„dziś oprócz ciebie wiem
nie mam nic”
nie mam nic”
MICHAŁ
Ktoś trąbił. To
pierwsze, co sobie uświadomiłem, kiedy odzyskałem przytomność. Był to bardzo denerwujący
dźwięk, a najgorsze, że nie ustawał. Przez chwilę nawet zaczęło mi się wydawać,
że z każdą sekundą się nasilał, ale wrażenie to raczej było skutkiem bolącej
głowy. Ból głowy, który niemal rozsadzał mi ją od środka – tak, to było drugie,
co sobie uświadomiłem po powrocie do rzeczywistości. Oprócz huku, niczego
więcej w niej nie miałem. Nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie jestem i co się
działo zanim straciłem przytomność. Otworzyłem więc z trudem oczy, chcąc się
zorientować w otoczeniu i podniosłem głowę, która do tej pory bezwładnie
zwisała mi na piersi, niemiłosiernie ciążąc. Ten ruch nie dość, że wzmógł ból w
czaszce, to jeszcze spowodował, że świat wokół mnie zaczął niebezpiecznie wirować.
Ale trąbienie zniknęło – przynajmniej był to jakiś pozytyw. Minęła kolejna
chwila, zanim złe samopoczucie ustąpiło i zacząłem łapać równowagę, a wzrok
przystosował się do panujących wokół mnie ciemności. Siedziałem we własnym
samochodzie, to było więcej niż pewne. Przede mną wisiała wykorzystana poduszka
powietrzna, która ograniczała mi pole widzenia, jednak gdy tylko ją ujrzałem, od
razu wiedziałem, że stało się coś niedobrego, skoro mechanizm jej wypuszczenia
został uruchomiony. Po chwili uświadomiłem sobie, że musiałem mieć wypadek i ta
myśl wstrząsnęła mną dogłębnie.
Nagle usłyszałem stukanie w szybę po mojej
lewej stronie. Aż podskoczyłem na siedzeniu przestraszony, bowiem nie
spodziewałem się czegoś takiego w tym momencie. Spojrzałem więc w bok, skąd
dochodziło owe stukanie. Ujrzałem tam zatroskaną twarz, tak na oko,
czterdziestopięcioletniego mężczyzny, który przyglądał mi się z zaciekawieniem.
A może raczej z niepokojem? Nie umiałem określić jego reakcji po mimice twarzy.
- Nazywam się
Remigiusz, jechaliśmy z żoną za państwem, gdy doszło do wypadku. Miejsce jest
zabezpieczone, a karetka zaraz będzie, także proszę być spokojnym – odezwał się
do mnie ów mężczyzna uspokajającym tonem głosu, który docierał do mnie tak
wyraźnie dzięki zbitej szybie. – Proszę mi teraz powiedzieć, czy pan mnie
słyszy? Czy wszystko z panem w porządku? Jak się pan czuje? Może pan poruszać
nogami? – zasypał mnie pytaniami po chwili ciszy, podczas której facet upewnił
się, że na pewno mam kontakt z rzeczywistością.
Pod wpływem jego
pytań od razu zacząłem sprawdzać, czy ruchy kończynami nie sprawiają mi
jakiegokolwiek bólu. Ok, lewa noga wydawała się być w porządku. Prawa lekko
pobolewała mnie w kostce, ale to na pewno nie jest poważne. Obie ręce też w
porządku. Głową ruszać mogę, więc kręgi szyjne są całe, a kręgosłup również
wydaje się być nieuszkodzony.
- Wszystko w
porządku, czuję się całkiem nieźle – odpowiedziałem.
Momentalnie odetchnąłem
z ulgą, uświadamiając sobie, że najprawdopodobniej całe to feralne zdarzenie skończy
się na kilku stłuczeniach, siniakach i zadrapaniach – tak, jak po cięższym
treningu na sali. Nie będzie więc żadnego rozbratu z siatkówką, żadnej
długotrwałej kontuzji, uniemożliwiającej mi granie w najbliższych spotkaniach…
och, jak dobrze!
- Pamięta pan
może, co się stało? – usłyszałem kolejne pytanie, które wyrwało mnie z analizy
mojego własnego samopoczucia.
