środa, 27 lutego 2013

drugi tatuaż.



 "i'm coming home, coming home..."


Następnego dnia obudziłam się z okropnym bólem głowy. Otworzenie oczu sprawiło mi wielki ból, a co dopiero podniesienie się do pozycji siedzącej i rozejrzenie po pomieszczeniu. Tą noc spędziłam na dywanie w salonie, przykryta kocem ściągniętym z kanapy i wtulona w ramię Błażeja, który jeszcze spał (albo nie miał ochoty otwierać oczu, by nie poczuć się tak jak ja w tej chwili się czuję). Dookoła nas walały się puste butelki po alkoholu, które opróżniliśmy, próbując zapić wczorajszą porażkę. Na samą myśl o przegranym ćwierćfinale zrobiło mi się słabo. Nie mogłam jednak mdleć, musiałam coś sprawdzić, dlatego ściągnęłam ze stołu laptopa. Dobrze, że zostawiłam go tutaj, a nie w swoim pokoju, bo nie wiem jak dostałabym się tam w tym stanie… A mimo pękającej głowy i suchości w gardle, w tej chwili dla mnie coś było ważniejsze od złego samopoczucia. Miałam nadzieję, że wczorajsze 0:3 z Rosją było tylko koszmarem, najgorszym koszmarem, jaki mi się przyśnił podczas mojej ziemskiej egzystencji, jednak przeglądając tytuły na sportowych portalach w Internecie upewniłam się, że właśnie tego byłam świadkiem. Tak, mój dzisiejszy kac jest spowodowany wczorajszym zapijaniem smutków, a nie opijaniem zwycięstwa. Zatrzasnęłam więc laptopa z hukiem, aby nie musieć patrzeć na zdjęcia naszych siatkarzy ze łzami w oczach i czytać artykułów o zawiedzionych nadziejach. Po chwili wstałam z podłogi, aby jak najszybciej znaleźć się w pobliżu lodówki. W środku powinna być maślanka, która miała pomóc mi pozbyć się kaca, choćby na chwilę. O, jest! Skoro mogę ukoić jeden ból, dlaczego miałbym tego nie zrobić? Na to znam lekarstwo, na zniszczone marzenia niestety nie…
Nie wiem czy hałas, jaki narobiłam swoim pojawieniem się w kuchni, czy może coś innego obudziło Błażeja, ale kilka minut później szatyn doczłapał się do pomieszczenia, w którym właśnie przebywałam i spojrzał łapczywie na kartonik, który dzierżyłam w dłoni. Chwilę później wyrwał mi go brutalnie z ręki i zaczął łapczywie pić na moich oczach. Pokręciłam przecząco głową, ale pozwoliłam mu choć przez chwilę nacieszyć się tym zimnym lekarstwem na kaca, którego mieliśmy tak mało, jak na dwie cierpiące osoby.
- Wiesz, myślałam, że to był sen… Najgorszy koszmar, jaki mi się przyśnił w życiu. Weszłam jednak do Internetu, który rozwiał wszelkie moje nadzieje… - dodałam, próbując odzyskać maślankę z rąk Błażeja.
- Michał dzwonił, kiedy spałaś – mruknął Błażej, kompletnie ignorując moją wcześniejszą myśl.
Ta informacja wybiła mnie z rytmu. Tak skutecznie, że zapomniałam co chciałam właśnie zrobić. Wbiłam tylko swój pytający wzrok w Błażeja.
- I co mówił? Jak się czuje? – zasypałam go pytaniami.
- Wiesz, jaki jest Michał… Słowem nie wspomniał o wczorajszym meczu, a ja nie śmiałem go pytać. To nie jest rozmowa na telefon... On będzie dusił w sobie, że coś jest nie tak, zupełnie jak ty – mruknął z nikłym uśmiechem. – Po głosie jednak wydaje mi się, że nieźle wczoraj zabalował, dokładnie tak samo jak my. A dzwonił tylko po to, by powiedzieć mi, że jutro ląduje w Gdańsku i że spędzi kilka dni w Wałczu u rodziców – poinformował mnie, wypijając resztę maślanki i wyrzucając kartonik do kosza.
