„zacznę wierzyć w to,
że żyć bez ciebie się
da”
Ostatnie dni
były pięknie – uświadomiłam to sobie, leżąc na hamaku, rozwieszonym na balkonie
jednego z mieszkań na trzecim piętrze apartamentowca w Żorach, w którym
aktualnie mieszkam. Tak bardzo nad morzem spodobało mi się wiszenie w
powietrzu, że gdy tylko zobaczyłam hamak w promocji w pobliskim supermarkecie,
od razu go sobie kupiłam, by móc tak bezkarnie sobie wisieć na południu Polski,
jak tamtego popołudnia nad morzem. I mimo że nie miałam zbyt dogodnego miejsca
do jego rozwieszenia, po kilkudziesięciu minutach i przeróżnych manewrach,
które wykonałam, w końcu udało mi się go jakoś ulokować.
Ale wracając do
tematu, puste mieszkanie, a co za tym idzie – spokój i cisza, były dla mnie w
tej chwili błogosławieństwem. Nikt nie miał do mnie o nic pretensji, mogłam
robić co chciałam i to mi się podobało. Chadzałam sobie własnymi ścieżkami, dokładnie
tak jak kiedyś. Teraz to tylko mój czarny kocur, Majkel, nie oszukuje swojej natury
i robi, co mu się żywnie podoba. Nie zdążyłam nawet zrobić sobie kawy po
powrocie do mieszkania, a ten od razu pojawił się przed drzwiami, jakby na mnie
czekał. A do tego swoim prychaniem na mnie wypominał mi, że go tutaj samego
zostawiłam. Majkel był trochę brudny i jakby chudszy, widocznie szlajał się
tam, gdzie nie powinien. Nigdy jednak nie ograniczałam jego wolności, a zawsze
po jego powrotach odpowiednio się nim zajmowałam, dzięki czemu wracał do
normalnej formy. Fochy na mnie też mu jakoś przeszły, bo właśnie leżał na
hamaku tuż obok mojej miednicy i mruczał w rytm piosenek Michaela Jacksona,
które leciały z wystawionej przeze mnie na parapet wieży i które, tak jak ja,
uwielbiał.
I tak oto
ostatnimi czasy spędzałam wolne chwile, jednak miałam świadomość, że ta
sielanka długo nie potrwa. Jutro bowiem do domu ma wrócić Błażej, a pojutrze
Michał z Justyną. Bałam się trochę tych konfrontacji z wcześniej wspomnianą trójką,
jednak dzięki ostatnim dniom na nowo znalazłam w sobie siłę, aby móc stawić im
wszystkim czoła. Co ma być, to będzie – pomyślałam, dzięki czemu przestałam analizować i
wymyślać przeróżne scenariusze. Przez ostatnie dni naprawdę robiłam wszystko,
żeby tylko nie myśleć o starszym Kubiaku i chyba mi się to w pewnym stopniu
udawało. Spakowałam rzeczy Zbyszka do kartonów, po które sam zainteresowany ma
przyjechać w przyszłym tygodniu. Szkoda, że się przeprowadza na południowy
wschód Polski, będzie mi go tu brakować, no ale takie jest właśnie życie
sportowca – nie obejrzysz się, a los rzuci cię na drugi koniec świata. Wróciłam
także do pracy, a nic tak dobrze nie wpływa na moje samopoczucie, jak wysiłek
fizyczny i radość, jaki to sprawia mnie i osobom (bo ostatnio na moje zajęcia
zaczęło uczęszczać także kilkoro panów), korzystającym z fitnessu, który prowadzę.
To wszystko sprawiało, że zaczynałam samą siebie przekonywać, iż mogę żyć bez
myślenia o Michale, że mogę o nim zapomnieć…
Trzask drzwi
wejściowych wyrwał mnie z zamyślenia i sprawił, że prawie spadłam z hamaku. Nikogo się nie spodziewałam, a
poza tym byłam praktycznie pewna, że zamknęłam drzwi frontowe na klucz... Podniosłam
więc głowę, wypatrując sylwetki mojego niespodziewanego gościa, przy okazji
szukając wzrokiem jakiegoś narzędzia obok, w razie gdybym musiała się bronić przed napastnikiem. Majkel
również skoczył na równe nogi, prychnął wściekle i zjeżył się, gotowy w każdej
chwili do skoku. Zachował się teraz lepiej niż te psy obronne, mimo że ten
niespodziewany trzask wystraszył go równie mocno jak mnie. Po kilku chwilach i
krokach, które słyszałam w pokoju, zobaczyłam głowę Błażeja we framudze
balkonowych drzwi, dzięki czemu mogłam odetchnąć z ulgą.
