poniedziałek, 18 lutego 2013

pierwszy tatuaż.


"nie ważne, co się stanie, najważniejsze zaangażowanie".


Piętnaście minut. Tylko tyle albo i aż tyle dzieli mnie od pierwszego gwizdka w ćwierćfinale Igrzysk Olimpijskich 2012, w którym biorą udział nasi reprezentanci. Nerwowo przełączałam telewizyjne kanały, jakby licząc na to, że ten proces przyśpieszy zakończenie przedmeczowego studia. W ciągu dzisiejszego dnia czas dłużył mi się w nieskończoność. Rozbiłam dwie szklanki i talerz, przez co skaleczyłam sobie lewą rękę, do tego rozwaliłam drzwiczki od kuchennej szafki - to wszystko spowodowane było przedmeczowym stresem, który odczuwałam. Bałam się, że im dłużej będę czekać na rozpoczęcie tego meczu, tym większe będą straty w moich ruchomościach. Ale nie o to bałam się najbardziej, nie jestem aż taką egoistką – to o wynik dzisiejszego spotkania najbardziej drżałam. Tak bardzo chciałam, aby chłopcy wygrali ten ćwierćfinał, bo należało im się to za trud, który włożyli w przygotowania do tego turnieju, który dla niektórych był najważniejszy w sportowej karierze. Wierzyłam w nich, wiedziałam, że zrobią wszystko, aby to dzisiaj wygrać, że zostawią na boisku swoje serce i więcej niż sto procent zaangażowania, jednak wciąż coś wewnątrz mnie nie dawało mi spokoju. Jakiś cierń tkwił we mnie i psuł mi pozytywne nastawienie do dzisiejszego wieczoru. Jakiś złośliwy chochlik wkradał się co chwila w moje myśli i podpowiadał mi najczarniejsze scenariusze na zakończenie dzisiejszego dnia w Londynie. Cztery lata czekałam na kolejny ćwierćfinał Igrzysk Olimpijskich z udziałem polskich siatkarzy. W Pekinie wręcz otarliśmy się o strefę medalową, nie chciałam, aby teraz to się powtórzyło. Ćwierćfinał to jest najgorszy mecz z możliwych podczas tego turnieju – porażka w nim wyklucza cię z dalszej gry, natomiast zwycięstwo sprawia, że już jedną nogą stoisz na podium. Wiedziałam, że chłopców było stać dzisiaj na zwycięstwo, jednak Rosjanie nie byli gorszymi zawodnikami od nich. Bałam się o nich, jak każdy normalny kibic, który ich kocha całym swoim siatkarskim sercem…
Wzięłam kilka uspokajających wdechów, jednak na niewiele się to zdało. Nawet reklamy denerwowały mnie bardziej niż mało kompetentne studio przed meczem w telewizji publicznej. Wolałabym patrzeć już na londyńską halę wypełnioną biało-czerwonymi barwami i rozgrzewających się na jej parkiecie siatkarzy obydwóch drużyn, niż po raz kolejny oglądać reklamę piwa, czy najnowszego modelu samochodu, na który nigdy nie będzie mnie stać, chyba, że w międzyczasie zrobię napad na bank. Do tego jeszcze Błażej wciąż nie pojawiał się w mieszkaniu. Nie wiem, czy po raz kolejny czekał na ostatnią chwilę, chcąc mnie tym doprowadzić do ostateczności? Pewnie tak, bo wątpię, aby zapomniał o tak ważnym meczu dla polskich kibiców siatkówki, zwłaszcza, że był to także jeden z najważniejszych dni w sportowej karierze jego starszego brata.
Wtem usłyszałam stukanie do drzwi mojego mieszkania. Gdyby przyszedł kilkanaście minut wcześniej, z chęcią bym mu je otworzyła. W tej chwili jednak byłam zbyt zainteresowana telewizorem. Oczekiwałam momentu, w którym zakończą się te przeklęte reklamy, dlatego nie miałam nawet najmniejszej ochoty wstawać z wygodnego miejsca na kanapie. Nie mogłam opuścić ani chwili z tej transmisji.
- No proszę, wreszcie nauczyłeś się pukać – zironizowałam pod nosem, by po chwili krzyknąć na całe mieszkanie, tak, aby sam zainteresowany usłyszał mnie za drzwiami: - Otwarte!