Pokiwałam twierdząco głową, przyswajając sobie te informacje. Nie miałam zamiaru pytać go dalej, bo wiedziałam, że Błażej powiedział mi wszystko, czego dowiedział się dzisiaj od swojego starszego brata. Westchnęłam tylko przeciągle, po czym postanowiłam zrobić nam jajecznicę, aby trochę lepiej zacząć ten smutny dzień...


*


Od feralnego ćwierćfinału minął dokładnie tydzień. Trudno jest się pogodzić z taką porażką, jednak chyba mi się to udało. Albo przynajmniej w pewnym stopniu zbliżyłam się do tego stanu ducha. Nie zapomniałam jednak o meczu z Rosjanami, często, gdy siedziałam sama w mieszkaniu po ciemku, wracałam do niego myślami. To zawsze będzie bolało, niezależnie ile czasu minie, jednak trzeba żyć dalej. Tymczasem złoto olimpijskie zdobyli Rosjanie, którzy po zaciętym boju pokonali w finale Brazylijczyków. Ciężko patrzyło mi się na ceremonię dekoracji… W ogóle po tym ćwierćfinale ten turniej stracił dla mnie na wartości. Czułam, jakby już dawno się zakończył, mimo że po naszej porażce było jeszcze kilka dni rywalizacji. Bez naszych chłopaków jednak to nie było to samo…
Odgoniłam szybko od siebie te czarne myśli, nie mogąc pozwolić sobie na jakiegokolwiek doła w tym pięknym dniu. Lato w pełni, więc postanowiłam spędzić środę na wylegiwaniu się na słońcu w pobliskim parku. Chciałam wykorzystać wolny dzień w pracy z okazji święta narodowego do maksimum, przy okazji opalając choć trochę moją bladą skórę. Nie spodziewałam się, że przed siódmą rano w taki dzień ktoś oprócz mnie będzie na nogach i że ten ktoś stanie w drzwiach mojego mieszkania. Tak się właśnie stało, a tym kimś był... Błażej. Wyglądał, jakby szykował się do wyjścia… Ale zamiast cokolwiek mi wyjaśnić, swoje kroki od razu skierował do kuchni, a po chwili jego głowa zniknęła w otchłani mojej lodówki. Wyciągnął z niej kiełbasę i zaczął ją pochłaniać na moich oczach.
- Czy ty nie masz przypadkiem podobnego urządzenia w swoim mieszkaniu? – spytałam zirytowana.
- Mam, ale w środku jest tylko światło – zakomunikował mi z uśmiechem, przeżuwając kolejny kęs kiełbasy.
No tak, na trzecim piętrze jednego z nowszych i ładniejszych osiedli w Żorach tylko moja lodówka zawsze była zaopatrzona w jedzenie, dlatego tak często bracia Kubiak (i do niedawna także Zbyszek Bartman) z niej korzystali. Już chciałam na niego nakrzyczeć, jednak Błażej wiedząc, co się szykuje, przerwał mi kategorycznie i przeszedł do sedna sprawy, która go do mnie sprowadziła o tak wczesnej porze i to w wolny dzień.
- Michał dzwonił rano, żebym dzisiaj wpadł do domu po niego. Chcesz jechać ze mną? – zapytał.
Tak mnie tym stwierdzeniem wyprowadził z równowagi, że zapomniałam, dlaczego chwilę temu chciałam na niego nakrzyczeć. Pokazałam mu tylko na migi, że ma dać mi chwilkę i pobiegłam się przebrać. Musiałam jakoś wyglądać, jeżeli miałam się pokazać przed rodzicami chłopaków. Kilka minut później wraz z Błażejem zapakowałam się do jego samochodu, by odjechać nim w kierunku Wałcza.


*


Kilka godzin później parkowałam pod domem rodzinnym braci Kubiak. Dojechaliśmy na miejsce akurat w porze obiadowej. O dziwo, Błażej pozwolił mi prowadzić jego samochód. Nie wiem, czy miał dzisiaj jakiś dzień dobroci dla Tośki, czy naprawdę był zmęczony, ale takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. On zawsze zarzekał się, że nigdy nie dopuści mnie do kierownicy swojej ukochanej fury, oczywiście, ze strachu o nią, ale jak widać, swojego słowa nie dotrzymał.