- Ale nas
wystraszyłeś – rzuciłam oskarżycielsko w jego stronę, próbując jakoś uspokoić
Majkela.
Ten jednak
prychnął zdegustowany całym zamieszaniem, które wywołał Młody, po czym zeskoczył z hamaku i z niezwykłą
godnością ominął Błażeja, kompletnie nie reagując na jego kici, kici.
- Do tej pory
zachodzę w głowę, jak mogłem ci kupić tak aroganckiego kota – mruknął Błażej,
gdy Majkel już zdążył się ulotnić, ignorując go kompletnie.
Ale taki już był
mój czarny kocur, nikim się nie przejmował… no dobrze, może oprócz moją skromną
osobą. Ja go jeszcze czasami obchodziłam.
- Może dlatego,
że do mnie pasuje? – spytałam retorycznie, siadając na hamaku i uważnie się w
niego wpatrując. – Co ty tu tak właściwie robisz? Miałeś być jutro –
przypomniałam mu, w razie gdyby zapomniał.
- Myślałem, że
choć trochę się za mną stęskniłaś i się ucieszysz, że wróciłem wcześniej... że
może rzucisz mi się w ramiona, a ty jak zawsze rzucasz się z pretensjami –
westchnął.
- Przecież
wiesz, że taka właśnie jestem – wzruszyłam ramionami, kompletnie nie przejmując
się tymi zarzutami.
- Widzę, że się
tu nieźle urządziłaś – mruknął Błażej, zmieniając temat i przyglądając się
konstrukcji, którą zmontowałam, by móc mieć tutaj hamak.
- Coś musiałam
robić – westchnęłam, wstając i tak po prostu podchodząc do niego, by móc się w
niego wtulić. – Tęskniłam za tobą, masz rację – szepnęłam z uśmiechem.
- No i to
chciałem usłyszeć – zaśmiał się Błażej, zaciskając moje ciało w uścisku. – To
co, może jakaś kawa? Bo muszę z tobą pogadać – dorzucił chwilę później, kiedy
już wyswobodziliśmy się ze wzajemnego objęcia, tonem głosu, który mnie trochę zaniepokoił.
Westchnęłam
zrezygnowana. Zaczyna się – pomyślałam. Nie byłam jakoś specjalnie zachwycona, że zaraz po tym dość zaskakującym dla mnie
powrocie Błażej chce wracać do wydarzeń sprzed kilku dni, ale jak mus, to mus.
Kiedyś i tak Młody musi zaspokoić swoją ciekawość, a chyba lepiej będzie dla mnie,
jeśli już będę mieć to za sobą.
- A może być
czekolada? – spytałam. – Bo coś czuję, że to nie będzie przyjemna rozmowa… -
mruknęłam.
Błażej zaczął
się śmiać z mojej cierpiętniczej miny, którą teraz mu prezentowałam, jednak skinął głową, zgadzając się na
moją propozycję.
Kilkadziesiąt
minut później rozsiadłam się już wygodnie na krześle, wyciągając nogi za balkonową
barierkę i popijałam gorącą czekoladę z bitą śmietaną. Tak, wiem, bomba kaloryczna,
której osoba dbająca o sylwetkę nie powinna dotykać, jednak podczas trudnych rozmów zazwyczaj tylko ona mi pomagała w normalnym funkcjonowaniu. A Błażej, siedzący
obok mnie, robił dokładnie to samo co ja. No tak, nauczył się tego zwyczaju ode
mnie. Och, a jednak ludzie mają rację – mam zły wpływ na innych...
- Byłem w
klubie. Lorenzo kazał cię pozdrowić i zapytać, czy nie mogłabyś w poniedziałek
wpaść do nich na trening – powiedział młodszy Kubiak, w końcu przerywając ciszę.
