć.
- Wyjaśni mi
ktoś, co tu się dzieje? – zapytał Simon, kiedy już odzyskał głos.
- To może ja to
zrobię? – spytałam z uśmiechem, zwracając tym na siebie ich uwagę. – Obiecałam
ci, że nigdy cię nie zostawię, a skoro mam wyjechać, to postanowiłam sprowadzić
Claudię, byście wreszcie mogli się ze sobą pogodzić, dzięki czemu nie
zostaniesz tutaj sam. Teraz już jednak wszystko zależy od was. Zostawiam więc
moje mieszkanie pod waszą opieką, porozmawiajcie sobie w spokoju. Jak już dojdziecie
do jakiegoś konsensusu, to zadzwoń do mnie, Simi, a wrócę – powiedziałam
jeszcze do Niemca, po czym pocałowałam go w policzek, życząc mu powodzenia. –
A, i w kuchni na stole stoją dwie kawy, jeśli macie ochotę. To na razie –
pożegnałam się jeszcze, po czym narzuciłam na siebie kurtkę i wyszłam z
mieszkania, zanim zdążyli w jakikolwiek sposób na to zareagować.
W niedzielę
popołudniu stałam na stacji w Katowicach wraz z Tischerem, który postanowił
mnie odwieźć, i czekałam na pociąg do Warszawy. Jutro przedpołudniem odlatywał
z Okęcia samolot do Paryża, na który już dawno miałam zakupiony bilet, jednak
najpierw musiałam się dostać do stolicy. Simon uparł się, że skoro nie chcę,
aby odwiózł mnie na lotnisko, to przynajmniej muszę mu pozwolić odwieźć się na
dworzec i dopiero tutaj się ze mną pożegnać. Nie chciał zrobić tego wcześniej,
aniżeli będzie to konieczne, mówiąc, że wciąż nie dociera do niego, że nie
będzie mnie tutaj. Nie wiedziałam, co mam zrobić, dlatego pozwoliłam mu tu ze
mną przyjechać, mimo że wolałam uniknąć wszelakiego rodzaju pożegnań. Ale
Niemca nie potrafiłam zbyć w taki sposób, jak to zrobiłam z całą resztą...
Stałam właśnie
na peronie i słuchałam, jak Simon kolejny raz opowiada mi o rozmowie, którą w
piątek przeprowadził z Claudią. Zdążyłam już chyba z trzydzieści razy usłyszeć,
że jestem niemożliwa, niesamowita i niereformowalna, skoro wpadłam na tak
szalony pomysł, by ich ze sobą pogodzić. Simon wciąż nie mógł uwierzyć, jak
tego dokonałam. Tylu przede mną próbowało i nikomu się nie udało, a ja
odniosłam sukces, za który będą mi dozgonnie wdzięczni. Claudia co prawda w
sobotę rano wróciła do Niemiec, ale tylko po to, by uporządkować tam wszystkie
swoje sprawy i jak najszybciej przenieść się do Jastrzębia. Oboje postanowili
dać sobie jeszcze jedną szansę. Co prawda żadne z nich nie wiedziało, czy
dobrze się to zakończy, ale mimo wszystko woleli spróbować, niż na starość żałować,
że tego nie zrobili.
Choć wszystko
mogło nie skończyć się w tak dobry sposób, gdyby Simon nie miał w piątek treningu.
Claudia bowiem najpierw pojechała do niego z zamiarem zrobienia mu awantury o
jego młodą kochankę, o której musi dowiadywać się pocztą pantoflową. Chciała
wszystko między nimi raz na zawsze zakończyć, ale... pocałowała klamkę i nie
chcąc czekać na „niewiernego” męża, przyjechała do mnie, by dowiedzieć się szczegółów,
które jej obiecałam w mailu. I to podobno moja pogadanka dała jej do myślenia,
dzięki czemu dotarło do niej, że jednak najlepszym rozwiązaniem dla nich
wszystkich będzie, jeśli zawalczą o siebie.
- A jaki był
twój plan B? – spytał Simon, wyrywając mnie tym z zamyślenia, kiedy tylko umilknął
głos, który zapowiedział nadjeżdżający pociąg w kierunku Warszawa Centralna. – Chyba
teraz możesz mi powiedzieć?