Błażej nie czekał na bardziej specjalne zaproszenie z mojej strony, tylko zaraz po tej komendzie, wpakował się do mieszkania. Świadczył o tym odgłos zamykanych drzwi i szuranie butów o podłogę. Kilkanaście sekund później usiadł na kanapie po mojej lewej stronie.
- Gdzieś ty był? – spytałam go z wyrzutem, kiedy tylko młodszy z Kubiaków wygodnie rozsiadł się obok mnie.
- Byłem w Biedronce. Przecież meczu nie da się oglądać bez odpowiednich przekąsek – zaśmiał się Błażej, machając mi przed oczami wielką paczką chipsów. Po chwili z reklamówki wyciągnął jeszcze dwie butelki Coca-Coli i położył je na stoliku obok bekonowych prażynek, które obydwoje uwielbialiśmy.
- Powiedzmy, że przyjmuję twoje skromne podarunki i że pozwolę ci obejrzeć mecz na moim telewizorze - zaśmiałam się.
- Och, moja wielmożna pani – zawtórował mi Błażej, dokładnie wczuwając się w nastrój, po czym ujął moją dłoń w swoje dłonie, by móc ją ucałować. Nie zrobił tego jednak, tylko zaczął ją oglądać ze wszystkich stron. – Coś ty sobie zrobiła? – spytał chwilę później.
No tak, bandaż. Błażej musiał złapać akurat za moją skaleczoną dłoń, a nie zdrową. Teraz bez jego kazania się nie obędzie…
- Szklankę zbiłam, nic takiego – mruknęłam, wyrywając szybko rękę z uścisku.
- Tośka, niepotrzebnie się tak tym wszystkim stresujesz – Młody zaczął swoją standardową śpiewkę. – Od wczoraj chodzisz jak nakręcona. A chłopaki sobie poradzą, jestem o tym przekonany. Michał mówił mi dzisiaj rano, że są dobrze zmotywowani i przygotowani. To drużyna skazana na sukces, doskonale o tym wiesz.
- Masz rację, wiem to - przytaknęłam. - Tylko nie wiadomo, czy ten sukces przydarzy im się właśnie dzisiaj...
- Przestań w to wątpić! Przestań w nich wątpić! - chłopak podniósł głos o dwie oktawy wyżej.
- Nie wątpię w nich. Nigdy w nich nie zwątpiłam! - zirytowały mnie jego wyrzuty. - Tylko się o nich boję, jak każdy normalny kibic. Czuję w środku, że coś może pójść nie tak… - dodałam po chwili trochę ciszej.
- Jak zwykle dramatyzujesz – Błażej, oczywiście, musiał wyrazić swoje zdanie.
- Akurat w tym to ty jesteś o wiele lepszy ode mnie – przypomniałam mu, nie pozostając dłużna.
Błażej pewnie zacząłby się ze mną o to kłócić, jednak właśnie siatkarze zaczęli wychodzić na parkiet. Zacisnęłam więc mocniej kciuki, rozsiadłam się wygodniej na kanapie i wlepiłam swój wzrok w ekran, by nie stracić ani jednej sytuacji z pola widzenia.
Po pierwszym secie pewność Błażeja gdzieś się ulotniła, a mój dziwny niepokój jeszcze bardziej wzrósł. Oboje zadawaliśmy sobie w kółko jedno i to samo pytanie - co się dzieje z naszą reprezentacją? To nie była ta sama "Brygada Dzików", która miesiąc temu niszczyła wszystkie reprezentacje, które stanęły im na drodze do sukcesu. Oczywiście, wiedzieliśmy, że inni będą dobrze przygotowani do tego turnieju, najważniejszego w tym roku, jednak wydawało się nam, iż my nie pozostaniemy im dłużni. A tu Rosjanie nie pozwalali naszym siatkarzom na zbyt wiele, a my byliśmy jakby zszokowani takim obrotem sprawy i jakbyśmy nie potrafili znaleźć sposobu, by się temu przeciwstawić...
Podczas drugiego seta niemiłosiernie wierciłam się na sofie, nie wiedząc co ze sobą począć. Tak bardzo chciałabym jakoś pomóc w tej chwili chłopakom, ale nie wiedziałam jak mogłabym to zrobić. Na wszystkie znane mi sposoby próbowałam im przesłać pozytywną energię od siebie. Razem z Błażejem krzyczeliśmy w niebogłosy, próbując jakoś ponieść chłopaków naszym dopingiem, jednak nasze starania nie docierały do Londynu, a do naszych sąsiadów, którzy swoją drogą chyba przyzwyczaili się już do dziwnych zachowań trójki (a jeszcze nie tak dawno czwórki) mieszkańców trzeciego piętra. Tymczasem naszym chłopakom nie udało się wyrwać seta rozpędzonym Rosjanom.