- A co? Znów
chce mnie wykorzystać? – zaśmiałam się, charakterystycznie przy tym poruszając brwiami.
Lorenzo Bernardi
był przesympatycznym człowiekiem. Jako trener trochę mnie przerażał, wydawał się być
strasznym despotą. Jako osoba prywatna jednak był kompletnie kimś innym, z kim
bezkarnie mogłam porozmawiać, czy pożartować na przeróżne tematy. Ale moje
wizyty na treningach zazwyczaj wiązały się z pomaganiem statystykom, czy
księgowym w liczeniu. Ja jednak lubiłam matematykę, w końcu ją studiowałam,
więc dla mnie to nie było problemem, a poza tym każda dodatkowa fucha (a co za
tym idzie – kasa) się przyda biednemu studentowi. Teraz pewnie księgowe podliczają
wydatki klubu przeznaczone na transfery i układają plan płac oraz kosztów, jakie klub poniesie w
nowym sezonie, z czym wiąże się naprawdę dużo obliczeń. Każda para rąk z
kalkulatorem i umysłem matematycznym na karku więc się im przyda do pomocy.
- Możliwe –
młodszy Kubiak potwierdził moje przypuszczenia.
- Jeśli tak, to
przyjdę. Bardzo lubię, gdy mnie Lolek wykorzystuje – śmiałam się dalej, jednak
po chwili zamilkłam, bo dotarły do mnie słowa Błażeja. – A dlaczego byłeś w
klubie? – zapytałam zaintrygowana.
Raczej nie
przypominałam sobie, aby z jakiegoś powodu miał się tam stawić wcześniej. Zaczynał
treningi w poniedziałek, jak wszyscy, którzy dostali urlop po reprezentacji
(Błażej co prawda nie grał w kadrze i wrócił do treningów już w pierwszym terminie,
jednak dostał zgodę na przerwę, by móc z bratem wyjechać na urlop, którego wcześniej nie
miał; w końcu w jastrzębskim zespole wciąż był trochę takim wolnym strzelcem...).
- Właśnie o tym
chciałem z tobą porozmawiać… - szepnął, a jego słowa zabrzmiały niezwykle
złowrogo. – Dostałem propozycję kontraktu – wykrztusił z siebie wreszcie.
- To super! – ucieszyłam
się. – W Jastrzębiu, tak? – spytałam, próbując jakoś poskładać fakty.
- No właśnie nie
– mruknął, jakby zmartwiony. – We Francji, dokładniej w Paris Volley.
Patrzył mi przy
tym prosto w twarz, aby móc zarejestrować moją reakcję. A ja byłam po prostu zaskoczona.
Przełknęłam głośno ślinę, wzięłam kilka głębokich wdechów i uśmiechnęłam się, mimo że
nie było mi do śmiechu. On również za chwilę mnie tu zostawi, co bardzo mi się nie
podobało. Sama jednak mówiłam, że takie jest życie sportowca – z dnia na dzień
los rzuci cię na drugi koniec świata. Tylko dlaczego moje słowa zawsze obracają
się przeciwko mnie?
- Będę jednym z
dwóch głównych rozgrywających klubu. To jest dla mnie naprawdę wielka szansa – tłumaczył mi Młody, jakbym była
idiotką i tego nie wiedziała.
- Mam nadzieje,
że podpisałeś ten kontrakt – powiedziałam słabo, mimo że bardzo chciałam, aby
zabrzmiało to przekonująco.
Naprawdę
cieszyłam się, że wreszcie ktoś go docenił. Wiem, jak mu było ciężko z faktem,
iż już tyle czasu szuka klubu dla siebie i nie może nic odpowiedniego znaleźć, przez co musi korzystać z pomocy brata. Jego wyjazd
jednak był dla mnie niemałym szokiem. Gdybym wiedziała o tym trochę wcześniej, może
mogłabym się jakoś do tego przygotować i móc mu pokazać swoją radość.
- Jeszcze nie.
Najpierw chciałem porozmawiać o tym z tobą – wyjaśnił.
- A co ja tu mam
do gadania? – zdziwiłam się, robiąc jeszcze większe oczy niż na fakt o jego
przenosinach.
