„dobrze wiesz i ja to
wiem
że kochasz, kochasz, ale boisz się”
że kochasz, kochasz, ale boisz się”
„Niestety, ale
nie mam dla pani dobrych wiadomości…” – po tych słowach moje dotychczasowe
życie legło w gruzach niczym domek z kart po lekkim dmuchnięciu w fundament tejże
konstrukcji. Kiedy usłyszałam diagnozę z ust lekarza, uznałam, że to głupi żart.
Naprawdę łudziłam się, że za chwilę ktoś zapali światło i stanie się jasność. Pewnie
poleżę w szpitalu kilka dni, aż mój ogólny stan zdrowia się unormuje, po czym
wrócę do normalnego życia. Tak myślałam, jednak nic bardziej mylnego. Koszmar,
z którego nie mogłam się obudzić, miał trwać w najlepsze. Nie będę widzieć.
Nie. Będę. Widzieć. Wciąż to do mnie nie docierało. Leżałam więc w szpitalnym
łóżku na wznak i wpatrywałam się w sufit… a tak właściwie to w miejsce, w
którym sądziłam, że ten powinien się znajdować, starając się za dużo nie
myśleć. To jednak nie było takie łatwe. Od tego momentu przecież to ciemność
będzie mnie otaczać do końca mojego życia i będę się musiała do niej jakoś
przyzwyczaić… Ba, będę musiała zaakceptować skutki tego, co się stało
wczorajszego wieczoru – czyli tego, że jestem ślepa. Wydawało mi się, że mam
całe życie przed sobą. Właśnie planowałam zamieszkać w Paryżu, zmienić miejsce,
otoczenie, ludzi, pracę. Zacząć wszystko od nowa, z czystą kartą, zostawiając
przeszłość za sobą. Miałam robić to, co kocham i to dzięki ludziom, którzy
wspierają mnie w najgorszych momentach mojego życia. Miałam się rozwijać,
nauczyć nowych rzeczy, a tym bardziej skończyć z tym, co do tej pory wyniszczało
mnie od środka. Tymczasem moje horyzonty diametralnie się skurczyły do jednej,
wielkiej, czarnej plamy…
- Przepraszam,
pani Antonino, ale policja chciałaby z panią porozmawiać – nagle usłyszałam
damski głos, zapewne którejś z pielęgniarek, który wyrwał mnie z moich
pesymistycznych rozmyślań. A może one są raczej realistyczne? – Jeśli nie jest
jeszcze pani na to gotowa, to mogę im powiedzieć, żeby przyszli później –
dodała po chwili, nie doczekawszy się od razu mojej odpowiedzi.
- Niech wejdą.
Przynajmniej będę miała to już za sobą – uśmiechnęłam się nieznacznie w
miejsce, z którego dochodził ów głos, poprawiając się na poduszce.
Wiedziałam, że
prędzej czy później do mnie przyjdą, by usłyszeć moją wersję wydarzeń. Zapewne
było prowadzone jakieś śledztwo, wyjaśniające to, kto był winny wczorajszemu
wypadkowi. Nie widziałam więc przeszkód, aby wrócić do tamtej sytuacji. Jakoś
odgrzebywanie tamtej chwili mnie nie przerażało. Nie miałam nic do ukrycia, ba,
wręcz chciałam mieć już te zeznania za sobą i móc się cieszyć świętym spokojem.
Po chwili
usłyszałam kroki, które ewidentnie wskazywały, że do pomieszczenia weszło dwoje
osób. Nie podeszli bliżej mojej lewej strony, jak ci, których do tej pory gościłam
w szpitalnej sali, tylko przystanęły w nogach łóżka z wyraźną rezerwą. Tak
wyraźną, że mimo iż nie widziałam, to wyczułam ją na odległość.
- Komisarz
Karwat i sierżant Jabłoński, mamy do pani kilka pytań – facet zaczął z grubej
rury, bez zbędnych uprzejmości. Pokiwałam nieznacznie głową na znak, że rozumiem.
– Czy mogłaby nam pani opowiedzieć, co się stało poprzedniego wieczoru? –
zapytał po chwili, po czym usłyszałam szelest kartek. Pewnie ten drugi będzie
pisał to, co im za chwilę powiem.
- Umówiłam się z moimi kumplami ze studiów na
browara. Miałam na dniach wyprowadzić się do Paryża i to miało być nasze
pożegnanie – zaczęłam więc, uprzednio biorąc głęboki oddech.
- O której to
było?
- O osiemnastej.
Z pubu wyszliśmy przed dwudziestą, bo chłopaki planowali pójść jeszcze na
wykład, co ostatecznie pewnie do skutku nie doszło – uśmiechnęłam się pod nosem
na samą myśl. – Ja tymczasem miałam o tej porze ostatni autobus powrotny do Żor…
- Ale nie
pojechała nim pani… – wtrącił mundurowy.
- Nie, ponieważ
Michał po mnie przyjechał – odpowiedziałam, starając się zachować spokój, mimo
że te wtrącenia trochę wyprowadzały mnie z równowagi. – Byłam zaskoczona, że po
mnie wyjechał, ponieważ się na to nie umawialiśmy, ale dzięki temu nie musiałam
tłuc się tym starym rzęchem… Jechaliśmy dość wolno, ponieważ warunki na drodze
nie były sprzyjające, jednak powoli zbliżaliśmy się do domu. I tak… hm –
zastanowiłam się przez chwilę – może z pięć kilometrów przed Żorami oślepiło
mnie światło. Na początku pomyślałam, że to facet zapomniał wyłączyć długich
świateł, w końcu zza zakrętem nie mógł widzieć, że ktoś jedzie z naprzeciwka.
Po chwili oboje zorientowaliśmy się, że kierowca kompletnie nie panuje nad
swoim samochodem i że jedzie prosto na nas. Michał próbował jakoś zapobiec
zderzeniu, ale w tym warunkach jego manewry nic nie dały, auto go nie słuchało.
Nie mieliśmy żadnych szans by tego uniknąć…
- Rozumiem –
odpowiedział spokojnie, przyswajając sobie to, co im powiedziałam. Może nawet i
porównując moje słowa z tym, co już sam wiedział i usłyszał od innych? – Dobrze,
nie chcemy już dłużej pani męczyć, ale mamy jeszcze jedno pytanie – zaczął po
krótkim namyśle. Pokiwałam zachęcająco głową. – Kierowca tamtego auta, z którym
się państwo zderzyliście, zeznał, że w ostatnim momencie wasz samochód
gwałtownie zmienił tor jazdy, dzięki czemu uniknęliście zderzenia czołowego,
tylko uderzyliście w drzewo, a on w państwa prawy bok – wyjaśnił mi po krótce.
– Pan Michał jednak nie pamięta, aby zrobił coś, co mogło mieć taki skutek…
Może pani umie nam to wyjaśnić?
Zamyśliłam się
na moment, odtwarzając sobie w głowie ostatnie chwile, zanim zgasło to
przeklęte światło.
- Tak, wydaje mi
się, że umiem – kiwnęłam głową, kiedy już sobie wszystko przypomniałam. – To ja szarpnęłam wtedy za kierownicę –
przyznałam się.
- Pani? – zdziwił
się, ale jakimś innym głosem. W sumie to mógł być to ten drugi policjant, który
do tej pory się nie odzywał. – Dlaczego? – zapytał po chwili, odchrząkając
znacząco, jakby tym chciał się doprowadzić do porządku.
- Bo nie
chciałam, aby… – zawahałam się na moment, zastanawiając się na szybko, czy mogę
im powiedzieć całą prawdę – nie chciałam, aby Michałowi coś się stało –
wypaliłam wreszcie. – To był taki odruch. Tamten samochód jechał prosto na nas,
ale bardziej jednak znosiło go w stronę Michała. On jest siatkarzem i ja wiem,
ile dla niego znaczy siatkówka. Gdyby coś mu się stało… – szepnęłam, nawet nie
chcąc o tym myśleć. – Mógł mieć przez to poważną kontuzję, uniemożliwiającą mu
grę na dłuższy czas albo nawet taką, przez którą musiałby skończyć karierę. Nie
mogłam do tego dopuścić, dlatego szarpnęłam za kierownicę – wyjaśniłam im.