- Hm… nie bardzo
– mruknąłem powoli, intensywnie myśląc.
Pod wpływem tego
pytania próbowałem w głowie odnaleźć moment wypadku, który niewątpliwie miał
miejsce. Niestety, niczego nie mogłem sobie przypomnieć.
- A wie pan, jak
się nazywa? Jaki dzień tygodnia mamy dzisiaj? – dopytywał facet, przypatrując
mi się z uwagą.
- Czwartek –
odpowiedziałem od razu.
A mówi się, że
pecha ma się w piątki. I to jeszcze trzynastego. Coś im się to powiedzenie nie
sprawdza…
- Dobrze – Remigiusz
tymczasem uśmiechnął się w moim kierunku. – A czy może pan, panie… – zawiesił
głos, po czym spojrzał na mnie wyczekująco.
- Michał –
przedstawiłem mu się, bowiem zorientowałem się, że facet właśnie tego ode mnie
oczekiwał w tym momencie.
- Dobrze, panie
Michale, czy może pan wysiąść o własnych siłach z samochodu? – dokończył
zadawane wcześniej pytanie.
Przytaknąłem mu
nieznacznie. Facet od razu otworzył drzwi po mojej stronie, a ja postanowiłem, że
w tym czasie odepnę pas, który wciąż ograniczał mi ruchy. Chwilę męczyłem się z
przyciskiem, jednak ten w końcu ustąpił. Zadowolony, że zaraz się stąd
wydostanę, podniosłem głowę i…
I wtedy ją
zobaczyłem.
- Tośka! –
krzyknąłem z przestrachem, łapiąc ją za rękę, która bezwładnie zwisała wzdłuż jej
ciała.
I gdy tylko ją
zobaczyłem, wszystko mi się przypomniało. Momentalnie. Wracaliśmy z Katowic.
Specjalnie tam pojechałem, by odebrać ją spod klubu, w którym miała się spotkać
z kumplami z roku i zmusić jakoś do wspólnej rozmowy, która była moją ostatnią
szansą na wyjaśnienie sobie wszystkiego przed jej wyjazdem. Po cichu liczyłem
też, że na jej zatrzymanie w Polsce… Udało mi się to – wracaliśmy razem do domu,
do Żor. Rozmawialiśmy spokojnie, co od dawna nam się nie zdarzało – ostatnio
przecież potrafiliśmy się ze sobą tylko spierać. I kiedy już miałem jej
powiedzieć, co do niej tak naprawdę czuję, mają nadzieję, że mnie nie wyśmieje,
usłyszałem krzyk Tośki, że ktoś jedzie prosto na nas. Chwila zawahania. Światła.
Masa świateł rażących w oczy. Poślizg samochodu. Brak kontroli nad pojazdem.
Świadomość, że nic nie da się zrobić, że nie unikniemy zderzenia. Jej ręka
zaciskająca moją dłoń. Potężny wstrząs. Huk. Ból. Ciemność.
- O Boże! –
jęknąłem, widząc jej stan i fakt, że nie reaguje na jakiekolwiek bodźce. – Tośka!
Tosia, kochanie, proszę cię, ocknij się! – krzyczałem i szarpałem ją za rękę,
nie zważając na nic, bo w tym momencie liczyła się tylko ona.
Jak w ogóle
mogłem o niej zapomnieć? Jak mogło wylecieć mi z głowy, że Czarna była ze mną w
samochodzie? Przecież tak bardzo zależało mi na tej rozmowie z nią, więc jakim
cudem o tym zapomniałem?! Martwiłem się tylko o siebie i o swoją karierę
siatkarską, podczas gdy ona leżała obok mnie i była w o wiele gorszym ode mnie
stanie! Jakim ja jestem pieprzonym egoistą, nic dziwnego, że Tośka nie chce
mieć ze mną nic wspólnego…
- Panie Michale,
ostrożnie, bo jeszcze zrobimy pana towarzyszce nieświadomie krzywdę – nagle za
plecami usłyszałem opanowany głos Remigiusza. – Niech pan sprawdzi, czy wyczuwa
pan u niej puls.