- A to, że nie
chcę, abyś miała do mnie żal, że zrobiłem coś za twoimi plecami, nie
uzgadniając tego z tobą wcześniej.
- To miłe z twojej strony –
uśmiechnęłam się. – Kiedy więc wyjeżdżasz? – spytałam, chcąc mu tym przekazać, co powinien zrobić.
- W poniedziałek
mam samolot z Warszawy do Paryża, popołudniu podpisuję kontrakt i zaraz po tym
mam pierwszy trening z drużyną – mówił, wciąż mi się uważnie przyglądając.
- No to mamy
mało czasu, aby cię spakować... – stwierdziłam posępnie.
- Tośka, proszę cię, powiedz
coś, nie wiem, nakrzycz na mnie, że cię zostawiam samą, że nic się z tobą nie liczę, czy co tam jeszcze
tylko nie bądź taka obojętna! – krzyknął tak nagle, że aż się wzdrygnęłam. – Nie wiem, mów, żebym został albo zabrał cię ze
sobą...
- A jeśli powiem
ci, abyś przestał się wygłupiać, to przestaniesz? – spytałam, tracąc już trochę
cierpliwość i mu przerywając w tym jego bezsensownym monologu skierowanym do mnie. – Nie gadaj bzdur, przecież widzę w twoich
oczach, że podjąłeś już decyzję o wyjeździe i moje słowa niczego nie
zmienią. A poza tym ja się bardzo cieszę, że wreszcie będziesz mógł grać na
takich zasadach, na jakich chciałeś – powiedziałam spokojnie, uśmiechając się do niego promiennie.
- Nawet nie
wiesz, jak bałem się twojej reakcji… - Młody odetchnął z ulgą.
- Jestem aż tak
straszna? – zaśmiałam się. – Poza tym ty się lepiej bój jak zareaguję, gdy tam
sobie jakąś lepszą przyjaciółkę ode mnie znajdziesz – pogroziłam mu palcem ze śmiechem.
- Nie ma lepszej
od ciebie – odpowiedział mi Błażej od razu, przyciskając mnie do siebie.
- I to właśnie
chciałam teraz usłyszeć – szepnęłam. – Ale mam nadzieję, że jak sobie jakąś
śliczną Francuzkę tam przygruchasz, to ja się o tym dowiem pierwsza –
dorzuciłam, poruszając charakterystycznie brwiami.
- Oczywiście,
choć i tak niezmiennie uważam, że najpiękniejsze kobiety są w Polsce.
Czaruś jeden.
- A może znajdziesz tam
jakąś polską Francuzkę? Wiesz, takie dwa w jednym – wesołość mnie nie
opuszczała, mimo że jego wyjazd nie był dla mnie przyjemną wizją, a moje wnętrzności przekręcały się jak tylko mogły.
Nie chciałam
jednak go martwić moim samopoczuciem. Błażej musi się rozwijać, nie może oglądać się na mnie. Jako dobra przyjaciółka muszę go w tym wspierać. Nie
darowałabym sobie nigdy, gdyby z mojego powodu zmarnował szansę, przed którą niewątpliwe stoi.
- Ty to w każdej sytuacji
znajdziesz rozwiązanie – roześmiał się, czochrając mnie po włosach. – Wiesz,
będzie mi cię tam brakować. I smutno mi, że zostawiam cię tutaj samą...
- Nie zostawiasz
mnie samą – zaprzeczyłam, co go zdziwiło. – Mam przecież moje dzieciaki,
kumpli ze studiów, twoich byłych już kolegów z zespołu… nic mi nie będzie –
wyjaśniłam mu, mimo że sama nie byłam o tym jakoś specjalnie przekonana.
- Ale nie będzie
tu Zbyszka, a z Michałem… Właśnie, mam nadzieję, że sobie go nie odpuścisz i
pewnego dnia będę się bawił na waszym weselu – przypomniał mi.
Pokręciłam głową,
wzdychając ciężko.
- Dlaczego ci na
tym tak bardzo zależy, co? – zapytałam, próbując wziąć tą rozmowę na żarty. – Masz jakieś
korzyści z tego?