- Ale dlaczego?
– dopytywał wciąż ten drugi, dotąd nie odzywający się, policjant, ewidentnie
zaskoczony moją wersją. – Pytam, bo w takich sytuacjach normalną reakcją
człowieka jest ochrona, ucieczka, a nie ściąganie na siebie rozpędzonego
samochodu… – wytłumaczył, dlaczego się dopytuje.
Westchnęłam,
zdegustowana już trochę tymi pytaniami. Ten facet nic nie rozumiał.
- Jeśli się
kogoś naprawdę kocha, to zrobi się dla tej osoby wszystko – odpowiedziałam szczerze.
Popatrzyłabym mu
w oczy dla wzmocnienia efektu, ale niestety nie wiedziałam, gdzie je ma. Chyba
jednak i mimo tego moja odpowiedź wyjaśniła im wszystkie ich wątpliwości,
bowiem podziękowali mi za rozmowę i wyszli, życząc powrotu do zdrowia. Odetchnęłam
z ulgą. Liczyłam po cichu, że od teraz będę miała wreszcie trochę spokoju dla
siebie. Nic bardziej mylnego. Nawet na dobre nie zdążyłam ochłonąć po rozmowie
z policjantami, a już usłyszałam w pomieszczeniu kroki, stawiane jakby z
wahaniem. Po chwili jednak nowy gość usiadł na stołku po mojej lewej stronie,
nie odzywając się do mnie w ogóle. Nie miałam pojęcia, kto to może być, do
momentu aż z jego ust nie wydobyło się głośne westchnienie, przez które pytanie
o tożsamość nie miało już większego sensu…
- Dlaczego to
zrobiłaś? – spytał po kilku minutach ciszy.
I wtedy dotarło
do mnie, że Michał słyszał wszystko, co powiedziałam chwilę temu policjantom.
Nie widziałam, więc nie mogłam zauważyć, że Kubiak stoi za dwójką mundurowych,
przez co nie ugryzłam się w język w odpowiednim momencie, zanim mleko się
rozlało. Teraz wiedział, że go kocham. Znał całą prawdę, a ja nie miałam
pomysłu, jak się tego wyprzeć. I chyba nawet już nie chciałam tego robić…
- Przecież
słyszałeś, to wiesz dlaczego – odpowiedziałam spokojnie, wracając do
bezsensownego wgapiania się w sufit.
- Ale to prawda?
Naprawdę to zrobiłaś? – dopytywał.
- Dlaczego
sądzisz, że składałabym fałszywe zeznania? – spytałam go wypranym z emocji
tonem głosu. – Tak, Michał, wszystko, co im przed chwilą powiedziałam, jest
prawdą – dodałam po chwili, gdyby wciąż nie dowierzał.
W sumie może i
lepiej, że wie wszystko? Przynajmniej już jednej tajemnicy nie będę musiała w
sobie dusić.
- Tośka, ale jak
to? Przecież… – zająknął się, najwidoczniej przygnieciony tymi informacjami. – Tosiu…
przecież ja sobie na to nie zasłużyłem! – oburzył się.
Nie wiedziałam zbytnio,
co się dzieje, bowiem bez zmysłu wzroku miałam problem z rozpoznawaniem emocji.
Bez tego nie umiałam się domyślić, co też może chodzić mu teraz po głowie.
- Michał,
proszę, nie męcz mnie – westchnęłam więc, próbując jakoś grać na zwłokę. –
Wszystko słyszałeś, a ja nie mam ci nic więcej do powiedzenia.
- Ale ja mam ci
tyle do powiedzenia… – szepnął, po czym zamilkł na dłuższą chwilę, zapewne
zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów.
- Nie musisz nic
mówić – weszłam mu w słowo, otwierając usta dokładnie wtedy, gdy on postanowił
ponownie zabrać głos. Ja jednak już powoli miałam dość tej rozmowy, która
niczego dobrego nie przynosiła. – Najważniejsze, że moje poświęcenie nie poszło
na marne i nic ci nie jest. Bo nie jest, prawda? – dopytywałam.
- Tak, ze mną
jest wszystko w porządku – odpowiedział. – Właśnie dostałem wypis i popołudniu
idę na trening, ale…
- Już? –
przerwałam mu zaskoczona tym, że tak szybko wróci do gry. Zawsze był twardy, co
do tego nie miałam wątpliwości, jednak nie sądziłam, że po tak poważnym
wypadku, jakiemu wczoraj ulegliśmy, tak szybko wróci na boisko. – Jesteś
gotowy, by trenować? – zatroskałam się.
- Naprawdę czuję
się dobrze Tosiu, nie martw się o mnie – wiedziałam, że mówiąc to, Kubiak się
uśmiecha. Do tego niepotrzebny mi był wzrok. – Ale doskonale wiesz, że to,
kiedy wrócę, nie zależy ode mnie, a od tego, co trenerzy zdecydują.
- Wiem, ale
naprawdę się cieszę, że nie masz żadnej długotrwałej kontuzji – szepnęłam z
uśmiechem.
Znałam Michała
już na tyle, by wiedzieć, jak ciężko Kubiak znosi kontuzje i przerwy w grze.
Był wtedy nie do zniesienia. Bardziej niż Błażej w życiu codziennym, serio.
Starszy Kubiak nie mógł wytrzymać bez boiska dłużej niż dwa tygodnie. Dlatego
tak bardzo się cieszyłam, że jest zdolny do gry. Wystarczy nam jedna kaleka…
- Ale ty… –
Michał zawahał się, jakby nie wiedząc, jak to powiedzieć. – Nigdy sobie nie
daruję, że przeze mnie, że…
- Straciłam wzrok,
nie bój się mówić tego, co jest oczywiste – odpowiedziałam spokojnie, robiąc
dobrą minę do złej gry.
Nie mogłam mu
pokazać, że ta wiadomość mnie w jakikolwiek sposób załamała. Musiałam być
twarda, by myślał, że to zaakceptowałam i nie martwił się, że sobie nie
poradzę. Mimo że tak naprawdę było totalnie na odwrót…
- Ale gdyby nie
ja… – zaczął. – Tosia, przecież by cię tam o tej porze nie było! To moja wina –
krzyknął Kubiak, jakby uświadomił to sobie właśnie w tym momencie, po czym
wstał tak gwałtownie, że aż krzesełko upadło z hukiem na podłogę.
- Przestań! To
nie twoja wina! – krzyknęłam głośniej niż on, bo najwidoczniej słowa
wypowiadane normalnym tonem głosu do niego nie trafiały.
Mój krzyk chyba
doprowadził go do porządku. A może to łzy, które właśnie zebrały się w moich
oczach (sama nie wiem, kiedy i jakim cudem się one tam znalazły)? Niezależnie
od powodu, Kubiak zamilkł, uspokoił się, podniósł krzesełko, ustawił je tam,
gdzie do tej pory stało, po czym usiadł na nim i złapał mnie za rękę.
- Tosia, nic się
nie bój, przecież nie zostawię cię z tym samą – szepnął. – Nikt cię nie
zostawi, na pewno. Pomożemy ci, zorganizujemy coś, jakąś zrzutkę, akcję
charytatywną, nie wiem jeszcze co, ale jakoś zbierzemy kasę na operację, a
potem znajdziemy dobry szpital za granicą i lekarzy, którzy pomogą ci odzyskać
wzrok. Zobaczysz, jeszcze wszystko będzie dobrze – mówił to łagodnie, głaszcząc
mnie po ręce i próbując wbić mi to do głowy. A może również i sobie?