W połowie trzeciego seta z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Niczym z fontanny. Nie mogłam tego opanować i mimo że tak rzadko zdarza mi się płakać, teraz nie potrafiłam się powstrzymać przed upustem skumulowanych emocji w tenże sposób. Błażej siedział obok mnie oszołomiony i tępo wpatrywał się w telewizor, jakby nie dowierzając temu co widzi na ekranie. Oboje wierzyliśmy w chłopaków do końca, ale nasze kibicowskie serca z każdym kolejnym punktem Rosjan, przybliżającym ich do zwycięstwa w ćwierćfinale, pękały na coraz mniejsze kawałeczki. Przecież nie tak to miało wyglądać...
Kiedy padł ostatni punkt, w mieszkaniu panowała przejmująca cisza, przerywana tylko moim niekończącym się chlipaniem. Gdyby ktoś wszedł do mieszkania właśnie w tej chwili, na pewno pomyślałby, że ktoś umarł. A to tylko nasze nadzieje i marzenia legły w gruzach. Na stole leżały prawie nietknięte chipsy i niedopita cola. Na sofie natomiast kilka zasmarkanych przeze mnie chusteczek, które jakimś cudem znalazłam, nie musząc podnosić się z kanapy. Błażej po chwili zorientował, co się ze mną dzieje i przyciągnął mnie do siebie, a ja mimowolnie zaczęłam jeszcze bardziej szlochać.
- Skoro ja czuję się tak źle... - chlipałam mu w rękaw - to jak oni muszą się czuć?
- Poradzą sobie. To są twarde chłopaki - mamrotał Błażej smętnie, próbując mnie jakoś uspokoić. W jego słowach nie było już jednak czuć takiej pewności, jaką emanował przed meczem.
- Młodzi może i sobie poradzą, w końcu będą mieli jeszcze szansę za cztery lata w Rio... - mruknęłam. - Ale co z Igłą? Gumą?  – wyliczałam, mając w pamięci słowa chłopaków, że to mogą być ich ostatnie Igrzyska i ich ostatnia szansa na medal tej imprezy sportowej.
- Nie martw się o nich... – Błażej nie wiedząc, co ma powiedzieć w tej chwili, tylko głaskał mnie po plecach.
 A na nich widniał wielki numer 13 i nazwisko Michała Kubiaka. Do tej pory uznawałam tą koszulkę za szczęśliwą. Dostałam ją od Miśka rok temu podczas Final Eight w Ergo Arenie, gdy wraz z Błażejem pojechaliśmy dopingować chłopaków na żywo z trybun. Od tamtej pory zawsze w niej oglądałam mecze naszej reprezentacji i zawsze turniej, w którym chłopaki grali, kończył się dla nas pomyślnie. Aż do dzisiaj.
- Jak mam się nie martwić? - zirytowałam się trochę, niepotrzebnie wylewając swoje żale na Błażeju. - Może nie wszystkich z nich znam osobiście, ale wiem, że na pewno im zależało, zwłaszcza, że tak doskonale im szło... że właśnie upadły ich marzenia... a ja doskonale wiem, jak to jest...
- Co ja ci mogę powiedzieć, Tośka? - spytał bezradnie Błażej
Nie wiedział jak mnie pocieszyć. Nie umiał podnieść mnie na duchu, zwłaszcza, gdy jego duch przed chwilą również zaliczył spektakularny upadek. I ja to rozumiałam. Wiedziałam jak się czuje i nie miałam mu za złe, że choć ten jeden raz nie potrafi mi pomóc się podnieść.
- Zostaniesz dzisiaj ze mną? – spytałam więc, bo nie chciałam być dzisiaj sama.
- Jasne - odpowiedział i przygarnął mnie do siebie jeszcze mocniej. - Upijemy się w trzy dupy - dodał kwaśno.
- Tak - potwierdziłam. - Szkoda tylko, że zamiast opijać zwycięstwa, będziemy zapijać porażkę... - mruknęłam i po chwili ruszyłam do lodówki po coś mocniejszego.
A lodówkę miałam nieźle zaopatrzona w procentowe trunki - przecież wszystko było przygotowane na świętowanie dzisiejszego awansu do półfinału. Z wesela jednak zrobiła się stypa. Zobaczymy, czy to choć trochę ukoi to nasz wewnętrzny ból...