Ton jego głosu
od razu przywołał mnie do porządku. Miał rację – mimo że w środku szalałem z
niepokoju o Tośkę, musiałem spokojnie podejść do tej sytuacji, bo inaczej,
zamiast jej pomóc, tylko jej zaszkodzę. A tego bym nie chciał. Już i tak wielką
krzywdę jej wyrządziłem… Przecież gdyby nie mój ośli upór, że muszę z nią
porozmawiać, nie byłoby jej tutaj. Nie stałoby się jej to, co się stało. Może i
by wyjechała skłócona ze mną, ale przynajmniej byłaby cała i zdrowa! Nie mogłem
więc jeszcze pogorszyć jej stanu, do którego sam ją doprowadziłem. Później będę
mógł się katować wymówkami, teraz jednak najważniejsza była ona. I musiałem jej
pomóc na tyle, na ile mogłem!
Przyłożyłem więc
palce do żyły na jej nadgarstku i zacząłem nasłuchiwać, modląc się w duchu,
abym coś wyczuł.
- Jest! –
krzyknąłem.
Kamień spadł mi
z serca. Był tak wielki, że aż dziwne, iż nikt nie usłyszał huku, który wydał,
gdy ten dotarł do dna. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, co by było, gdybym nie
wyczuł u niej pulsu. Przecież to by oznaczało, że… nie, nawet nie chcę o tym
myśleć!
- Czyli jest
nieprzytomna, ale są funkcje życiowe… bardzo dobrze – zamruczał. – Teraz proszę
delikatnie sprawdzić jej kręgi szyjne. Jeśli nie zauważy pan niczego
niepokojącego, niech pan lekko uniesie jej głowę i położy na zagłówku fotela.
Wykonywałem ze
spokojem jego polecenia, oddychając z ulgą, że kręgi szyjne Tośka też ma
nieuszkodzone. Wydawało mi się także, że jej kręgosłup również pozostał
nietknięty i bardzo się z tego ucieszyłem. Bo mimo iż twarda z niej dziewczyna,
nie wiedziałem, jak zniosłaby ewentualne poruszanie się na wózku, zważywszy na
jej aktywny tryb życia… Moje opanowanie jednak prysnęło niczym bańka mydlana, gdy
po odchyleniu jej głowy, ujrzałem jej twarz, która… była cała we krwi. Gdybym
nie wiedział, że to moja Tośka, w tej ciemności bym jej nie poznał! Czarna
zapewne rozcięła sobie łuk brwiowy, bo tylko on produkuje naraz tyle krwi.
Starałem się regularnie oddychać, by się jakoś uspokoić, jednak widok jej
posiniaczonej i zakrwawionej twarzy mi tego nie ułatwiał. W moich oczach
momentalnie zebrały się łzy, a ciało zaczęło dygotać. Targały mną w tym
momencie tak silne emocje, że sam nie wiedziałem, jak mam nad nimi zapanować…
- Panie Michale,
spokojnie, to na pewno wygląda gorzej niż jest w rzeczywistości – usłyszałem
głos Remigiusza za swoimi plecami, a po chwili poczułem jego rękę na moim
ramieniu. – Teraz niech pan wysiądzie z samochodu, resztą zajmą się lekarze i
strażacy.
Nawet nie
usłyszałem syren. W sumie to niczego w tym momencie nie słyszałem. Jedynie głos
Remigiusza docierał jakoś do mojej świadomości. Czułem się niczym wmurowany w
ścianę, nie mogłem się ruszyć, nie mogłem nic zrobić. Nie mogłem również jej tutaj
zostawić samej. Nie, kiedy była w takim stanie!
- Panie Michale,
musi pan wysiąść, inaczej jej nie pomożemy. Z tamtej strony nie da się
przedostać do pani Antoniny – dopiero to zdanie i mocne szarpnięcie przywołało
mnie do rzeczywistości, w której w końcu się ruszyłem.