Jego słowa
wzruszyły mną dogłębnie, bo wydało mi się, że Kubiak wypowiedział je naprawdę
szczerze, a nie z poczucia obowiązku, targającym nim (i zupełnie dla mnie
niezrozumiałych) wyrzutów sumienia, czy zwykłej, ludzkiej litości. Na zewnątrz
pozostałam jednak niewzruszona. Przyjęłam taką pozę, w której nie miałam
zamiaru pokazać komukolwiek, że przejmuję się sytuacją, w której aktualnie
postawił mnie los. Nie chciałam go martwić. Nikogo nie chciałam martwić, a tym
bardziej obligować do opieki nade mną. Praktycznie od zawsze dawałam sobie radę
sama, to i teraz też jakoś dam. Szkoda tylko, że nie wiem jeszcze, jak to
zrobię…
- Michał – szepnęłam
spokojnie, wypranym z emocji tonem głosu – to wszystko pięknie brzmi i dziękuję
ci za te słowa, ale… nie będzie żadnych operacji. Nie zgadzam się, rozumiesz?
Nie chcę waszej litości, waszego współczucia… Nie jesteście mi nic winni, nikt
nie jest, a już zwłaszcza ty. Nie musisz poczuwać się do odpowiedzialności, w
końcu mam, co sama chciałam…
- Tosia, co ty
mówisz? – Kubiak nie bardzo rozumiał i chyba był totalnie zaskoczony moimi
słowami.
- Mówię, że nie
pozwolę, aby ktokolwiek wypruwał sobie żyły, by zorganizować pieniądze na
operację, która może nie przynieść pożądanego skutku – wyjaśniłam mu więc.
Co prawda
lekarze po wstępnych badaniach i analizie dawali mi szansę na odzyskanie
wzroku, jednak konieczna do tego była operacja, a może nawet i kilka, bez
refundacji i to za granicą, ponieważ w Polsce nikt nie podejmie się czegoś tak
ryzykownego, jak mój przypadek. A to wszystko przecież wiązało się z kosztami,
których ja nie mogłam w żaden sposób ponieść. Nie stać mnie było na to, po
prostu. Na przeloty, operacje, pobyty za granicą, konsultacje, leki, opłaty za
hospitalizację… Co prawda miałam trochę funduszy odłożonych na czarną godzinę,
ale to była tylko kropla w morzu potrzeb. Sama więc sobie czegoś takiego nie
zafunduję. Nie mogłam jednak zgodzić się na to, by inni płacili za mnie. Nie
zniosłabym takiego czegoś. Wiedziałam gdzieś tam w głębi, że będą mi chcieli
pomóc, bo będą się do tego poczuwać, ale nie chciałam ich litości.
Nienawidziłam jej. Całe szczęście, że przynajmniej nie mogłam zobaczyć
współczucia w ich spojrzeniu, przynajmniej tego los mi oszczędził… Nie
chciałam, aby ktokolwiek poczuwał się do jakiejkolwiek odpowiedzialności za
mnie i za moje zdrowie, które tak naprawdę nie ma zbyt wielkich szans na powrót
do normalności. Miałam jakieś czterdzieści procent szans na odzyskanie wzroku, a
to było zdecydowanie za mało, by pozwolić innym zapłacić za coś, co może nic
nie dać…
- Tosia, myślisz,
że pozwolę ci się poddać? – Michał, jak na niego, był nadzwyczaj spokojny w tym
momencie.
- A co,
ubezwłasnowolnisz mnie? – prychnęłam trochę rozzłoszczona, co go zaskoczyło. –
Jestem dorosła, sama decyduję o swoim życiu i zdrowiu, i nie zgodzę się na
żadną operację, i ty tu nie masz nic do gadania. Poza tym nie jesteś nikim z
rodziny, kto mógłby prawnie za mnie zdecydować… no chyba, że przez ten wypadek
zapomniałam momentu, w którym mi się oświadczyłeś, bo coś mi dzisiaj pielęgniarki
wspominały, że mam fajnego narzeczonego – starałam się spojrzeć na niego spod
byka, ale nie wiem, czy mi to wychodziło. – I z ich wynurzeń domyśliłam się, że
chodzi im o ciebie.
Kubiak zamilkł
na moment, zaskoczony tą nagłą zmianą tematu.
- Musiałem, bo
inaczej nikt by mi nie powiedział, co z tobą – szepnął, jakby obawiając się
mojej reakcji.
Ja tymczasem
zamiast na niego naskoczyć, czego się chyba po mnie spodziewał, zwyczajnie się
do niego uśmiechnęłam. Doskonale bowiem to rozumiałam. Pewnie w takim momencie
zrobiłabym to samo, żeby tylko się czegoś dowiedzieć.
Michał chciał
coś powiedzieć, jednak przerwał mu w tym dźwięk jego telefonu.
- Zbyszek właśnie
napisał, że są już z Aśką pod szpitalem – wyjaśnił mi Kubiak chwilę później. –
Ach, i twoja mama też już tu jedzie – poinformował mnie, przypominając sobie,
że mi o tym jeszcze nie powiedział.
- Po co ich
wzywałeś? – zirytowałam się, kiedy tylko to usłyszałam.
Nie podobało mi
się to, że Michał zataił przede mną takie ważne informacje. Nie sądziłam
również, że wiadomość o wypadku tak szybko się rozejdzie… Nie wiedziałam, jak
sobie poradzę z tymi wszystkimi odwiedzinami, które zapewne czekały na mnie w
najbliższym czasie, a już zwłaszcza z przyjazdem matki.
- Zbyszek usłyszał
w radio, że był wypadek i pokojarzył fakty. Zadzwonił, więc powiedziałem mu
prawdę, a on od razu postanowił, że
przyjedzie – tłumaczył Michał. – A twoja mama powinna wiedzieć o takich
sprawach, zwłaszcza jeśli postanowiłyście naprawić swoje relacje – wytknął mi.
– Poza tym cała nadzieja w nich. Może oni przemówią ci do rozumu, bo jak widać
ja nie mam żadnej siły przebicia – westchnął, ale wyczułam, że się przy tym
uśmiecha.
- Och, kochany,
nawet na to nie licz, bo nic nie zmieni mojego zdania – odpowiedziałam twardo.
Kubiak chyba chciał
coś jeszcze powiedzieć, ale nie bardzo mógł to zrobić, bo do sali wpadł
zziajany Bartman, który momentalnie dopadł do łóżka i zaczął mnie ściskać,
jakbym co najmniej zmartwychwstała. Michał zaśmiał się na ten widok, zapowiadając
mi jednak, że jeszcze sobie pogadamy i że on nie odpuści. Jakoś się tym nie
przejęłam, bo właśnie witałam się z Aśką. A po chwili musiałam się przygotować
na odpieranie kolejnych ataków, tym razem ze strony Bartmana i Michalskiej,
którym Michał nie omieszkał się poskarżyć, jaka to jestem nieodpowiedzialna,
uparta, nie chcę go słuchać i zadbać o swoje zdrowie. Tyle tylko, że ja
naprawdę wiedziałam, co robię i żadne ich słowa tego nie zmienią. To było już
postanowione.
Matka
przyjechała jakoś dwie godziny po wizycie Zbyszka i Aśki, których w końcu
jakimś cudem udało mi się odesłać do mojego mieszkania, aby odpoczęli po
podróży. A nie bardzo chcieli, jednak wymówiłam się zmęczeniem i chęcią
odpoczynku. Ich wizyta jednak nie była aż tak wyczerpująca, jak przyjazd mamy.
Ta na wstępie się rozpłakała, by po chwili zacząć biadolić nad parszywym losem,
który mnie dotknął i to w taki niesprawiedliwy sposób. Znosiłam dzielnie
wszystkie jej słowa, wyklinanie rzeczywistości, zrzucanie winy na siebie,
obietnice i zapewnienia, że będzie dobrze. Zniosłabym naprawdę wszystko, w
końcu ona już taka była i trzeba było jej pozwolić się wyżalić, gdyby nie
poruszyła zakazany od dawna temat…
- Córuś, nic się
nie martw – pogłaskała mnie po policzku, kiedy już się trochę uspokoiła i w
końcu na poważnie zainteresowała się mną, a nie sobą i swoim cierpieniem –
zorganizuję jakoś kasę na operację. Odzyskasz wzrok, już ja się o to postaram.