_______________________

Rozdział ten pisałam kilka dni po Igrzyskach Olimpijskich, tak na świeżo. I kiedy to dziś przeczytałam po raz kolejny, wszystkie wspomnienia z ósmego sierpnia wróciły jak bumerang...

Obiecałam, że gdy uporam się z sesją, to się tutaj pojawię, a więc... zaczynamy! Oto coś nowego spod mojej klawiatury. Mam nadzieję, że się Wam spodoba :) 
Pozdrowienia!

5 komentarzy:

  1. Pierwsza, pierwsza! ;D Bardzo, wprost niemożliwie się cieszę, że wreszcie dodałaś tutaj pierwszy rozdział, moja droga! ;D Czekałam na niego i czekałam, ale się opłaciło, i to solennie, bo jakość, jaką zaprezentowałaś, jest po prostu fenomenalna <3 No, lecz już miałam czas, aby się do tego przyzwyczaić, więc może teraz kicnę w stronę czegoś innego: główna bohaterka. Antonina urzekła mnie swoją miłością do siatkówki (jeśli nie obsesją), podbiła mnie zaangażowaniem, oddaniem oraz pielęgnowaną determinacją. Nietrudno zgadnąć, że piłka odbijana (haha :D) jest lwią częścią jej życia (bo resztę tworzy Błażej ;D), której poświęca odpowiednio dużą ilość energii i porcję czasu. Widać też jeszcze jedną rzecz - charakter Tośki. Wydaje mi się, że ona jest typem kobiety dość niezależnej, lubiącej o sobie stanowić i jakoś tak trochę uciekającej od konwenansów (nie wiem, na podstawie czego wyciągnęłam ten wniosek, ale tak jest ;D) w stronę troszczenia się głównie o siebie. Jest charakterna (słodko przywitała się z ukochanym <3), lubi pokazać pazury, lecz pasuje mi również do niej określenie: subtelna, bo mniemam, że Tośka może i jest narwana, ale lubi się też skulić w sobie, pobeczeć w objęciach młodszego z Kubiaków, ponarzekać na wszechświat, złośliwość losu.. Co zresztą okazała po porażce Polaków.
    Błażej też mi się podoba (haha ;D). Pozuje na spoko gościa, mam nadzieję, że taki zostanie już na wieki ;D

    A swoją drogą, dość dobrze pamiętam ówczesną porażkę naszej reprezentacji. Nie pamiętam już, dlaczego nie oglądałam tego meczu z Rosjanami, ale za to zmagazynowałam w pamięci, że po nim w moim domu i rodzinie (dość prosiatkarskich) panowała napięta atmosfera. Ciężko nam przyszło pogodzenie się z przegraną.. Ach, dole i niedole kibiców!

    Nie muszę chyba dodawać, iż czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy?

    pozdrowienia! cmok! cmok! ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie jest pierwszy! Ty nie wiesz, jak bardzo na niego czekałam, a poza tym ciekawość mnie zżerała. :)

    Ćwierćfinał Igrzysk Olimpijskich w Londynie... Cóż, nie da się wymazać z pamięci tamtej porażki, bo była. Może nie mieliśmy dnia, forma przyszła za wcześnie? Według mnie to Rosjanie grali bardzo dobrze i zasłużyli na złoto.
    A my swoją okazję będziemy mieć za trzy lata w Rio. ;) I wtedy Tośka będzie skakała z radości, gdy będziemy odbierać medal.

    I pewnie, że się podoba!
    Buziaki. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam dosyć dziwne przeczucie ze cytat gdzies słyszałam. I się nie myliłam ;) kawałek swojego czasu jaral mnie jak mohery Smoleńsk.
    Wracając do.opowiadania. To zapowiada się ciekawie . Toska to kibic. I należy się jej fala smutku. Co doeczu to nie jara mnie siatkowka. Nie wiem czemu ale nie ma dla mnie w tym sporcie ikry. Ale to jest nieważne. Jak czytałam o tych uszkodzeniach w mieszkaniu to za głowę sid złapałam. Niech ona moze się za nic nie lapie?
    Błażej to musi z Polski być? ;) pije gdy jest szczęśliwy i pije po porażce. Uhu... Z miejsca mowie ze już ja lubie. Za dziary i za krnabrnosc :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Tośka jest absolutnie genialna, prawdziwy kibic, nie ma się co dziwić, że dała się ponieść emocjom, na meczu Ćwierćfinałowym też płakałam. Błażej to taki polski Polak.

    OdpowiedzUsuń
  5. Przez ten rozdział sama sobie przypomniałam tamten sierpniowy dzień. To nie jest fajne wspomnienie ;< Ale genialnie oddałaś atmosferę olimpijskiego ćwierćfinału. Skoro pisałaś to całkiem na świeżo, jestem pełna podziwu - ja nie wiem czy byłabym w stanie z wciąż krwawiącą raną stworzyć coś takiego.

    OdpowiedzUsuń