"i'm coming home, coming home..."
Następnego dnia
obudziłam się z okropnym bólem głowy. Otworzenie oczu sprawiło mi wielki ból, a
co dopiero podniesienie się do pozycji siedzącej i rozejrzenie po
pomieszczeniu. Tą noc spędziłam na dywanie w salonie, przykryta kocem
ściągniętym z kanapy i wtulona w ramię Błażeja, który jeszcze spał (albo nie
miał ochoty otwierać oczu, by nie poczuć się tak jak ja w tej chwili się czuję).
Dookoła nas walały się puste butelki po alkoholu, które opróżniliśmy, próbując
zapić wczorajszą porażkę. Na samą myśl o przegranym ćwierćfinale zrobiło mi się
słabo. Nie mogłam jednak mdleć, musiałam coś sprawdzić, dlatego ściągnęłam ze
stołu laptopa. Dobrze, że zostawiłam go tutaj, a nie w swoim pokoju, bo nie
wiem jak dostałabym się tam w tym stanie… A mimo pękającej głowy i suchości w
gardle, w tej chwili dla mnie coś było ważniejsze od złego samopoczucia. Miałam
nadzieję, że wczorajsze 0:3 z Rosją było tylko koszmarem, najgorszym koszmarem,
jaki mi się przyśnił podczas mojej ziemskiej egzystencji, jednak przeglądając
tytuły na sportowych portalach w Internecie upewniłam się, że właśnie tego
byłam świadkiem. Tak, mój dzisiejszy kac jest spowodowany wczorajszym
zapijaniem smutków, a nie opijaniem zwycięstwa. Zatrzasnęłam więc laptopa z hukiem,
aby nie musieć patrzeć na zdjęcia naszych siatkarzy ze łzami w oczach i czytać
artykułów o zawiedzionych nadziejach. Po chwili wstałam z podłogi, aby jak
najszybciej znaleźć się w pobliżu lodówki. W środku powinna być maślanka, która
miała pomóc mi pozbyć się kaca, choćby na chwilę. O, jest! Skoro mogę ukoić
jeden ból, dlaczego miałbym tego nie zrobić? Na to znam lekarstwo, na
zniszczone marzenia niestety nie…
Nie wiem czy
hałas, jaki narobiłam swoim pojawieniem się w kuchni, czy może coś innego
obudziło Błażeja, ale kilka minut później szatyn doczłapał się do pomieszczenia,
w którym właśnie przebywałam i spojrzał łapczywie na kartonik, który dzierżyłam
w dłoni. Chwilę później wyrwał mi go brutalnie z ręki i zaczął łapczywie pić na
moich oczach. Pokręciłam przecząco głową, ale pozwoliłam mu choć przez chwilę nacieszyć
się tym zimnym lekarstwem na kaca, którego mieliśmy tak mało, jak na dwie cierpiące
osoby.
- Wiesz,
myślałam, że to był sen… Najgorszy koszmar, jaki mi się przyśnił w życiu.
Weszłam jednak do Internetu, który rozwiał wszelkie moje nadzieje… - dodałam, próbując
odzyskać maślankę z rąk Błażeja.
- Michał
dzwonił, kiedy spałaś – mruknął Błażej, kompletnie ignorując moją wcześniejszą myśl.
Ta informacja wybiła
mnie z rytmu. Tak skutecznie, że zapomniałam co chciałam właśnie zrobić. Wbiłam tylko swój pytający
wzrok w Błażeja.
- I co mówił?
Jak się czuje? – zasypałam go pytaniami.
- Wiesz, jaki
jest Michał… Słowem nie wspomniał o wczorajszym meczu, a ja nie śmiałem go
pytać. To nie jest rozmowa na telefon... On będzie dusił w sobie, że coś jest nie tak, zupełnie jak ty – mruknął z
nikłym uśmiechem. – Po głosie jednak wydaje mi się, że nieźle wczoraj
zabalował, dokładnie tak samo jak my. A dzwonił tylko po to, by powiedzieć mi, że
jutro ląduje w Gdańsku i że spędzi kilka dni w Wałczu u rodziców – poinformował
mnie, wypijając resztę maślanki i wyrzucając kartonik do kosza.