Zaraz zadzwonię do ojca i mu powiem…
- Co mu powiesz?
– momentalnie się wtrąciłam w jej rozpoczynający się dopiero monolog, bo
właśnie w tym momencie puściły mi nerwy. – Przecież on mnie nie chce znać,
myślisz, że coś takiego go ruszy? – sapnęłam.
- Na pewno,
przecież bądź co bądź jesteś jego córką! – była o tym święcie przekonana, jakby
go nie znała i nie wiedziała, jakie ten ma podejście do mojej osoby. – Może i
jesteście skłóceni, ale w takiej sytuacji…
Roześmiałam się
tak głośno, że aż zawiesiła głos. Moja matka była hipokrytką. Niby w końcu się
od niego uwolniła, bo przekonała się, jaki jest naprawdę i nie chciała, żeby z
Zośką było tak samo, jak ze mną, to wciąż była nad wyraz naiwna, skoro wierzyła
w jego pomoc. I to bezinteresowną!
- On ma tylko
jedną córkę – przypomniałam jej na wszelki wypadek, gdyby o tym zapomniała –
choć w sumie teraz może nie ma już ani jednej? – zastanawiałam się na głos.
- Przestań,
Tosiu, przecież kochał cię nad życie, tego nie da się tak po prostu zapomnieć –
matka trwała przy swoim w najlepsze.
- Teraz z taką
samą mocą mnie nienawidzi. I w sumie ze wzajemnością – odpowiedziałam jej. – Ale
skoro chcesz, to dzwoń do niego. Tylko zrób to tu i teraz, przy mnie, na
głośnomówiącym – zarządziłam. – Nie chcę, abyś mnie później okłamywała, jak
bardzo się przejął moją sytuacją i jak to chce mi pomóc.
Całe szczęście,
że mama, mimo iż nie widziałyśmy się ze sobą przez spory okres czasu, to wciąż
pamięta, jak bardzo jestem uparta. I pewnie właśnie dlatego z taką łatwością mi
ustąpiła. Po chwili słyszałam już sygnał wybieranego połączenia.
- Czego chcesz? –
spytał szorstko ojciec, nie bawiąc się nawet w głupie słowo powitania. – Miałaś
do mnie dzwonić tylko w ważnych sprawach, w końcu jestem takim złym mężem, że
aż nie chcesz mnie znać – zadrwił, od razu wylewając na nią swoje żale.
Mimo wszystko
usłyszenie jego głosu po tylu latach braku jakiegokolwiek kontaktu, trochę mną
wstrząsnął. I nie podobało mi się, że jednak w jakimś stopniu mi go brakowało. Tak
nie powinno być, nie po tym, co się stało, co zrobił i powiedział.
- Ale ta sprawa
jest naprawdę ważna – matka zaoponowała, nie przejmując się jego wyrzutami, do
których przecież był już przyzwyczajona. – Chodzi o naszą córkę. Miała wypadek.
- Co? Jaki
wypadek? Co jej jest? – o dziwo, ojciec autentycznie się przejął tą wiadomością,
jednak ja wciąż jakoś w jego bezinteresowne zainteresowanie nie wierzyłam.
- Samochodowy – matka
tymczasem próbowała mu wyjaśnić całą sytuację.
- Czekaj, z kim
ona jechała, skoro ty ze mną rozmawiasz? – nie bardzo rozumiał. – Nic ci nie
jest?
Po jego ostatnim
pytaniu już wiedziałam, co jest grane – ojciec miał w tym momencie na myśli
kogoś zupełnie innego, niż mnie, ale się nie wtrącałam do rozmowy. Nie chciałam
mu zepsuć niespodzianki, gdy usłyszy moje imię. Tymczasem matka najwidoczniej
się nie zorientowała w tym, co się dzieje.
- Ze mną
wszystko w porządku, bo jechała ze swoim chłopakiem i gość z naprzeciwka w nich…
- To Zośka ma
chłopaka?! – krzyknął, ewidentnie będąc w szoku. – I ty jej na to pozwalasz?
Teraz to już w
ogóle wiedziałam, co jest grane i że naprawdę nic z tego nie będzie. Miałam
rację. Tak triumfowałam, że nawet nie byłam zła na matkę, że nazwała Michała
moim chłopakiem.
- Ale ja mówię o
Tosi.
W słuchawce momentalnie
zaległa cisza i to na dłuższą chwilę.
- O kim? –
spytał po chwili, jakby nie zrozumiał jej słów. – Przecież ja nie znam żadnej
Tosi. Mam tylko jedną córkę, Zośkę, więc nie zawracaj mi więc głowy jakimiś
pierdołami mnie nie dotyczącymi.
- Ale to nie są
pierdoły! – oho, matka się zdenerwowała. – Ona potrzebuje twojej pomocy!
Myślałam, że wiadomość o tym, iż twoja pierworodna nie widzi, choć trochę ruszy
to twoje lodowate serce… – pociągnęła nosem.
Jeszcze
brakowało tego, aby się mi tu rozbeczała. Nie będę jej pocieszać, nawet nie
będę wiedziała, jak to zrobić.
- Ma co chciała
– westchnął ojciec, jakby zmęczony już ta rozmową. – Chciała być samodzielna,
zawsze wiedziała lepiej, co dla niej dobre, to niech się teraz wykaże. Chciała
mi udowodnić, że jest coś warta, a jak na razie nic nie osiągnęła, tylko ciągle
wpada w jakieś kłopoty i oczekuje ode mnie pomocy…
- Nic od ciebie,
kurwa, nie oczekuję! – krzyknęłam, nie mogąc już tego znieść. – Chciałam tylko
pokazać matce, że mam rację co do ciebie. Nic więcej – dodałam ciszej.
- Oho, no
proszę, kto to się odezwał – zakpił. – Możesz mówić, co chcesz, ale ja i tak
wiem swoje, zależy ci tylko na ojcowiźnie. Niestety, nie dla psa kiełbasa.
- No tak, tobie
niczego nie da się wytłumaczyć. Jak ktoś jest głupi, to taki na zawsze
pozostanie – westchnęłam. – Całe szczęście, że nie mam ojca.
- A ja się
cieszę, że mam tylko i wyłącznie jedną córkę – odpowiedział, po czym się
rozłączył.
Wbiłam wzrok w
sufit. Wiedziałam, że tak będzie, więc specjalnie mnie ta sytuacja nie obeszła.
W życiu z jego ust nasłuchałam się gorszych rzeczy, można więc się do tego
przyzwyczaić. Matka jednak nie potrafiła, bo płakała, jakby stało się coś
naprawdę strasznego. A to przecież było do przewidzenia, dlatego tak bardzo irytowało
mnie jej zachowanie.
- Niepotrzebnie
się wtrącałaś… – zaczęła matka, gdy już się trochę uspokoiła.
I tymi trzema
słowami jeszcze bardziej mnie zdenerwowała, niż swoimi klapkami na oczach.
- No tak, zawsze
to ja jestem tą winną, a on jest nieskazitelny – mruknęłam. – Nie umiesz
przyznać, że miałam rację?! – krzyknęłam na nią.
- Zobaczysz, na
pewno to przemyśli i zadzwoni, na pewno…
– mówiła pod nosem, święcie przekonana o tym, że ma rację, jakby rozmowa,
której przecież sobie nie wymyśliłam, potoczyła się zupełnie inaczej.
- Przestań już
mnie zapewniać o czymś, co się nie wydarzy, bo cudów na tym świecie nie ma! – warknęłam.