- Hej, śpiochu, jesteśmy na miejscu - obudziłam go lekkim szturchnięciem w ramię.
Błażej ocknął się dosyć szybko i trochę zdezorientowany zaczął rozglądać się dookoła siebie, oczywiście najbardziej interesując się stanem swojego samochodu. Westchnęłam, bo co innego mogłam w tej sytuacji zrobić? Musiałam jakoś znieść jego nieufność do moich umiejętności prowadzenia samochodu, choć nie powiem, aby szło mi to z łatwością. Czułam się bardzo urażona za każdym razem, gdy Błażej rozprawiał o tym, jakim nieodpowiedzialnym kierowcą jestem. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że do tej pory (a jeżdżę już od 4 lat) nie miałam ani jednej stłuczki, ba, nawet nie dostałam ani jednego mandatu. Cóż, doskonale widać, kto tu z naszej dwójki lubi dramatyzować…
Pewnie młodszy z Kubiaków obejrzałby dokładnie każdy skrawek swojego samochodu, aby przekonać się czy przypadkiem nie zrobiłam gdzieś jakieś nawet maleńkiej ryski, przeszkodziła mu w tym jednak jego rodzicielka, która wyszła na ganek ich rodzinnego domu. Błażej od razu rzucił się w jej ramiona, jak na prawdziwego maminsynka przystało. W tej rodzinie ojciec trzymał stronę starszego z synów, co bardzo urażało młodszego. Błażej nie lubił o tym rozmawiać, ale doskonale wiedziałam, jak bardzo rani go to, że jego ojciec faworyzuje Michała. Na szczęście miał mamę, która zawsze stawała po jego stronie. Szkoda, że moja nigdy się za mną nie wstawiła u ojca…
Wysiadłam ze spokojem z samochodu i zamknęłam go, po czym powoli podążyłam ku drzwiom wejściowym, w których Błażej witał się z panią Kubiak.
- O, Tosia – mama chłopaków uśmiechnęła się trochę zaskoczona moim przybyciem. – Miło mi cię widzieć.
- Dzień dobry pani – odwzajemniłam uśmiech. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
- Nie no, skądże – zaprzeczyła. – Zaraz dostawię nakrycie dla ciebie.
- Myślałam, że Błażej uprzedził państwa, że z nim przyjadę... – powiedziałam lekko zaskoczona.
Nie rozmawialiśmy o tym, ale myślałam, że Młody choć słowem napomknął, że z nim dzisiaj przyjadę do Wałcza. Jak widać, moje przypuszczenia okazały się być błędne...
- Nie było na to czasu, Tośka – wtrącił się sam zainteresowany – ale mama zawsze gotuje jak dla pułku wojska, więc i dla ciebie jedzenia starczy. Jakby co, to ci trochę odstąpię za to, że mnie w Żorach tak dobrze karmisz – roześmiał się, po czym zniknął w pomieszczeniu, aby uniknąć mojego piorunującego spojrzenia, które podobno potrafi zabijać.
Uśmiechnęłam się więc niemrawo i poszłam za nim. Bo co innego miałam zrobić? Tak naprawdę to nie martwiło mnie, czy będę miała co jeść, bo nie po to przecież tutaj przyjechałam. Bardziej niepokoiło mnie jak rodzice chłopaków zareagują na moje niespodziewane pojawienie się. Ich matka tolerowała mnie, za to ojciec ewidentnie trzymał na dystans. Przyzwyczaiłam się już do tego, jednak nigdy nie lubiłam się wpraszać, obojętnie o kogo chodziło. A teraz właśnie czułam się trochę jak intruz, zwłaszcza, gdy witałam się z zaskoczonym ojcem Michała i Błażeja. Na całe szczęście, trwało to chwilę, bo później zniknęłam w miażdżącym moje kości uścisku Miśka.
- Tosieńka, przyjechałaś! – zaśmiał się, ściskając mnie. – Nawet nie wiesz, jak bardzo się za tobą stęskniłem – mówił z uśmiechem.
- Naprawdę? – zdziwiłam się.
- No jasne – chichotał dalej. – Już się nie mogę doczekać, aż wrócę z wami do Żor i zacznę na nowo trenować w klubie – dodał.