Później wszystko
działo się w zatrważająco szybkim tempie. Kiedy wysiadłem, od razu zostałem
przejęty przez pogotowie ratunkowe, które chwilę temu dotarło na miejsce. Na
nic się zdały moje błagania, aby mnie zostawili, bo przecież wszystko jest ze
mną w porządku, tylko by zajęli się Tośką, bo to ona bardziej potrzebuje ich
pomocy – oni i tak nic sobie z tego nie robili. Zostałem zaprowadzony do
pobliskiej karetki, okryty kocem i poddany podstawowym badaniom, by w końcu
wyszło na moje – że tak naprawdę wszystko jest ze mną dobrze. Założyli mi, co
prawda, kołnierz usztywniający na szyję, opatrzyli rany, których nie było zbyt
wiele, przy okazji zadając mnóstwo pytań – a to, czy się na coś leczę, czy
przyjmuję jakieś leki, czy mnie boli to albo tamto, czy nie kręci mi się w
głowie – i tak do znudzenia. I mimo że ciałem byłem w tej przeklętej karetce, i
odpowiadałem na te wszystkie denerwujące pytania, duchem byłem jednak gdzieś
indziej – obok Tośki, do której, aby się dostać, strażacy musieli porozcinać
mój samochód. Pewnie gdyby nie chodziło o Czarnecką, to w tej chwili zgrzytałbym
zębami, że panowie strażacy właśnie doprowadzają moją ulubioną furę do stanu
idealnego tylko na pobliski złom. Ale najważniejsze w tym momencie było, aby
jak najszybciej udzielić pomocy Tośce, więc nie bolały mnie ich przecinaki
zbliżające się do karoserii mojego samochodu. I zanim niemal siłą wpakowano
mnie do karetki (bo nie chciałem jechać do szpitala, zanim nie zobaczę i nie
dowiem się, co z Tośką), zdążyłem jeszcze zobaczyć, jak wyciągają ją z mojego
samochodu i całą usztywnioną przenoszą do drugiego pojazdu, stojącego obok
tego, w którym byłem, i który na trasie do Katowic zdążył nas wyprzedzić i
popędzić w stronę szpitala na sygnale (który nie wróżył niczego dobrego) z
najwyższą prędkością, jaką można było wykrzesać z auta w tych niezbyt
sprzyjających czemukolwiek warunkach atmosferycznych.
Przez cały czas
próbowałem się dowiedzieć, co jest Tośce, jednak nikt w karetce ani na izbie
przyjęć nie chciał udzielić mi odpowiedzi na moje pytania. A bo to dlatego, że
nie jestem z nią spokrewniony, a bo to, że nie wiedzą jeszcze nic konkretnego,
a bo to miałem zająć się swoim zdrowiem, a nie myśleć o innych – oszaleć było można
z niepokoju! Musiałem jednak uzbroić się w cierpliwość, choć było to bardzo
trudne dla mnie w tym momencie. Dopiero po ponad godzinie, podczas której
wykonano mi masę badań i prześwietleń, mimo mojego sprzeciwu, że przecież nic
mi nie jest, wylądowałem w jednej ze szpitalnych sal. Miałem zostać na noc na
obserwacji, choć tak naprawdę niczego poważnego u mnie nie stwierdzili. Kazali
mi jednak leżeć i odpoczywać, tylko jak ja mogłem odpoczywać, gdy Tośka gdzieś
tam walczyła o życie? I to jeszcze przeze mnie! Dlatego gdy tylko pielęgniarka
wyszła z sali, postawiłem nogi na podłodze przy akompaniamencie karcącego moje
poczynania spojrzenia mojego szpitalnego współlokatora i postanowiłem
przespacerować się po korytarzach w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów bytności
Tośki. Muszę się czegoś dowiedzieć, bo inaczej oszaleję!
Wcześniej kilkakrotnie
bywałem w szpitalu w Katowicach, ale tylko wtedy, gdy Tośka odwiedzała
dzieciaki na oddziale onkologicznym jako wolontariuszka, a ja jej
towarzyszyłem. Rzadko się taka sytuacja zdarzała, ale czasem się zdarzała. Na
tym poziomie szpitala jednak jeszcze nigdy nie byłem, nie było ku temu okazji,
więc nie mogłem się odnaleźć w tym skrzydle. Po kilkunastu minutach udało mi
się znaleźć miejsce, gdzie powinien być lekarz dyżurny, ale niestety go tam nie
zastałem. Musiały minąć kolejne kilka chwil, zanim zaczepiona na korytarzu lekarka
wiedziała, kim jest Antonina Czarnecka i co z nią. I z tego, czego się od niej dowiedziałem
– uprzednio kłamiąc, że jestem jej narzeczonym (bo przecież w innym wypadku
byłbym dla Czarnej obcą osobą, której nie można o jej stanie zdrowia informować!