– Wiesz co? Najlepiej będzie, jak już sobie pójdziesz. Możesz spać u mnie w mieszkaniu,
jeśli nie przeszkadza ci towarzystwo Zbyszka i Aśki.
- Ale Tosiu, ja…
- Chcę być sama,
czy nie potrafisz tego zrozumieć?
Chyba zauważyła
mój upór, bowiem wstała z krzesełka, wzdychając przy tym ciężko, co sprawiało,
że byłam jeszcze bardziej zirytowana.
- Ale mogę
przyjść jutro? – spytała, przystając w połowie drogi między moim łóżkiem a
drzwiami.
- Jasne, nigdzie
się jak na razie nie wybieram – odpowiedziałam
A po chwili
miałam wreszcie mój upragniony, święty spokój.
Dwa dni później
odwiedził mnie Simon. Do tego momentu zdążyłam już przeżyć telefon od Błażeja i
Zośki, nalot Roba, Łasko, Maliny, Wojtaszka, Lolka, kumplów ze studiów i
oczywiście stałych bywalców szpitalnych salonów – matki, Michała, Zbyszka i
Aśki. I jeśli mam być szczera, to prędzej spodziewałam się tu Błażeja, niż
Tischera, bowiem od dnia, w którym się pożegnaliśmy, nie mieliśmy ze sobą
jakiegokolwiek kontaktu. Tak nagle z dnia na dzień się on zerwał. Uznałam, że
najprawdopodobniej to Claudia nie chce, abyśmy się w jakikolwiek sposób ze sobą
kontaktowali i Simon się do ego dostosował. I w sumie nawet nie miałam mu tego
za złe. Rozumiałam, że jeśli chce odbudować swoje małżeństwo, musi się skupić
tylko na tym. W końcu sama chciałam, aby się pogodzili i zaczęli wszystko od
nowa, nie mogłam więc teraz ponownie wpychać się z buciorami w ich życie.
- Cześć Tosieńka
– po tych słowach Simon ucałował mój policzek. – Przepraszam, że przyszedłem do
ciebie dopiero teraz, ale wcześniej nie chciałem cię niepokoić. Już i tak
pewnie miałaś tylu gości, mimo że powinnaś odpoczywać… nie chciałem ci więc
dokładać.
- Nic się nie
stało, Simi, ale naprawdę cieszę się, że przyszedłeś – odpowiedziałam.
- Ja też się
cieszę, że w końcu tu dotarłem – powiedział i chyba przy tym się uśmiechał. –
Jak się trzymasz?
- Jak widzisz na
załączonym obrazku, jest całkiem w porządku – odpowiedziałam, wskazując na
siebie zdrową ręką.
- Wiesz, że mnie
nie musisz oszukiwać – powiedział, łapiąc mnie za rękę. – Możesz mydlić oczy
chłopakom, matce, czy Michałowi, ale mi nie. Za dobrze cię znam.
- Oni też mnie
dobrze znają, a jednak łykają moje kłamstwa, jak landrynki – zdziwiłam się jego
dociekliwością.
- Im się tylko
wydaje, że tak dobrze cię znają – odparł. – Tymczasem ja poznałem cię z każdej
strony, choć znamy się tak krótko.
- No nie wiem,
czy od każdej – zaśmiałam się, czując się w jego towarzystwie niezwykle
swobodnie. – Ale masz rację, Simi, nie jest dobrze. Nie daję rady, ale nie chcę
ich wszystkich martwić. Już i tak sporo zmartwień już im przyniosłam tym
wypadkiem… – westchnęłam.
- Słyszałem, że
są jeszcze inne zmartwienia – powiedział. – Tośka, dlaczego nie masz zamiaru się leczyć?
No tak, nie
powinnam być zdziwiona, że już się zdążyli mu na mnie poskarżyć, w końcu w tym
towarzystwie wiadomości rozchodzą się zdecydowanie za szybko…
- Ciebie też
przysłali, żebyś mi przemówił do rozsądku? – spytałam. – Jeśli tak, to przykro
mi, ale nic nie wskórasz, podjęłam już decyzję i jej nie zmienię. Po prostu nie
mam zamiaru być dla nikogo ciężarem, zwłaszcza, jeśli szanse na powrót do
zdrowia są naprawdę niewielkie – wyjaśniłam, licząc, że przynajmniej on mnie
zrozumie.
Albo postara się
zrozumieć.
- Ale wiesz, że
sama sobie nie poradzisz, przynajmniej na początku? – zapytał, w odróżnieniu od
innych, nie oskarżając mnie o nic. – Musisz się przyzwyczaić do nowej sytuacji,
do poruszania się po ciemku, do egzystowania bez wzroku…
- Wiem, Simi, wiem
to. Właśnie o tym myślałam – westchnęłam, bo od wymyślania planu zaczynała już
mnie boleć głowa. – I w sumie dobrze, że przyszedłeś, może ty mi pomożesz
podjąć jakąś decyzję.
- Postaram się
zrobić wszystko, co w mojej mocy – powiedział, po czym rozsiadł się wygodnie na
łóżku i złapał mnie za rękę. – W takim razie słucham, jaki masz problem?
- Ech, nie wiem,
co zrobić – westchnęłam ciężko. – Mam dwie alternatywy i którąś muszę wybrać,
ale nie wiem którą. Michał naciska, abym tu została. Obiecał mi, że się mną zaopiekuje,
że mi we wszystkim pomoże, bo mnie kocha. Mama jednak chce, abym przeprowadziła
się do niej, do Warszawy, przynajmniej na jakiś czas, a ona się mną zaopiekuje,
zanim nie przystosuję się do bycia niewidomą. I teraz nie wiem, co mam zrobić…
- Wciąż kochasz
Michała, prawda? – spytał.
Zaskoczył mnie
trochę, bo nie spodziewałam się usłyszeć w tym momencie takiego pytania z jego
strony.
- Przecież
wiesz, że tak – mimo wszystko mu odpowiedziałam.
- Skoro Michał w
końcu zrozumiał, co do ciebie czuje, skoro naprawdę mu na tobie zależy i chce
być z tobą, to w czym tkwi problem? – odparł.
- W tym, że już
mu nie wierzę – odpowiedziałam. – Zobacz, do tej pory miał mnie gdzieś, a teraz
tak nagle mnie kocha? Dlaczego? Co się takiego stało, że nagle w jego oczach
stałam się ważna w taki sposób? – pytałam, ale raczej nie Simona, tylko samą
siebie. – Mi się zwyczajnie wydaje, że on po prostu pomylił miłość z litością.
A ja nie chcę litości. Zwłaszcza jego litości.
- A co, jeśli
mówi prawdę? – zapytał Simon.
Zamilkłam, bowiem nie potrafiłam odpowiedzieć na
to pytanie. Nawet nie chciałam go dopuścić do swojej świadomości. Zwyczajnie nie
mieściło mi się w głowie, że tak nagle Michał mógł do mnie coś poczuć. Nie
potrafiłam już mu zaufać. Uwierzyć w jego słowa. Nie po tym, co się stało.
- Szkoda, Tosiu,
że ze mnie zrezygnowałaś – ciszę w pomieszczeniu przerwał Simon.
- Słucham? –
dopytałam.
Wydawało mi się,
że przez to zamyślenie, w jakie wpadłam, po prostu coś źle zrozumiałam,
przesłyszałam się albo że zwyczajnie zwariowałam. Przecież on nie mógł
powiedzieć czegoś takiego!
- Gdybyś tak
dobrowolnie nie oddała mnie Claudii, teraz nie musiałabyś się przejmować czymś
takim. Nigdy nie pozwoliłbym na to, abyś zwątpiła we mnie i w moje uczucia do
ciebie.