- No wiesz... może
ojciec przestanie faworyzować Michasia, kiedy ten ożeni się z satanistką? –
zaśmiał się Młody, idealnie dopasowując się do wesołej konwencji rozmowy.
- Niedoczekanie
twoje! – oburzyłam się, oczywiście na żarty. – Będzie na ciebie, bo to przecież
ty nas poznałeś!
- Nieważne, jak
się obrócisz, a i tak dupa zawsze będzie z tył – westchnął Młody. – Ale nawet jeśli
tak miałoby być, to niech będzie. Chciałbym, abyście oboje byli szczęśliwi. A ze sobą
będziecie, ja to wiem – dodał pewnie, mówiąc już całkiem poważnie.
- On
najwidoczniej jest szczęśliwy z Justysią, ale... możemy o tym nie mówić? –
poprosiłam go. – Lepiej mi powiedz, jak ojciec przyjął wiadomość o twoim
wyjeździe – odbiłam szybko pałeczkę, zanim ten by zaprzeczył.
- Nie wiem –
Błażej wzruszył ramionami, a cała jego wesołość jakby uleciała w przestworza. –
Rozmawiałem tylko z mamą. Trochę się zmartwiła, że będę tak daleko od domu, ale
mimo wszystko się ucieszyła, że mi się udało i życzyła powodzenia. A jemu
pewnie i tak będzie źle…
- Mam nadzieję,
że cię wreszcie doceni – powiedziałam, klepiąc go po plecach. – Zobaczysz,
jeszcze będzie z ciebie dumny – przekonywałam go, choć sama do końca nie byłam o tym przekonana.
- Widzę się z
nimi w niedzielę, bo przyjeżdżają do Warszawy do ciotki, no i chyba też trochę
po to, aby pożegnać się ze mną – mruknął, jakby z tego niezadowolony. – Zobaczymy
wtedy, czy masz rację. Obyś miała…
Też miałam taką
nadzieję, bo doskonale wiedziałam, jak ta sprawa go wyniszcza od środka. A
szkoda marnować swoje nerwy na takie sprawy.
Dopiero co
przyjechał, a już go pakowaliśmy, by mógł ponownie wyjechać. Tym razem na
dłużej. Większość jego rzeczy zostało u mnie w pokoju, zabrał ze sobą tylko te
najpotrzebniejsze żeby nie mieć nadbagażu na lotnisku i w sobotę przedpołudniem wyjechał do Warszawy. Miałam gulę w
gardle, gdy się z nim żegnałam przy jego samochodzie, ale wiedziałam, że tak
musi być. Obiecałam mu, że będę grzeczna i że przyjadę do Paryża, gdy ten już
się tam trochę urządzi. On obiecał mi za to długie rozmowy na Skype i
wywalczenie miejsca w pierwszej szóstce.
Kiedy tylko
wyjechał, pustka i spokój w mieszkaniu stała się dla mnie nie do zniesienia.
Już nie była błogosławieństwem, a przekleństwem. Byłam sama, po raz kolejny. Powinnam
się więc już do tego przyzwyczaić, ale najwidoczniej się nie dało. Wiedziałam
jednak, że muszę sobie poradzić, mimo iż to nie będzie łatwe. Rok temu
cieszyłam się, że mieszkam w Żorach, teraz tak właściwie mało co mnie tu już
trzymało. Błażej będzie grał we Francji, Zbyszek w Rzeszowie, a z Michałem
raczej nie chcę mieć zbyt wiele wspólnego, zwłaszcza, jeśli mam się odkochać.
Zaczęłam się już nawet zastanawiać, czy sama nie powinnam gdzieś się
przeprowadzić, jednak nie mogłam tak bez słowa zostawić moich dzieciaków z
oddziału onkologicznego (powszechnie mówiono na to hospicjum, choć nie wiem,
dlaczego, przecież to brzmiało jak śmierć… a mimo to tak się to przyjęło),
gdzie byłam wolontariuszką, czy moich studentów, którym dawałam korki z matmy i
którzy pewnie niedługo zaczną przychodzić, chcąc zdać przeróżne matematyczne
działy podczas wrześniowej sesji poprawkowej. Poza tym Zbyszek wynajął to
mieszkanie na dwa lata, miałam więc jeszcze rok, który mogłam do woli
wykorzystać i podczas jego trwania wymyślić, co dalej będzie się ze mną działo.