- W Żorach też było smutno bez ciebie – odpowiedziałam.
Nie wiedziałam co powinnam myśleć o takim przyjęciu ze strony siatkarza i jak zareagować na jego powitanie. Na szczęście, mama chłopaków tego dnia uratowała mnie już po raz drugi, tym razem podając obiad. Zasiadłam przy stole obok Michała, ponieważ zadowolony z życia Błażej rozsiadł się obok swojej rodzicielki, zawzięcie jej o czymś opowiadając. Ojciec chłopaków natomiast z nieodgadnioną miną usiadł na szczycie stołu i przyglądał się wszystkim badawczo. Miał tam naprawdę dobry punkt obserwacyjny.
Tematy rozmowy podrzucała pani Kubiak, umiejętnie omijając siatkówkę. Najpierw wypytała się Błażeja, czy mu jest w Żorach dobrze, czy ma co jeść, a kiedy ten powiedział, że tak, oczywiście wszystko jest w porządku i to jak najlepszym, zaczęła go maglować, czy na pewno mówi jej prawdę. Kiedy już skończyła wywiad z Błażejem, upewniając się, że jej nie oszukuje, zaczęła wypytywać się co u mnie. Odpowiedziałam jej więc, że wciąż pracuję w tym samym fitness clubie, że od września mam praktyki w szkole w Jastrzębskim-Zdroju, że wciąż jestem wolontariuszką na oddziale onkologicznym w szpitalu, a na studiach mi się podoba i idzie mi całkiem dobrze.
- A co u rodziców? – spytał pan Kubiak z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
Mama chłopaków od razu zgromiła go wzrokiem, Błażej zakrztusił się jedzeniem, a Michał zrobił zaciętą minę, jednak pan Kubiak w ogóle na to nie zważał, wciąż czekając na moją odpowiedź. Wiedziałam, że tym pytaniem próbował mnie sprowokować, ale nie miałam zamiaru dać mu tej satysfakcji i dać mu się wyprowadzić z równowagi. Ze spokojem spojrzałam więc w jego stronę i odpowiedziałam:
- Myślę, że dokładnie to samo co cztery lata temu, gdy widziałam ich po raz ostatni.
I gdy tylko to powiedziała, w pomieszczeniu zapadła niezręczna cisza, którą przerwała matka chłopaków, mówiąc, że poda deser. Zaoferowałam jej swoją pomoc, którą pani Kubiak z chęcią przyjęła. Kiedy już po raz któryś weszłam do kuchni, by odstawić brudne naczynia do zmywarki, kobieta zatrzymała mnie i ze smutnym spojrzeniem powiedziała:
- Przepraszam cię za niego…
- Nic się nie stało, naprawdę – przerwałam z uśmiechem te niepotrzebne wyjaśnienia z jej strony. – Jestem przyzwyczajona i zaprawiona w bojach, jeśli o to chodzi. Proszę się więc tak tym nie martwić.
- Po prostu nie chciałabym, abyś myślała o nas źle.
- Proszę pani, jest wręcz przeciwnie - zaprzeczyłam spokojnie. - Jesteście naprawdę fajną rodziną, o wiele lepszą od tej, w której żyłam. I to ja jestem tutaj dzisiaj intruzem, więc…
- Tosia, nie jesteś intruzem. Jesteś tutaj zawsze mile widziana – uśmiechnęła się do mnie, po czym przytuliła mnie do siebie.
Naprawdę mnie zaakceptowała. Osobę, która wygląda jak satanista i do której od samego początku miała uprzedzenia. Zmieniła o mnie swoje zdanie. Poczułam przyjemne ciepło w środku, gdy tylko zdałam sobie z tego sprawę. Ktoś jednak był w stanie spojrzeć na moją dziwaczną osobę łaskawszym okiem i zaakceptować mnie taką, jaką jestem.
Po kilku minutach zasiedliśmy ponownie do stołu, aby skonsumować deser. Rozmowa, chcąc nie chcąc, zeszła jednak na tematy związane z siatkówką.
- I jak ci idzie szukanie klubu? – spytał Błażeja senior Kubiak.
- Powoli, acz do przodu – odparł Młody z ewidentną rezerwą.