- Simon, co ty
mówisz? – autentycznie się przestraszyłam jego słów. – A Claudia? Przecież to
ją kochasz, to z nią masz rodzinę, to o nią walczysz…
- Nic z tego nie
będzie – odpowiedział, wyraźnie zmartwiony. – Niby naprawiliśmy nasze relacje,
ale przeświadczenie Claudii za grosz się nie zmieniło. Nie układa nam się, poza
tym… ja już chyba jej nie kocham – westchnął.
- Nie, Simon,
nie – kręciłam głową, próbując powstrzymać go przed tym, co chciał powiedzieć.
– Zobaczysz, wszystko się naprawi. Nie rób czegoś, czego później będziesz
żałować, a tym bardziej tego nie mów.
- Ale Tosiu… – próbował.
- Nie, Simon,
nie rób tego, bo to i tak nic nie zmieni – szepnęłam. – Przykro mi, ale nic z
tego nie będzie. Kocham cię, ale…
- Ale Michał
jest dla ciebie ważniejszy – odpowiedział ze słyszalnym smutkiem.
- To wszystko
jest takie pogmatwane – pokręciłam głową. – Kocham Michała, ale mu nie wierzę,
nie umiem mu zaufać. Kocham także i ciebie, ale nie tak bardzo jak jego. Do
tego od teraz jestem kaleką. Totalna beznadzieja.
- Może nie brzmi
to dobrze, ale wszystko się ułoży. Ty to wiesz i ja to wiem – ścisnął moją dłoń.
– Musisz po prostu poukładać sobie wszystko w głowie, na spokojnie.
- Masz rację,
Simon. I chyba już wiem, co powinnam zrobić – odpowiedziałam, uśmiechając się.
I mimo że nie widziałam, to czułam, że Tischer wpatruje się we mnie intensywnie
i oczekuje, że oznajmię mu moją decyzję. – Muszę wyjechać. Przecież właśnie to
bym zrobiła, gdyby nie wypadek… A skoro Paryż nie wypali, to pojadę do Warszawy
z matką. Zmienię otoczenie, wszystko przemyślę, może nawet poprawię rodzinne
relacje? A gdy już nauczę się żyć jako ślepa, to postanowię co dalej.
Tak, to był
naprawdę dobry plan. I nawet może się powieść.
- Czyli
pomogłem? – zaśmiał się.
- Oczywiście,
twoja pomoc jest nieoceniona – odpowiedziałam. Cmoknęłabym go w policzek, ale w
tej sytuacji nie wiedziałam, jak miałabym to zrobić.
- Cieszę się –
odrzekł. – A czy w związku z tym mogę mieć do ciebie jedną prośbę? – spytał.
Przytaknęłam. – W tych rozmyślaniach rozważ też i moją osobę, dobrze? I gdy
będziesz to robić, to pomyśl o mnie w taki sposób, jakbym nie miał żony.
Obiecujesz, że tak zrobisz? – upewniał się.
- Obiecuję –
uśmiechnęłam się do niego, bo choć to mogłam dla niego zrobić.
- Cieszę się. I
wiedz, że ja zawsze będę na ciebie czekał, choćby nie wiem co – pocałował mnie,
po czym wstał i jak gdyby nigdy nic wyszedł z sali.
Kurwa, jego też
kochałam. I tak bardzo pragnę znów zobaczyć jego twarz.
Ze szpitala
wypisali mnie tydzień później. Przez ten czas zdążyłam się już trochę
przyzwyczaić do nowej rzeczywistości, do otaczającej mnie przez cały czas ciemności,
do świadomości, że muszę nauczyć się żyć na nowo. Wydawało mi się, że teraz już
pójdzie z górki. Naprawdę żyłam w takim przeświadczeniu. Kiedy jednak wyszłam
na zewnątrz po raz pierwszy od wypadku, nie potrafiłam powstrzymać łez. Czułam
na swoich policzkach mroźne powietrze, słyszałam skrzypienie śniegu pod
stopami, a nie mogłam tego zobaczyć. Bez pomocnego ramienia matki, idącej obok
mnie, nie umiałam się poruszać nie zaliczając przy tym jakiegokolwiek
potknięcia. Nie wiedziałam też, dokąd idę i co jest przede mną. Nie sądziłam,
naprawdę przez myśl mi nie przeszło, że to będzie aż takie trudne. Nie
wiedziałam, jak sobie poradzę, skoro najprostsza czynność sprawiała mi teraz
wielki problem. Ale nie miałam zamiaru się poddać, bo Antonina Czarnecka nigdy
się nie poddaje. Udowodnię ojcu, a może bardziej sobie, że i z takiej sytuacji
potrafię wyjść obronną ręką. W końcu podobno jestem jak kot, a one zawsze
spadają na cztery łapy.
Kiedy myślałam o
tym, co się wydarzyło, doszłam do wniosku, że mam to, co chciałam… W końcu
marzyłam o nowym starcie i teraz taki zaliczam. Co prawda wyobrażałam go sobie
w zupełnie inny sposób, jednak musiałam sobie poradzić z taką rzeczywistością,
jaka była. Dlatego właśnie wyjeżdżałam dzisiaj do Warszawy. Matka spakowała najpotrzebniejsze
rzeczy. Nie kłóciłam się z nią o nic, pozwoliłam jej zrobić to, co uważała za
stosowne, godziłam się na wszystko, co mi proponowała. Całe szczęście, że
Zbyszek z Aśką zdążyli już odjechać, przynajmniej oni już więcej nie będą mnie
próbować odwodzić od tego pomysłu. Zostało mi tylko poinformować Michała decyzji,
jaką podjęłam. Nie potrafiłam mu tego powiedzieć w szpitalu, w którym odwiedzał
mnie dwa razy dziennie. Jego troska była naprawdę wzruszająca, ale nic nie
zmieniała. Nie chciałam mu jednak odbierać tej nadziei, dlatego zostawiłam
sobie tą rozmowę na ostatnią chwilę. W końcu nie mogłam wyjechać ot tak, bez
słowa wyjaśnienia. Dlatego właśnie kazałam matce zanieść walizki do samochodu,
a ja po omacku ruszyłam w stronę drzwi od mieszkania Kubiaka. Niestety, w
połowie drogi na kogoś wpadłam. Kogoś, kogo kompletnie nie słyszałam, jakby
stał tam przez cały czas, kiedy my wynosiłyśmy walizkę i zamykałyśmy drzwi. Po
zapachu perfum poznałam, że na szczęście był to ten facet, kogo właśnie w tym
momencie szukałam. Dobrze, że to na niego wpadłam, bo on przynajmniej mnie nie
opieprzy za to, jak łażę. A do tego od razu złapał mnie w pasie, żebym
przypadkiem nie wylądowała na podłożu po zderzeniu z nim.
- Nic ci się nie
stało? – zapytał zatroskany. Zaprzeczyłam. – To dobrze. A teraz mogłabyś mi wyjaśnić,
kiedy miałaś zamiar mi powiedzieć, że się wyprowadzasz?
- Właśnie do
ciebie szłam – oznajmiłam spokojnie.
- Dlaczego
wyjeżdżasz? – spytał, nie robiąc mi wyrzutów, że tak długo z tym zwlekałam. – Przecież
ja ci we wszystkim pomogę, skarbie – pogłaskał mnie czule po policzku.
Ja jednak
musiałam być twarda. Nie mogłam się poddać bodźcom zewnętrznym, które z jego
strony tak na mnie działały.
- Po prostu nie
chcę być dla ciebie ciężarem…
- O czym ty
mówisz? – przerwał mi, denerwując się. – Przecież nie jesteś dla mnie żadnym
ciężarem! Chcę być z tobą, bo cię kocham, Tosia.
- Wszystko to
ładnie brzmi, ale ja już ci nie wierzę, Michał – pokręciłam głową,
wyswobadzając się z jego objęć.
- Słucham? –
zdziwił się.
- Nie wierzę w
tą twoją miłość – odpowiedziałam spokojnie. – Przecież jeszcze nie tak dawno
nic do mnie nie czułeś, a teraz tak nagle wszystko się zmieniło? Michał, nie
jestem idiotką, umiem odróżnić litość od miłości – pokręciłam głową.