Pokiwałam
twierdząco głową, przyswajając sobie te informacje. Nie miałam zamiaru pytać go dalej, bo wiedziałam, że Błażej powiedział mi wszystko, czego
dowiedział się dzisiaj od swojego starszego brata. Westchnęłam tylko przeciągle, po
czym postanowiłam zrobić nam jajecznicę, aby trochę lepiej zacząć ten smutny
dzień...
*
Od feralnego
ćwierćfinału minął dokładnie tydzień. Trudno jest się pogodzić z taką porażką,
jednak chyba mi się to udało. Albo przynajmniej w pewnym stopniu zbliżyłam się
do tego stanu ducha. Nie zapomniałam jednak o meczu z Rosjanami, często, gdy
siedziałam sama w mieszkaniu po ciemku, wracałam do niego myślami. To zawsze
będzie bolało, niezależnie ile czasu minie, jednak trzeba żyć dalej. Tymczasem
złoto olimpijskie zdobyli Rosjanie, którzy po zaciętym boju pokonali w finale
Brazylijczyków. Ciężko patrzyło mi się na ceremonię dekoracji… W ogóle po tym
ćwierćfinale ten turniej stracił dla mnie na wartości. Czułam, jakby już dawno się
zakończył, mimo że po naszej porażce było jeszcze kilka dni rywalizacji. Bez
naszych chłopaków jednak to nie było to samo…
Odgoniłam szybko
od siebie te czarne myśli, nie mogąc pozwolić sobie na jakiegokolwiek doła w
tym pięknym dniu. Lato w pełni, więc postanowiłam spędzić środę na wylegiwaniu
się na słońcu w pobliskim parku. Chciałam wykorzystać wolny dzień w pracy z okazji
święta narodowego do maksimum, przy okazji opalając choć trochę moją bladą
skórę. Nie spodziewałam się, że przed siódmą rano w taki dzień ktoś oprócz mnie
będzie na nogach i że ten ktoś stanie w drzwiach mojego mieszkania. Tak
się właśnie stało, a tym kimś był... Błażej. Wyglądał, jakby szykował się do wyjścia… Ale
zamiast cokolwiek mi wyjaśnić, swoje kroki od razu skierował do kuchni, a po
chwili jego głowa zniknęła w otchłani mojej lodówki. Wyciągnął z niej kiełbasę
i zaczął ją pochłaniać na moich oczach.
- Czy ty nie
masz przypadkiem podobnego urządzenia w swoim mieszkaniu? – spytałam zirytowana.
- Mam, ale w
środku jest tylko światło – zakomunikował mi z uśmiechem, przeżuwając kolejny
kęs kiełbasy.
No tak, na
trzecim piętrze jednego z nowszych i ładniejszych osiedli w Żorach tylko moja lodówka zawsze była
zaopatrzona w jedzenie, dlatego tak często bracia Kubiak (i do niedawna także Zbyszek Bartman) z niej korzystali. Już
chciałam na niego nakrzyczeć, jednak Błażej wiedząc, co się szykuje, przerwał mi
kategorycznie i przeszedł do sedna sprawy, która go do mnie sprowadziła o tak
wczesnej porze i to w wolny dzień.
- Michał dzwonił
rano, żebym dzisiaj wpadł do domu po niego. Chcesz jechać ze mną? – zapytał.
Tak mnie tym
stwierdzeniem wyprowadził z równowagi, że zapomniałam, dlaczego chwilę temu
chciałam na niego nakrzyczeć. Pokazałam mu tylko na migi, że ma dać mi chwilkę i
pobiegłam się przebrać. Musiałam jakoś wyglądać, jeżeli miałam się pokazać
przed rodzicami chłopaków. Kilka minut później wraz z Błażejem zapakowałam się
do jego samochodu, by odjechać nim w kierunku Wałcza.