- No, w sumie
chyba mogę – zawahałam się przez chwilę, nie wiedząc, czy dobrze robię. Simon
spojrzał na mnie wyczekująco, przez co z moim ust od razu wydobyły się słowa. –
Gdyby Claudia jednak nie przyjechała albo nie pogodzilibyście się, to dzisiaj
zamiast wyjeżdżać, wprowadziłabym się do ciebie, a gdy już byście się ze sobą
rozwiedli, to bym ci się oświadczyła – powiedziałam, będąc śmiertelnie poważną.
Bo naprawdę taki
miałam plan. I z każdym dniem wydawał mi się być najrozsądniejszy.
- Serio? – Simon
jednak nie uwierzył mi od razu.
- Serio –
przytaknęłam z niemrawym uśmiechem. – Obiecałam sobie, że nigdy nie będę tą
trzecią, która rozbija komuś udany związek, ale jeśli nie widzielibyście już z
Claudią dla siebie żadnej szansy, to nic nie stałoby na przeszkodzie, bym powalczyła
o swoje szczęście.
- Jesteś
niesamowita – odpowiedział Simon poważnie, po czym mnie pocałował. Po raz
pierwszy wiedziałam, że nie jest to pocałunek na pokaz, tylko że naprawdę
przekazywał mi nim swoje uczucia do mnie, które gdzieś tam jednak w nim były.
Tak jak gdzieś w środku mnie były uczucia do niego... – I wiedz, że zawsze
będziesz moją kryzysową narzeczoną, choćby nie wiem, co się stało – dodał,
patrząc mi w oczy.
Uśmiechnęłam
się, słysząc to wyznanie, które wzruszyło mną do głębi.
- A ty moim
kryzysowym narzeczonym – odpowiedziałam, wtulając się w niego ze świadomością,
że robię to już ostatni raz.
Nie rozpłakałam
się jednak przy nim, mimo że miałam wielką ochotę, aby to zrobić. Kiedy
wsiadłam do pociągu i odmachawszy smutnego Niemcowi, stojącemu na dworcu, usiadłam
na swoim miejscu – dopiero wtedy dałam upust swoim emocjom. Nigdy bowiem nie
zapomnę chwil, które z nim spędziłam w ciągu ostatnich miesięcy. Bo nikt nigdy
nie zrobił dla mnie tak wiele w tak krótkim czasie. Nikt nigdy nie stał się dla
mnie tak ważny w przeciągu kilku tygodni. I nikt nigdy nie zdobył mojego serca
takim szturmem jak Simon.
Teraz jednak
zaczynałam nowe życie. Bez Simona. I bez Michała.
_______________________
W sumie to do
końca biłam się z myślami, czy właśnie tak mam to rozegrać. Ostatecznie jednak
stwierdziłam, że powinnam trzymać się pierwszej wersji opowiadania, choć...
gdzieś tam w mojej głowie ukrywa się ta druga, która pojawiła się, gdy zaczęłam przelewać do Worda mój pomysł. I na
pewno będę miała przynajmniej jeszcze jeden taki moment w trakcie pisania JMT,
w którym wszystko będę mogła zmienić. I sama nie wiem, co wtedy zrobię...
Ale dosyć tych
moim bezpłciowych wywodów, czas na ogłoszenie parafialne :) Kochani,
wiem, że kiedyś Was już o to prosiłam, ale jestem zmuszona zrobić to ponownie,
ponieważ znowu się pogubiłam. Weszłam bowiem ostatnio na moją listę blogów i
połowa opowiadań (a może nawet i więcej?) znajdujących się tam, jest już
nieaktywna albo zakończona, a chętnie bym coś poczytała w wolnej chwili.
Dlatego jeśli chcecie, abym do Was zajrzała, to kończąc swój komentarz na temat
tego rozdziału, zostawcie adres swojego bloga, dobrze? Będę Wam niezmiernie
wdzięczna, jeśli to uczynicie :) A jeśli nie chcecie, to również będę wdzięczna,
jeśli postanowicie napisać, co sądzicie o tym, co tu dzisiaj dodałam.
A tymczasem
pozdrowienia z jeszcze nieśnieżnego Poznania! Buziaki, szanowna_