- Tosia, ale to
nie tak, naprawdę – mówił to niemal błagalnym tonem głosu. – Ja wszystko
zrozumiałem. Proszę, uwierz mi i zostań. Nie mogę cię stracić, bo moje życie
bez ciebie nie ma najmniejszego sensu. Wiem, że późno to zrozumiałem, ale
pozwól mi to wszystko naprawić – prosił, łapiąc mnie za ręce. – Przecież ty też
mnie kochasz, dlaczego więc mnie zostawiasz? Chcesz mnie ukarać za to wszystko,
co ci zrobiłem? – pytał.
- Nie, Michał,
po prostu straciłam do ciebie zaufanie – wyjaśniłam mu. – Jeszcze nie tak dawno
zrobiłabym wszystko, aby usłyszeć z twoich ust takie wyznanie, ale teraz… teraz
wszystko się zmieniło, Michał. Przede wszystkim ja się zmieniłam. I nie
przekonasz mnie, nie po tym, co się stało.
Mówiłam naprawdę
pewnie, mimo że w środku z każdym kolejnym jego słowem pojawiały się coraz to
nowe wątpliwości. Nie potrafiłam jednak zaryzykować. Już i tak za dużo
ryzykowałam dla niego, limit się wyczerpał.
- Ale Tosia… –
próbował jeszcze.
- Wybacz Michał,
ale to już postanowione – oznajmiłam, po czym cmoknęłam go w polik i wepchnęłam
mu do ręki klucze od mieszkania. – Podlej od czasu do czasu kwiatki, dobrze? –
poprosiłam go.
A potem tak po
prostu obróciłam się na pięcie i wraz z matką, która czekałam na mnie
niedaleko, aby pomóc mi zejść po schodach, wsiadłam do jej samochodu. Ruszyłam
w stronę Warszawy, w stronę nowego życia, z bólem serca zostawiając za sobą
Kubiaka, który prosił mnie, abym została. Ja jednak nie potrafiłam tego zrobić.
Ostatnie tygodnie przelały czarę goryczy. Zawiodłam się na nim tak mocno, że
nie umiałam już mu zaufać. I nie wiedziałam, czy kiedykolwiek będę potrafiła…
______________________
Kochani, jako że
JMT zbliża się wielkimi krokami ku końcowi, co doskonale wiecie, pojawiły się
pytania o to, czy napiszę coś nowego z tematem siatkarskim w tle. Powiem
szczerze, że nie planowałam niczego, jednak ostatnio pojawił się pewien pomysł.
I w związku z nim mam do Was pytanie – jeśli mielibyście ochotę wciąż czytać
to, co napiszę, to jakiego siatkarza widzielibyście w głównej roli? O kim
chcielibyście poczytać? Napiszcie mi w komentarzu Waszą propozycję, a ja
obiecuję, że nad każdą się zastanowię i dokonam ostatecznego wyboru.
Pozdrowienia.
Jest i Simi na którego czekałam. Wiedziałam, że on ją kocha i ona jego też. Oni powinni być razem no kurde.
OdpowiedzUsuńPrzeraża mnie sytuacja Tośki.. Serio, siedzę teraz i myślę o tym co ja bym zrobiła, gdyby takie coś mnie spotkało- ale nie potrafię. Bardzo się cieszę, że wykreowałaś postać tak silną, walczącą. Imponuje mi.
Nowe opowiadanie! :D Ja pozostałam jeszcze w etapie Tischera, ale domyślam się, że odpada. Ale może kolega z reprezentacji, niejaki Jochen Schops? Albo Achrem? W sumie to ktokolwiek, byle nie Kurek (tu mam wrażenie, że przeczytałam już wszystkie możliwe wersje Bartka w każdej sytuacji). ;)
Nie zdziwię się, jeśli okaże sie, że Tośka jednak zwiąże sie z Simonem. Bo podświadomie coś do niego czuła. Nie ukrywajmy tego. Ale mają sie ku sobie. Bo wcale sie jej nie dziwię, że nie wierzy Michałowi. Kubiak nie umiał jej tego wszystkiego wyjaśnić. Nie umiał jej powiedzieć dlaczego zrozumiał co do niej czuje.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony Tośka to też głupia pinda jest. Bo mogła zostać w Żorach ale z Simonem.
Sprawa z Ojcem wygląda opłakanie. I ja na jej miejscu też nie chciałam już ich naprawiać.
Buźka :*
Kolejne opowiadanie może o Andrzeju Wronie?
OdpowiedzUsuńOjjj czyli znowu smutno. Mam jednak nadzieję, że Tośka sobie wszystko poukłada. I czy ona zapomniała, że Kubiak wyznał jej miłość przed wypadkiem???
OdpowiedzUsuńJako bohatera nowego opka chętnie bym widziała: Paula Lotmana, Igłę, Niko Pencheva, Michała Łasko, Kubę Popiwczaka. Na pewno nie Winiara, Wronę, czy Kurka z którymi opowiadań jak dla mnie jest za dużo i już mi się przejadły...
Simon to naprawde dobry przyjaciel ale tylko przyjaciel, nie wyobrażam sobie innego scenariusza niż Tośki i Miśka razem. Powinna zaufać Michałowi, popełnił dużo błędów ale naprawde ją kocha i pragnie jej szczęścia.
OdpowiedzUsuń___________________________
Co do nowego opowiadania ja jestem za Krzyśkiem Ignaczakiem <3
Przeczytałam rozdział i teraz muszę przez chwilę pogłówkować nad tym, jak przekazać swe odczucia, aby znowu nie powstał z nich kompletny chaos. Może więc podzielę wypowiedź na kilka większych kolumn, które pomogą mi zachować jako-taką logikę przekazu ;D
OdpowiedzUsuńMICHAŁ
Wierzę mu. Po raz pierwszy od dawna muszę stwierdzić, że Michał zdobył moje zaufanie. Jego szlachetność, tak doskonale skorelowana z gorącym uczuciem do Tosi, po prostu złapała mnie za serce ;) Jestem przekonana o tym, że gdyby Czarna dała się przekonać racjom Kubiaka, bardzo dobrze by na tym wyszła.
Na początku może by i burczała, i fukała na swojego ukochanego, ale, summa summarum, przekonałaby się do jego czystych intencji. Michał zasługuje na piątkę z plusem - za wytrwałość, z jaką trwa przy Tośce odkąd zorientował się, co naprawdę do niej czuje; za optymizm, który wnosi w jej życie (choćby tymi fantastycznymi. ale jakże przyjemnymi wizjami o akcji charytatywnej, zbiórce i leczeniu Czarneckiej w zagranicznych placówkach medycznych) oraz za odwagę, z jaką niewątpliwie stawił czoła dobijającej sytuacji. Mimo wszystko - choć dotychczas byłam na siatkarza cięta jak osa - teraz jest mi go żal. Został na lodzie, wykiwany przez osobę, na której mu nienormalnie zależy, ale rozumiem również, że Tośka do pewnych decyzji po prostu musi dorosnąć, podobnie jak wcześniej musiał Michał. Z chęcią bym go po zakończeniu czytania tego rozdziału przytuliła, a później mocno nim potrząsnęła. Choć czy to by coś zmieniło? Ot.