- Mam nadzieję, że w końcu coś znajdziesz, bo chyba nie masz zamiaru wciąż liczyć na pomoc swojego brata i gnić w Młodej Lidze.
- Nie, nie mam takiego zamiaru, a nawet jeśli, to jest to moja sportowa kariera i zrobię z nią co tylko będę chciał – odpowiedział Błażej z taką zawziętością, którą rzadko kiedy u niego widziałam. Wręcz ciskał w tej chwili piorunami w swojego ojca.
Mama chłopaków, jak to osoba z tendencją do zamiatania problemów pod dywan, postanowiła szybko zmienić temat.
- A może zostaniecie do niedzieli, co? – spytała, spoglądając na mnie i na Błażeja.
Spojrzeliśmy na siebie, chcąc się porozumieć bez używania słów.
- Bardzo chętnie, mamo, ale Tosia musi jutro iść do pracy… - zaczął Młody, jednak jego ton głosu wskazywał, że nie był tym zbytnio zachwycony.
- Przecież jeśli chcesz, to zostań – powiedziałam szybko, widząc co się święci. – Podrzuć mnie tylko na jakiś pociąg do domu, a ja sobie poradzę.
Nie chciałam, aby dla mnie rezygnował z zasłużonych przecież wakacji w rodzinnym domu. Co rusz powtarza mi, jak bardzo brakuje mu Wałcza i maminych obiadków, nie chciałam mu więc tego odbierać. Niech wykorzysta długi weekend, który właśnie nastał i się nim nacieszy w rodzinnych stronach.
- Weź przestań, skoro przyjechałaś tutaj ze mną, to i wrócisz ze mną – odpowiedział uparty jak zawsze Błażej.
- Ale widzę przecież, że chcesz zostać. O mnie się nie martw - zapewniłam go.
- Mogę się wtrącić? – spytał Michał, spoglądając z ukosa na naszą dwójkę, która nagle zapomniała o otaczającym świecie i nie zważając na towarzystwo, zaczęła się ze sobą sprzeczać. Oboje spojrzeliśmy na Michała i zgodnie pokiwaliśmy głowami, pozwalając zabrać mu głos. – Tak właściwie, to ja już jestem spakowany. Byłem tydzień w domu, starczy mi już tego odpoczynku, więc zaraz pakuję moje torby do auta i jedziemy z Tośką do Żor, a ty, Błażej, zostaniesz tutaj do niedzieli, a później jakoś sam wrócić do domu. Zgoda? - spytał, upewniając się, czy wymyślił coś odpowiedniego.
- A na pewno nie chciałbyś jeszcze trochę odpocząć po… turnieju? – spytałam go z wahaniem.
Nie wiedziałam, czy wypowiadając słowo Igrzyska, nie spowoduję zmiany dość dobrego nastroju u Miśka. A tego bym przecież nie chciała...
- Nie, co za dużo to niezdrowo – Michał uśmiechnął się w moim kierunku, a ja wiedziałam, że decyzja została podjęta.


poniedziałek, 18 lutego 2013

pierwszy tatuaż.


"nie ważne, co się stanie, najważniejsze zaangażowanie".