Tak, to był dobry plan.
I nie, nie
zostałam w Żorach ze względu na Michała. Nie, już nie liczyłam na to, że coś
się zmieni i z nim będę. Przynajmniej tak sobie wmawiałam.
A jeśli już o
nim wspomniałam, to wrócił z Justyną w niedzielę rano. Widziałam, jak wnoszą
pudła na górę, więc zaszyłam się w mieszkaniu, udając, że mnie nie ma. I chyba
mi się to udało, bo nikt jakoś nie przeszkadzał mi w mojej samotni. Z
wieczornego telefonu od Błażeja dowiedziałam się, że w sobotę podczas kolacji
Michał przedstawił Justynę swoim rodzicom, co przyćmiło wiadomość Młodego o
kontrakcie, bowiem od czasów Moniki starszy Kubiak nikogo nie zabierał ze sobą
na rodzinne uroczystości. Błażej tymczasem pieklił się, że Misiek zrobił to
specjalnie, żeby go zdegradować i żeby być główną atrakcję wieczoru, a ja
musiałam go uspokajać, że pewnie nie to było jego celem. Ale kiedy już
skończyliśmy ze sobą rozmawiać, uświadomiłam sobie, że Michał musi ich związek
traktować poważnie, skoro przedstawił ją swoim rodzicom. I nie powiem, że mnie
to nie zabolało…
Pół niedzieli
spędziłam sama w mieszkaniu (bo Majkel znów gdzieś zniknął), starając się nie
wydawać jakiegokolwiek dźwięku. Popołudniu doszłam jednak do wniosku, że
zachowuję się irracjonalnie, próbując za wszelką cenę ich nie spotkać i
postanowiłam wyjść na spacer. W końcu kiedyś i tak musiałabym wyjść z
mieszkania, nie mogłam przecież spędzić w nim reszty swojego marnego życia. Mimowolnie
jednak upewniłam się, że nikt mnie nie zaczepi. Michał z Justyną wyszli jakieś
pół godziny wcześniej, a poza tym raczej nie stali przy drzwiach frontowych od
swojego mieszkania i przez wizjer nie patrzyli na klatkę schodową, by mnie
tylko złapać, a potem zlinczować.
Boże, ostatnio robiłam
z siebie kompletną idiotkę.
Nie przemyślałam
jednak, że Żory wielką miejscowością przecież nie są i o wiele łatwiej kogoś
tutaj spotkać, niż na przykład w Katowicach. I przekonałam się o tym na własnej
skórze, kiedy nagle zza zakrętu zauważyłam parę, której tak bardzo nie chciałam
spotkać. Nie było jednak odwrotu, nie mogłam schować się w pobliskim sklepie,
czy wziąć nogi za pas, bowiem Michał i Justyna mnie zauważyli, zanim zdążyłam
powziąć jakieś działania, dzięki którym mogłabym uciec. Wzięłam więc głęboki
wdech i jak gdyby nigdy nic szłam prosto w ich stronę. Starałam się być
naturalna i pewna siebie, mimo że serce waliło mi jak oszalałe.
- Cześć –
powiedziałam, po czym po prostu chciałam ich wyminąć.
Jezu, opalony
Misiek jest jeszcze przystojniejszy… - aż skarciłam siebie w głowie za takie
myślenie.
- Tosia,
zaczekaj – powiedział łagodnie Michał, czego się nie spodziewałam po tym
wszystkim. Raczej bardziej myślałam, że na mnie nakrzyczy na samym wstępie. A
najgorszy dla mnie był jego dotyk, bowiem Misiek złapał mnie za przegub ręki. – Chyba musimy
porozmawiać.
- Nie wiem, czy
mamy o czym – wzruszyłam ramionami, w ogóle nie zwracając uwagi na blondynkę
stojącą obok niego i starając się być jak najbardziej obojętną, mimo walącego
jak młot serca. – A poza tym nie chciałabym wam psuć spaceru moją obecnością –
dodałam bezbarwnym tonem głosu.
- Przestań tak
mówić, Tośka – Michał trochę się zdenerwował.