*
Kilka godzin później
parkowałam pod domem rodzinnym braci Kubiak. Dojechaliśmy na miejsce akurat w
porze obiadowej. O dziwo, Błażej pozwolił mi prowadzić jego samochód. Nie wiem,
czy miał dzisiaj jakiś dzień dobroci dla Tośki, czy naprawdę był zmęczony, ale takiego
obrotu sprawy się nie spodziewałam. On zawsze zarzekał się, że nigdy nie
dopuści mnie do kierownicy swojej ukochanej fury, oczywiście, ze strachu o nią,
ale jak widać, swojego słowa nie dotrzymał.
- Hej, śpiochu,
jesteśmy na miejscu - obudziłam go lekkim szturchnięciem w ramię.
Błażej ocknął
się dosyć szybko i trochę zdezorientowany zaczął rozglądać się dookoła siebie,
oczywiście najbardziej interesując się stanem swojego samochodu. Westchnęłam,
bo co innego mogłam w tej sytuacji zrobić? Musiałam jakoś znieść jego nieufność do moich umiejętności
prowadzenia samochodu, choć nie powiem, aby szło mi to z łatwością.
Czułam się bardzo urażona za każdym razem, gdy Błażej rozprawiał o tym, jakim
nieodpowiedzialnym kierowcą jestem. A najlepsze w tym wszystkim jest to,
że do tej pory (a jeżdżę już od 4 lat) nie miałam ani jednej stłuczki, ba, nawet nie dostałam ani jednego mandatu. Cóż, doskonale widać, kto tu z naszej dwójki lubi dramatyzować…
Pewnie młodszy z
Kubiaków obejrzałby dokładnie każdy skrawek swojego samochodu, aby przekonać
się czy przypadkiem nie zrobiłam gdzieś jakieś nawet maleńkiej ryski, przeszkodziła mu w tym
jednak jego rodzicielka, która wyszła na ganek ich rodzinnego domu. Błażej od razu rzucił się w jej ramiona,
jak na prawdziwego maminsynka przystało. W tej rodzinie ojciec trzymał stronę
starszego z synów, co bardzo urażało młodszego. Błażej nie lubił o tym
rozmawiać, ale doskonale wiedziałam, jak bardzo rani go to, że jego ojciec
faworyzuje Michała. Na szczęście miał mamę, która zawsze stawała po jego
stronie. Szkoda, że moja nigdy się za mną nie wstawiła u ojca…
Wysiadłam ze
spokojem z samochodu i zamknęłam go, po czym powoli podążyłam ku drzwiom
wejściowym, w których Błażej witał się z panią Kubiak.
- O, Tosia –
mama chłopaków uśmiechnęła się trochę zaskoczona moim przybyciem. – Miło mi cię
widzieć.
- Dzień dobry
pani – odwzajemniłam uśmiech. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
- Nie no, skądże
– zaprzeczyła. – Zaraz dostawię nakrycie dla ciebie.
- Myślałam, że
Błażej uprzedził państwa, że z nim przyjadę... – powiedziałam lekko zaskoczona.
Nie
rozmawialiśmy o tym, ale myślałam, że Młody choć słowem napomknął, że z nim
dzisiaj przyjadę do Wałcza. Jak widać, moje przypuszczenia okazały się być
błędne...
- Nie było
na to czasu, Tośka – wtrącił się sam zainteresowany – ale mama zawsze gotuje jak dla
pułku wojska, więc i dla ciebie jedzenia starczy. Jakby co, to ci trochę
odstąpię za to, że mnie w Żorach tak dobrze karmisz – roześmiał się, po czym
zniknął w pomieszczeniu, aby uniknąć mojego piorunującego spojrzenia, które podobno potrafi zabijać.
Uśmiechnęłam się
więc niemrawo i poszłam za nim. Bo co innego miałam zrobić? Tak naprawdę to nie martwiło mnie, czy będę miała co jeść, bo nie po
to przecież tutaj przyjechałam. Bardziej niepokoiło mnie jak rodzice chłopaków zareagują
na moje niespodziewane pojawienie się. Ich matka tolerowała mnie, za to ojciec
ewidentnie trzymał na dystans. Przyzwyczaiłam się już do tego, jednak nigdy nie
lubiłam się wpraszać, obojętnie o kogo chodziło. A teraz właśnie czułam się trochę jak intruz, zwłaszcza,
gdy witałam się z zaskoczonym ojcem Michała i Błażeja. Na całe szczęście,
trwało to chwilę, bo później zniknęłam w miażdżącym moje kości uścisku Miśka.