Piętnaście minut. Tylko tyle albo i aż tyle dzieli mnie od pierwszego gwizdka w ćwierćfinale Igrzysk Olimpijskich 2012, w którym biorą udział nasi reprezentanci. Nerwowo przełączałam telewizyjne kanały, jakby licząc na to, że ten proces przyśpieszy zakończenie przedmeczowego studia. W ciągu dzisiejszego dnia czas dłużył mi się w nieskończoność. Rozbiłam dwie szklanki i talerz, przez co skaleczyłam sobie lewą rękę, do tego rozwaliłam drzwiczki od kuchennej szafki - to wszystko spowodowane było przedmeczowym stresem, który odczuwałam. Bałam się, że im dłużej będę czekać na rozpoczęcie tego meczu, tym większe będą straty w moich ruchomościach. Ale nie o to bałam się najbardziej, nie jestem aż taką egoistką – to o wynik dzisiejszego spotkania najbardziej drżałam. Tak bardzo chciałam, aby chłopcy wygrali ten ćwierćfinał, bo należało im się to za trud, który włożyli w przygotowania do tego turnieju, który dla niektórych był najważniejszy w sportowej karierze. Wierzyłam w nich, wiedziałam, że zrobią wszystko, aby to dzisiaj wygrać, że zostawią na boisku swoje serce i więcej niż sto procent zaangażowania, jednak wciąż coś wewnątrz mnie nie dawało mi spokoju. Jakiś cierń tkwił we mnie i psuł mi pozytywne nastawienie do dzisiejszego wieczoru. Jakiś złośliwy chochlik wkradał się co chwila w moje myśli i podpowiadał mi najczarniejsze scenariusze na zakończenie dzisiejszego dnia w Londynie. Cztery lata czekałam na kolejny ćwierćfinał Igrzysk Olimpijskich z udziałem polskich siatkarzy. W Pekinie wręcz otarliśmy się o strefę medalową, nie chciałam, aby teraz to się powtórzyło. Ćwierćfinał to jest najgorszy mecz z możliwych podczas tego turnieju – porażka w nim wyklucza cię z dalszej gry, natomiast zwycięstwo sprawia, że już jedną nogą stoisz na podium. Wiedziałam, że chłopców było stać dzisiaj na zwycięstwo, jednak Rosjanie nie byli gorszymi zawodnikami od nich. Bałam się o nich, jak każdy normalny kibic, który ich kocha całym swoim siatkarskim sercem…
Wzięłam kilka uspokajających wdechów, jednak na niewiele się to zdało. Nawet reklamy denerwowały mnie bardziej niż mało kompetentne studio przed meczem w telewizji publicznej. Wolałabym patrzeć już na londyńską halę wypełnioną biało-czerwonymi barwami i rozgrzewających się na jej parkiecie siatkarzy obydwóch drużyn, niż po raz kolejny oglądać reklamę piwa, czy najnowszego modelu samochodu, na który nigdy nie będzie mnie stać, chyba, że w międzyczasie zrobię napad na bank. Do tego jeszcze Błażej wciąż nie pojawiał się w mieszkaniu. Nie wiem, czy po raz kolejny czekał na ostatnią chwilę, chcąc mnie tym doprowadzić do ostateczności? Pewnie tak, bo wątpię, aby zapomniał o tak ważnym meczu dla polskich kibiców siatkówki, zwłaszcza, że był to także jeden z najważniejszych dni w sportowej karierze jego starszego brata.
Wtem usłyszałam stukanie do drzwi mojego mieszkania. Gdyby przyszedł kilkanaście minut wcześniej, z chęcią bym mu je otworzyła. W tej chwili jednak byłam zbyt zainteresowana telewizorem. Oczekiwałam momentu, w którym zakończą się te przeklęte reklamy, dlatego nie miałam nawet najmniejszej ochoty wstawać z wygodnego miejsca na kanapie. Nie mogłam opuścić ani chwili z tej transmisji.
- No proszę, wreszcie nauczyłeś się pukać – zironizowałam pod nosem, by po chwili krzyknąć na całe mieszkanie, tak, aby sam zainteresowany usłyszał mnie za drzwiami: - Otwarte!
Błażej nie czekał na bardziej specjalne zaproszenie z mojej strony, tylko zaraz po tej komendzie, wpakował się do mieszkania. Świadczył o tym odgłos zamykanych drzwi i szuranie butów o podłogę. Kilkanaście sekund później usiadł na kanapie po mojej lewej stronie.
- Gdzieś ty był? – spytałam go z wyrzutem, kiedy tylko młodszy z Kubiaków wygodnie rozsiadł się obok mnie.
- Byłem w Biedronce. Przecież meczu nie da się oglądać bez odpowiednich przekąsek – zaśmiał się Błażej, machając mi przed oczami wielką paczką chipsów. Po chwili z reklamówki wyciągnął jeszcze dwie butelki Coca-Coli i położył je na stoliku obok bekonowych prażynek, które obydwoje uwielbialiśmy.
- Powiedzmy, że przyjmuję twoje skromne podarunki i że pozwolę ci obejrzeć mecz na moim telewizorze - zaśmiałam się.
- Och, moja wielmożna pani – zawtórował mi Błażej, dokładnie wczuwając się w nastrój, po czym ujął moją dłoń w swoje dłonie, by móc ją ucałować. Nie zrobił tego jednak, tylko zaczął ją oglądać ze wszystkich stron. – Coś ty sobie zrobiła? – spytał chwilę później.