UsuńSIMON
Pomimo że uwielbiam Tischera, jakoś nie umiem sobie go wyobrazić w duecie z Tośką. Zdaje mi się, iż Niemiec jest dla Czarnej zbyt... zbyt... pasujący? Chodzi mi o to, że Simon nie jest dla głównej bohaterki żadnym wyzwaniem. Świetnie się razem dogadują, ufają sobie bezgranicznie, bawią się we własnym towarzystwie jak dzieci.. Co niby wojownicza Tośka mogłaby zrobić ze słodkiego Simiego? Ona jest taką niespokojną duszą, że, aby istnieć, potrzebuje coraz to nowych przedsięwzięć do urzeczywistnienia, dlatego obawiam się, iż związek z Tischerem literalnie by ją nudził. Jasne, byłby odskocznią od perypetii z Michałem, ale czy Czarnecka właśnie tego chce? I jak mogłaby żyć z Simonem wiedząc jednocześnie, że siatkarz gdzieś tam, w innej części globu, ma byłą żonę i dzieci...? Widać, jak dziewczynę to uwiera, może by się i jakoś pogodziła z całą sytuacją, lecz ja jakoś temu nie wierzę. Tośka nie jest łatwa (w sensie: nie idzie po najmniejszej linii oporu), więc trudno orzec, co ostatecznie by zrobiła. Wiem, że niedawno kibicowałam i jej, i Ticherowi, ale teraz muszę zrewidować ów pogląd. Czy z korzyścią dla siebie - nie wiem, ale może ;D
MATKA TOŚKI
Mama głównej bohaterki powiela błędy, które doprowadziły ją do miejsca jej aktualnego bytowania - pozbawiona zwykłego, serdecznego kontaktu z jednym dzieckiem, obsesyjnie stara się nie stracić drugiego, a przy tym nieudolnie wywinąć się spod wpływu despotycznego męża. Aczkolwiek tej kobiety również jest mi żal. Ciągłe policzki od losu niejednego by załamały, a matka Tośki wydaje się twarda jak jej najstarsza latorośl, zahartowana, nie dająca sobie w kaszę dmuchać (wreszcie!), skłonna do największych poświęceń w imię szeroko pojętej miłości oraz dobroci. Na pewno należą się jej wyrazy współczucia, ale też i jawne dowody sympatii. Pani Czarnecka przeszła w swym życiu bardzo wiele, ale, jak widać, pozostała pełnowartościowym człowiekiem, który, w chwili krytycznej, umie schować dumę do kieszeni, prosić o pomoc i dawać w zamian niewyobrażalne wsparcie. Moim zdaniem Tośka nieco za surowo pogrywa z matką. Może gdyby postawiła się w jej sytuacji, zrozumiałaby dogłębniej, w jakiej matni znajduje się w chwili obecnej jej rodzicielka i tym samym Czarna umiałaby choć trochę zmusić się, aby okazać matce życzliwość. Nie spodobała mi się niechęć bohaterki do mamy. Muszę to podkreślić. Mimo wszystko.. Antonina bywa bardziej wyrozumiała wobec obcych ludzi i jest to o tyleż smutne, co zastanawiające. Ale nie chcę jej osądzać. Zobaczymy, co jeszcze zaserwujesz obu paniom ;)
ANTONINA
UsuńPodziwiam jej hart ducha, realistyczne podejście do życia i skłonność do unikania angażowania innych we własne problemy... choć ta ostatnia cecha trochę mnie też wpienia. Tośka uparcie usiłuje pokazać całemu światu, że jest zaradna, samodzielna i niezależna. Nic nie uczy jej to, iż już nieraz na swojej brawurze wyszła jak Zabłocki na mydle. Może gdyby otworzyła się na innych, szłoby jej w życiu lepiej, lecz zdaję sobie sprawę, że trudny charakter zobowiązuje ;) Niemniej węszenie w przyjaciołach niepoetyckich, złych uczuć (np. doszukiwanie się w altruistycznych, szczerych działaniach podtekstów litościwych i wynikających z rozpaczy) w przypadku Antoniny wytrąca mnie z rytmu. Gdyby to komuś innemu zawalił się świat, Tośka stanęłaby na głowie, aby tę bliską sobie osobę przekonać do swoich racji. Sama jednakże pozostaje głucha nawet na logiczne argumenty. Dziwię się, że skorzystała z propozycji własnej matki, której aktualnie nie znosi chyba na równi z Michałem ;D Ale może wybrała mniejsze zło. Sama nie wiem, co jeszcze napisać. Z jednej strony kibicuję Tosi i trzymam za nią mocno kciuki, ale z drugiej - nią też przydałoby się potrząsnąć. I to kolejna cecha, która łączy ją z Michałem ;D
Mam nadzieję, że powyższy komentarz jest choć odrobinę wartościowy. Heh.
pozdrowienia! cmok! cmok! ;D
[love--is--the--reason]
[hiah-hiah]
PS Skoro o nowym blogu mowa, to ja popieram na Mariusza Wlazłego, za którym, mimo wszystko, przepadam ;D
AHA, nie odniosłam się jeszcze do pewnej ważnej rzeczy. Czyżby podjęta niejako odruchowo decyzja Tośki o szarpnięciu kierownicą była jej ostatnim akordem w ukazywaniu uczuć do Michała? Czyżby to było kropką nad "i", kropką kończącą zdanie i działaniem finalnym? Jakoś trudno mi sobie uświadomić, że Czarna odpuściła. Z jednej strony doskonale ją rozumiem, bo ile można czekać, ile można z siebie robić pośmiewisko, ile można się szarpać z samą sobą, ile można...? Zwłaszcza w kontekście konieczności użerania się z nową jakością rzeczywistości, tzn, z koniecznością adaptacji w środowisku jako osoba ociemniała. Ale z drugiej strony - Czarna zawsze kojarzyła mi się z aktywnością, energią, ruchliwością, płynnością, więc może ponownie sobie wszystko przemyśli, gdy nieco się uspokoi i wyjdzie z szoku po wypadku? Na to, nie ukrywam, liczę ;D
UsuńW zestawieniu nie pojawili się Zbyszek i Aśka, bo nie chciało mi się o nich pisać jednego zdania (ale lenistwo LOL), ale teraz chyba to uczynię, bo bez owej frazy całość wydaje mi się niepełna.
ZBYSZEK I ASIA ( I INNI)
Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie ;D
pozdrowienia! cmok! cmok! ;D
może opowiadanie z Grzesiem Kosokiem :)
OdpowiedzUsuńA gdyby tak znowu Kubiak ??? ;)
OdpowiedzUsuńz racji tego, że w sezonie reprezentacyjnym prawdopodobnie będzie trzeba obejść bez Bartmana to chętnie zobaczyłabym go w Twoim opowiadaniu! :)
OdpowiedzUsuńŚwietny jak zawsze :) uwielbiam to czytac :) kolejne opowiadanie moze Andrzej Wrona? :)
OdpowiedzUsuńNiech Tośka będzie z Simonem ! :D nowe opowiadanie..może Łukasz Żygadło? Albo Wrona :D
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle świetny. :) A jeśli chodzi o nowe opowiadanie to proponuje Wojtka Włodarczyka, jest niewiele opowiadań z jego udziałem, a jest to niesamowity, pozytywny chłopak. :)
OdpowiedzUsuńcały czas miałam nadzieję, że jednak ta utrata wzroku będzie chwilowa...a tu taki obrót spraw:( szczerze nie dziwię się Tośce, że nie potrafi zaufać Miśkowi po tym wszystkim. Jednak czuję, że zrozumiał swoje błędy i na prawdę chciał mieć blisko Tośkę. Teraz jej na pewno będzie się wydawało, że wszyscy się nad nią litują choć zapewne w większości to nie będzie prawda. Jeżeli chodzi o Simona to tego się nie spodziewałam...jej ojciec to skończony dupek! Jak można (mimo wszystkich złych spraw jakie między nimi zaszły) tak się odwrócić od własnego dziecka:/ nie mieści mi się to w głowie:/
OdpowiedzUsuńco do kolejnego opowiadania to jak dla mnie nieważne o kim będzie ale ja mnie poinformujesz to na pewno będę zaglądać i czytać na bieżąco:)))
pozdrawiam i jak masz ochotę to zapraszam do siebie na nowy rozdział:)
http://niedostepni-dla-siebie.blogspot.com
Zapraszam na nowość na [hiah-hiah]!
OdpowiedzUsuńpozdrowienia! cmok! cmok! ;D