- Tosieńka,
przyjechałaś! – zaśmiał się, ściskając mnie. – Nawet nie wiesz, jak bardzo się za tobą stęskniłem
– mówił z uśmiechem.
- Naprawdę? –
zdziwiłam się.
- No jasne –
chichotał dalej. – Już się nie mogę doczekać, aż wrócę z wami do Żor i zacznę
na nowo trenować w klubie – dodał.
- W Żorach też było smutno
bez ciebie – odpowiedziałam.
Nie wiedziałam
co powinnam myśleć o takim przyjęciu ze strony siatkarza i jak zareagować na jego powitanie. Na szczęście, mama
chłopaków tego dnia uratowała mnie już po raz drugi, tym razem podając obiad.
Zasiadłam przy stole obok Michała, ponieważ zadowolony z życia Błażej rozsiadł się obok swojej rodzicielki, zawzięcie jej o czymś opowiadając. Ojciec chłopaków natomiast z
nieodgadnioną miną usiadł na szczycie stołu i przyglądał się wszystkim
badawczo. Miał tam naprawdę dobry punkt obserwacyjny.
Tematy rozmowy
podrzucała pani Kubiak, umiejętnie omijając siatkówkę. Najpierw wypytała się
Błażeja, czy mu jest w Żorach dobrze, czy ma co jeść, a kiedy ten powiedział, że
tak, oczywiście wszystko jest w porządku i to jak najlepszym, zaczęła go maglować, czy na pewno mówi jej prawdę.
Kiedy już skończyła wywiad z Błażejem, upewniając się, że jej nie oszukuje, zaczęła wypytywać się co u mnie. Odpowiedziałam
jej więc, że wciąż pracuję w tym samym fitness clubie, że od września mam praktyki w szkole w Jastrzębskim-Zdroju, że wciąż jestem wolontariuszką na oddziale
onkologicznym w szpitalu, a na studiach mi się podoba i idzie mi całkiem dobrze.
- A co u
rodziców? – spytał pan Kubiak z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
Mama chłopaków
od razu zgromiła go wzrokiem, Błażej zakrztusił się jedzeniem, a Michał zrobił zaciętą
minę, jednak pan Kubiak w ogóle na to nie zważał, wciąż czekając na moją odpowiedź. Wiedziałam,
że tym pytaniem próbował mnie sprowokować, ale nie miałam zamiaru dać mu tej satysfakcji i dać
mu się wyprowadzić z równowagi. Ze spokojem spojrzałam więc w jego stronę i
odpowiedziałam:
- Myślę, że
dokładnie to samo co cztery lata temu, gdy widziałam ich po raz ostatni.
I gdy tylko to powiedziała, w pomieszczeniu zapadła
niezręczna cisza, którą przerwała matka chłopaków, mówiąc, że poda deser. Zaoferowałam
jej swoją pomoc, którą pani Kubiak z chęcią przyjęła. Kiedy już po raz któryś weszłam do
kuchni, by odstawić brudne naczynia do zmywarki, kobieta zatrzymała mnie i ze smutnym spojrzeniem
powiedziała:
- Przepraszam cię za niego…
- Nic się nie
stało, naprawdę – przerwałam z uśmiechem te niepotrzebne wyjaśnienia z jej strony. – Jestem
przyzwyczajona i zaprawiona w bojach, jeśli o to chodzi. Proszę się więc tak tym nie martwić.
- Po prostu nie
chciałabym, abyś myślała o nas źle.
- Proszę pani,
jest wręcz przeciwnie - zaprzeczyłam spokojnie. - Jesteście naprawdę fajną rodziną, o wiele lepszą od tej,
w której żyłam. I to ja jestem tutaj dzisiaj intruzem, więc…
- Tosia, nie
jesteś intruzem. Jesteś tutaj zawsze mile widziana – uśmiechnęła się do mnie,
po czym przytuliła mnie do siebie.