No tak, bandaż. Błażej musiał złapać akurat za moją skaleczoną dłoń, a nie zdrową. Teraz bez jego kazania się nie obędzie…
- Szklankę zbiłam, nic takiego – mruknęłam, wyrywając szybko rękę z uścisku.
- Tośka, niepotrzebnie się tak tym wszystkim stresujesz – Młody zaczął swoją standardową śpiewkę. – Od wczoraj chodzisz jak nakręcona. A chłopaki sobie poradzą, jestem o tym przekonany. Michał mówił mi dzisiaj rano, że są dobrze zmotywowani i przygotowani. To drużyna skazana na sukces, doskonale o tym wiesz.
- Masz rację, wiem to - przytaknęłam. - Tylko nie wiadomo, czy ten sukces przydarzy im się właśnie dzisiaj...
- Przestań w to wątpić! Przestań w nich wątpić! - chłopak podniósł głos o dwie oktawy wyżej.
- Nie wątpię w nich. Nigdy w nich nie zwątpiłam! - zirytowały mnie jego wyrzuty. - Tylko się o nich boję, jak każdy normalny kibic. Czuję w środku, że coś może pójść nie tak… - dodałam po chwili trochę ciszej.
- Jak zwykle dramatyzujesz – Błażej, oczywiście, musiał wyrazić swoje zdanie.
- Akurat w tym to ty jesteś o wiele lepszy ode mnie – przypomniałam mu, nie pozostając dłużna.
Błażej pewnie zacząłby się ze mną o to kłócić, jednak właśnie siatkarze zaczęli wychodzić na parkiet. Zacisnęłam więc mocniej kciuki, rozsiadłam się wygodniej na kanapie i wlepiłam swój wzrok w ekran, by nie stracić ani jednej sytuacji z pola widzenia.
Po pierwszym secie pewność Błażeja gdzieś się ulotniła, a mój dziwny niepokój jeszcze bardziej wzrósł. Oboje zadawaliśmy sobie w kółko jedno i to samo pytanie - co się dzieje z naszą reprezentacją? To nie była ta sama "Brygada Dzików", która miesiąc temu niszczyła wszystkie reprezentacje, które stanęły im na drodze do sukcesu. Oczywiście, wiedzieliśmy, że inni będą dobrze przygotowani do tego turnieju, najważniejszego w tym roku, jednak wydawało się nam, iż my nie pozostaniemy im dłużni. A tu Rosjanie nie pozwalali naszym siatkarzom na zbyt wiele, a my byliśmy jakby zszokowani takim obrotem sprawy i jakbyśmy nie potrafili znaleźć sposobu, by się temu przeciwstawić...
Podczas drugiego seta niemiłosiernie wierciłam się na sofie, nie wiedząc co ze sobą począć. Tak bardzo chciałabym jakoś pomóc w tej chwili chłopakom, ale nie wiedziałam jak mogłabym to zrobić. Na wszystkie znane mi sposoby próbowałam im przesłać pozytywną energię od siebie. Razem z Błażejem krzyczeliśmy w niebogłosy, próbując jakoś ponieść chłopaków naszym dopingiem, jednak nasze starania nie docierały do Londynu, a do naszych sąsiadów, którzy swoją drogą chyba przyzwyczaili się już do dziwnych zachowań trójki (a jeszcze nie tak dawno czwórki) mieszkańców trzeciego piętra. Tymczasem naszym chłopakom nie udało się wyrwać seta rozpędzonym Rosjanom.
W połowie trzeciego seta z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Niczym z fontanny. Nie mogłam tego opanować i mimo że tak rzadko zdarza mi się płakać, teraz nie potrafiłam się powstrzymać przed upustem skumulowanych emocji w tenże sposób. Błażej siedział obok mnie oszołomiony i tępo wpatrywał się w telewizor, jakby nie dowierzając temu co widzi na ekranie. Oboje wierzyliśmy w chłopaków do końca, ale nasze kibicowskie serca z każdym kolejnym punktem Rosjan, przybliżającym ich do zwycięstwa w ćwierćfinale, pękały na coraz mniejsze kawałeczki. Przecież nie tak to miało wyglądać...