- A jak mam
mówić? Wierzysz jej, więc ja teraz jestem tą najgorszą – wzruszyłam ramionami.
– Normalka, można rzec.
Byłam z siebie
dumna, bo jak na razie obojętność wychodziła mi tak, jak to sobie zaplanowałam.
- A co mam
myśleć, skoro uciekłaś, nic mi nie wyjaśniając? – rzucił Misiek z pretensjami,
puszczając moją rękę.
- Po pierwsze,
nie uciekłam, tylko usunęłam się wam z drogi, by nie zepsuć wszystkim wakacji – zaczęłam
wyjaśniać. – Po drugie, moje wyjaśnienia nic nie zmienią, bo ty i tak masz
swoją wersję wydarzeń. A poza tym tylko winny się tłumaczy, a ja bynajmniej
winną się nie czuję.
Michał pokręcił
głową, jakby zrezygnowany moim gadaniem.
- Dobra, niech
ci będzie – mruknął, a ja nie spodziewałam się, że tak łatwo odpuści. Widać,
było tak jak mówiłam i nie miał zamiaru mnie oszukiwać… - Nie chcę jednak,
abyśmy się unikali, jakbyśmy się nie znali. Nie powinienem się wtrącać, to jest
sprawa między wami, dziewczyny, dlatego zostawiam was na chwilę same i macie mi
się pogodzić, co oznacza, że rękoczyny nie wchodzą w gę – powiedział twardo.
Po chwili
zostawił nas same i zniknął w pobliskim sklepie. A my stałyśmy trochę
zdezorientowane, nie odzywając się do siebie. Wiedziałam, że Michał
przypatruje się nam zza sklepowej witryny, jakby chcąc mieć nas na oku. Mimo
tego nie miałam zamiaru się z nią godzić. Niedoczekanie, nie jestem aż tak
głupia.
- Nie wiem, co masz
w sobie takiego, że on mimo wszystko tak do ciebie garnie – ciszę przerwała Justyna,
pokazując głową na Miśka stojącego przy półce z chipsami i udającego, że się
zastanawia nad tym, czy wziąć opakowanie cebulowych, czy bekonowych.
A przecież
doskonale wiedziałam, że on uwielbia tylko paprykowe i przez to nigdy nad wyborem
chipsów się nie zastanawia.
- A ja nie
rozumiem, jak on może być z tobą – westchnęłam. – Przecież ty go nawet nie
kochasz.
- Ale potrafię
udawać miłość jak mało kto – odpowiedziała mi. – Widać dla niego jestem bardziej
przekonująca, niż ty z tym swoim żałosnym zakochaniem.
- Najwidoczniej
woli namiastkę miłości – przytaknęłam, nie dając się jej sprowokować.
- A
jednak jesteś w pewien sposób mądra – powiedziała jakby zaskoczona. – Przynajmniej dochodzisz
do dobrych wniosków. Pewnie pomaga ci w tym ten twój przystojniak, co? Tak z
nim zniknęłaś, że pewnie cię należycie pocieszył – wiedziałam, co się kryje za
tym uśmieszkiem.
- Akurat to, co
robiłam z Aleksem nie jest twoją sprawą – syknęłam.
- Mogłabym
powiedzieć to samo o mnie i o Michale, ale wy i tak będziesz z buciorami włazić
w nasze życie – powiedziała, kompletnie zmieniając ton głosu i aktualnie udając pokrzywdzoną.
Aktorką była
niezłą, muszę to przyznać. Ale ja byłam równie dobra, tylko że swoje umiejętności wykorzystywałam
w dobrych celach, nie to co ona. Intrygantka jedna.
- Masz zamiar
skłócić go ze wszystkimi jego przyjaciółmi? – spytałam jednak, chcąc pociągnąć ją za
język, dopóki mogłam.
Żałowałam tylko
jednego – że nie włączyłam dyktafonu. Dzięki temu miałabym dowód przeciwko
Justynie, który mogłabym pokazać Michałowi i który by sprawił, że ten przejrzy na oczy. Choć ona pewnie i tak stwierdziłaby, że
przerobiłam jej słowa albo wyrwałam je z kontekstu. A on by jej w to uwierzył…
- Wiesz, to nie
zależy ode mnie, a od was. Jeśli mnie zaakceptujecie, to może was oszczędzę.