Naprawdę mnie
zaakceptowała. Osobę, która wygląda jak satanista i do której od samego
początku miała uprzedzenia. Zmieniła o mnie swoje zdanie. Poczułam przyjemne ciepło w środku,
gdy tylko zdałam sobie z tego sprawę. Ktoś jednak był w stanie spojrzeć na moją dziwaczną osobę
łaskawszym okiem i zaakceptować mnie taką, jaką jestem.
Po kilku
minutach zasiedliśmy ponownie do stołu, aby skonsumować deser. Rozmowa, chcąc nie chcąc, zeszła jednak na
tematy związane z siatkówką.
- I jak ci idzie
szukanie klubu? – spytał Błażeja senior Kubiak.
- Powoli, acz do
przodu – odparł Młody z ewidentną rezerwą.
- Mam nadzieję,
że w końcu coś znajdziesz, bo chyba nie masz zamiaru wciąż liczyć na pomoc swojego brata i gnić w Młodej Lidze.
- Nie, nie mam takiego zamiaru, a
nawet jeśli, to jest to moja sportowa kariera i zrobię z nią co tylko będę chciał –
odpowiedział Błażej z taką zawziętością, którą rzadko kiedy u niego widziałam. Wręcz ciskał w tej chwili piorunami w swojego ojca.
Mama chłopaków,
jak to osoba z tendencją do zamiatania problemów pod dywan, postanowiła szybko
zmienić temat.
- A może
zostaniecie do niedzieli, co? – spytała, spoglądając na mnie i na Błażeja.
Spojrzeliśmy na
siebie, chcąc się porozumieć bez używania słów.
- Bardzo
chętnie, mamo, ale Tosia musi jutro iść do pracy… - zaczął Młody, jednak jego ton głosu wskazywał, że nie był tym zbytnio zachwycony.
- Przecież jeśli
chcesz, to zostań – powiedziałam szybko, widząc co się święci. – Podrzuć mnie tylko na jakiś pociąg
do domu, a ja sobie poradzę.
Nie chciałam,
aby dla mnie rezygnował z zasłużonych przecież wakacji w rodzinnym domu. Co rusz
powtarza mi, jak bardzo brakuje mu Wałcza i maminych obiadków, nie chciałam mu
więc tego odbierać. Niech wykorzysta długi weekend, który właśnie nastał i się nim nacieszy w rodzinnych stronach.
- Weź przestań,
skoro przyjechałaś tutaj ze mną, to i wrócisz ze mną – odpowiedział uparty jak
zawsze Błażej.
- Ale widzę
przecież, że chcesz zostać. O mnie się nie martw - zapewniłam go.
- Mogę się
wtrącić? – spytał Michał, spoglądając z ukosa na naszą dwójkę, która nagle
zapomniała o otaczającym świecie i nie zważając na towarzystwo, zaczęła się ze sobą sprzeczać. Oboje spojrzeliśmy na Michała i zgodnie pokiwaliśmy głowami, pozwalając zabrać mu głos. – Tak właściwie, to ja już jestem
spakowany. Byłem tydzień w domu, starczy mi już tego odpoczynku, więc zaraz
pakuję moje torby do auta i jedziemy z Tośką do Żor, a ty, Błażej, zostaniesz tutaj do
niedzieli, a później jakoś sam wrócić do domu. Zgoda? - spytał, upewniając się, czy wymyślił coś odpowiedniego.
- A na pewno nie
chciałbyś jeszcze trochę odpocząć po… turnieju? – spytałam go z wahaniem.
Nie wiedziałam,
czy wypowiadając słowo Igrzyska, nie spowoduję zmiany dość dobrego nastroju u
Miśka. A tego bym przecież nie chciała...
- Nie, co za
dużo to niezdrowo – Michał uśmiechnął się w moim kierunku, a ja wiedziałam, że decyzja została
podjęta.