Kiedy padł ostatni punkt, w mieszkaniu panowała przejmująca cisza, przerywana tylko moim niekończącym się chlipaniem. Gdyby ktoś wszedł do mieszkania właśnie w tej chwili, na pewno pomyślałby, że ktoś umarł. A to tylko nasze nadzieje i marzenia legły w gruzach. Na stole leżały prawie nietknięte chipsy i niedopita cola. Na sofie natomiast kilka zasmarkanych przeze mnie chusteczek, które jakimś cudem znalazłam, nie musząc podnosić się z kanapy. Błażej po chwili zorientował, co się ze mną dzieje i przyciągnął mnie do siebie, a ja mimowolnie zaczęłam jeszcze bardziej szlochać.
- Skoro ja czuję się tak źle... - chlipałam mu w rękaw - to jak oni muszą się czuć?
- Poradzą sobie. To są twarde chłopaki - mamrotał Błażej smętnie, próbując mnie jakoś uspokoić. W jego słowach nie było już jednak czuć takiej pewności, jaką emanował przed meczem.
- Młodzi może i sobie poradzą, w końcu będą mieli jeszcze szansę za cztery lata w Rio... - mruknęłam. - Ale co z Igłą? Gumą?  – wyliczałam, mając w pamięci słowa chłopaków, że to mogą być ich ostatnie Igrzyska i ich ostatnia szansa na medal tej imprezy sportowej.
- Nie martw się o nich... – Błażej nie wiedząc, co ma powiedzieć w tej chwili, tylko głaskał mnie po plecach.
 A na nich widniał wielki numer 13 i nazwisko Michała Kubiaka. Do tej pory uznawałam tą koszulkę za szczęśliwą. Dostałam ją od Miśka rok temu podczas Final Eight w Ergo Arenie, gdy wraz z Błażejem pojechaliśmy dopingować chłopaków na żywo z trybun. Od tamtej pory zawsze w niej oglądałam mecze naszej reprezentacji i zawsze turniej, w którym chłopaki grali, kończył się dla nas pomyślnie. Aż do dzisiaj.
- Jak mam się nie martwić? - zirytowałam się trochę, niepotrzebnie wylewając swoje żale na Błażeju. - Może nie wszystkich z nich znam osobiście, ale wiem, że na pewno im zależało, zwłaszcza, że tak doskonale im szło... że właśnie upadły ich marzenia... a ja doskonale wiem, jak to jest...
- Co ja ci mogę powiedzieć, Tośka? - spytał bezradnie Błażej
Nie wiedział jak mnie pocieszyć. Nie umiał podnieść mnie na duchu, zwłaszcza, gdy jego duch przed chwilą również zaliczył spektakularny upadek. I ja to rozumiałam. Wiedziałam jak się czuje i nie miałam mu za złe, że choć ten jeden raz nie potrafi mi pomóc się podnieść.
- Zostaniesz dzisiaj ze mną? – spytałam więc, bo nie chciałam być dzisiaj sama.
- Jasne - odpowiedział i przygarnął mnie do siebie jeszcze mocniej. - Upijemy się w trzy dupy - dodał kwaśno.
- Tak - potwierdziłam. - Szkoda tylko, że zamiast opijać zwycięstwa, będziemy zapijać porażkę... - mruknęłam i po chwili ruszyłam do lodówki po coś mocniejszego.
A lodówkę miałam nieźle zaopatrzona w procentowe trunki - przecież wszystko było przygotowane na świętowanie dzisiejszego awansu do półfinału. Z wesela jednak zrobiła się stypa. Zobaczymy, czy to choć trochę ukoi to nasz wewnętrzny ból...





_______________________

Rozdział ten pisałam kilka dni po Igrzyskach Olimpijskich, tak na świeżo. I kiedy to dziś przeczytałam po raz kolejny, wszystkie wspomnienia z ósmego sierpnia wróciły jak bumerang...

Obiecałam, że gdy uporam się z sesją, to się tutaj pojawię, a więc... zaczynamy! Oto coś nowego spod mojej klawiatury. Mam nadzieję, że się Wam spodoba :) 
Pozdrowienia!