- Och, jakaś ty
łaskawa – zironizowałam.
- Ty na moją
łaskę jednak liczyć nie możesz.
- Co? Policzek cię
wciąż piecze? – śmiałam się.
- Nie, Michał
sprawił wszystko, aby przestał – powiedziała, uśmiechając się kpiąco.
- Słyszałam –
mruknęłam. – Dopinasz swego, nie powiem, że nie robi to na mnie wrażenie. Nie
spodziewałam się, że tak łatwo ci to przyjdzie.
- A będzie
jeszcze łatwiej, tylko muszę trochę nad nim popracować – wyjawiła mi. –
Zobaczysz, niedługo Michał będzie jadł mi z ręki, więc lepiej odpuść sobie tą
chorą miłość, bo i tak nic nie wskórasz.
Oho, ona śmie mi
radzić. Ledwo co powstrzymałam się od śmiechu.
- Czujesz jednak
zagrożenie – powiedziałam dumna.
- Muszę
przyznać, że wasza relacja trochę mnie przeraża, ale i z nią sobie poradzę.
Poza tym nie rozumiem, po co ci on? Możesz mieć każdego, a ty akurat
chcesz jego. Może też lubisz manipulować ludźmi? Może jesteśmy do siebie podobne? – zastanawiała się na głos.
- Niedoczekanie twoje – oburzyłam się. – A nie
pomyślałaś, że ja zawsze chcę dostawać tego, czego nie mogę? I że zawsze
dopinam swego? – spytałam, unosząc brew nad prawym okiem. – Ja natomiast
doskonale rozumiem, po co ci Michał. I prędzej czy później on sam to zrozumie.
- Oby jak
najpóźniej – zaśmiała się Justyna. – Żałuję, że najpierw zainteresowałam się
Zbyszkiem, skoro miałam pod nosem faceta, którym tak łatwo da się manipulować –
westchnęła.
Już chciałam jej
coś zrobić, jednak wrócił sam zainteresowany, co przywołało mnie do porządku. Przecież jej
właśnie zależało na tym, abym znów się na nią rzuciła i tym do reszty straciła
w oczach Michała. Sama przyznała się, że chce się mnie pozbyć, muszę więc być
ostrożna w tym co robię, aby przypadkiem nie pomóc jej w tym planie.
- I jak?
Pogodziłyście się? – spytał Misiek, wyrywając mnie z zamyślenia.
Spojrzałam na
niego i zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę chcę jeszcze o niego walczyć.
- Powiedzmy, że
przyjęłam przeprosiny od twojej, ekhm, dziewczyny – powiedziałam jednak szybko,
aby tylko Justyna nie mogła dojść do głosu. – Ale zrobiłam to tylko dla ciebie –
dodałam jeszcze.
Po tych słowach
pożegnałam się z nimi w pospiechu, wykręcając się ważną sprawą (w niedzielę!,
idiotyzm) i z godnością odeszłam, zanim Michał wpadłby na jakiś bezsensowny pomysł,
w którym miała by wziąć udział nasza trójka. Usłyszałam jeszcze za sobą, jak
Michał pyta się Justyny, o co mi chodziło z tymi przeprosinami z jej strony i
jak blondynka próbuje jakoś wybrnąć z sytuacji, w której ją postawiłam, zapewne
w myślach klnąc na mnie jak szewc. Z ulgą stwierdziłam, że mało mnie to już
obchodziło. Może jednak będę umieć bez niego żyć? – zapytałam samą siebie. –
Nie przekonasz się, póki nie spróbujesz.
Mimo wszystko
nie mogłam pozwolić, aby ona go zniszczyła, nawet jeśli sam się o to prosi.
_______________________________
Dziękuję Wam kochani za ponad 100 komentarzy na JMT, bo właśnie taką liczbę aktualnie wskazuje licznik. Jesteście niesamowici! A co do Michała
i Tośki, to wszystko będzie się komplikować z odcinka na odcinek, bądźcie więc
na to przygotowani.
Pozdrawiam z gorrrącego
Poznania!