Musiałem więc to zrobić, mimo że doskonale wiedziałem, iż to się Tośce nie
spodoba, ale w tym momencie nie miałem głowy, by się tym martwić…), to jej stan
jest poważny, ale stabilny i że właśnie jest na stole operacyjnym. Usuwali jej
część uszkodzonej przez uderzenie śledziony. Oprócz siniaków i zadrapań, Tośka miała
też połamane żebra, złamaną prawą rękę, wstrząs mózgu i uszkodzoną tą
nieszczęsną śledzionę, ale jej życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Operacja
również nie była naznaczona wielkim ryzykiem dla jej zdrowia, dzięki czemu
mogłem odetchnąć z ulgą, choć i tak zupełnie spokojnym będę dopiero, gdy Czarna
odzyska przytomność, bo wtedy ostatecznie będzie wiadomo, jakie skutki wypadku
ona odczuwa. Na ten moment jednak informacje były naprawdę pozytywne, dlatego mogłem
wrócić do swojej sali w towarzystwie pielęgniarki, narzekającej na takich
pacjentów, jak ja, którzy spacerują sobie po szpitalnych korytarzach, zamiast
wypoczywać w swoim łóżku. Ale jak ja mogłem wypoczywać w takiej sytuacji? No
jak? Najchętniej to siedziałbym teraz pod salą operacyjną i czekałbym, aż
operacja Tośki się skończy, jednak mi na to nie pozwolono.
Wypoczynek
dzisiejszego dnia najwidoczniej nie był mi pisany, bowiem nie minęło nawet kilka
minut, a jedna z pielęgniarek przyniosła mi mój telefon, o który prosiłem już
podczas badań na izbie przyjęć. Musiałem przecież zadzwonić do trenera, by go
poinformować, że miałem wypadek i ustalić z nim, jak to wpłynie na moje
przygotowania do kolejnego spotkania. Kiedy włączyłem telefon, od razu zaczęły
mnie bombardować powiadomienia o nieodebranych połączeniach. Najdziwniejsze
było to, że połączenia te wykonał Zbyszek, a nie nikt mieszkający w Jastrzębiu-Zdroju
czy w okolicach, który drogą pantoflową mógł już się dowiedzieć, co się stało.
Postanowiłem więc odwlec w czasie telefon do trenera, który na pewno nie będzie
zadowolony z tego, co się stało, tylko oddzwonić. W końcu to musi być coś
poważnego, skoro Zibi wykonał aż siedem połączeń w ciągu ostatnich trzydziestu
minut…
- Michał? Jak
dobrze, że dzwonisz! – usłyszałem głos Bartmana, zanim zdążył rozbrzmieć choćby
jeden sygnał.
Wyglądało to
tak, jakby Zbyszek czekał na ten telefon. I jakby był czymś przejęty.
- Coś się stało,
Zibi? – zdziwiłem się, bo naprawdę wydawał mi się być czymś poddenerwowany.
- To ja się o to
pytam! – Bartman niemal krzyknął. – W radiu mówili o jakimś wypadku na drodze z
Katowic do Żor i Aśka zaczęła panikować, że to może o ciebie chodzić, bo marka
się zgadzała. Zadzwoniłem więc, by się upewnić czy wszystko z tobą w porządku,
a ty akurat w tym momencie musisz mieć wyłączony telefon, no! Zacząłem się więc
stresować, że Asia jednak może mieć rację i naprawdę coś ci się stało, ale,
całe szczęście, słyszę, że wszystko jest z tobą w porządku – odetchnął z
ewidentną ulgą, kończąc to zdanie. – Nie wyłączaj więcej telefonu, ok?
- Ok, nie będę…
– powiedziałem, po czym zawiesiłem głos, nie bardzo wiedząc, jak mam mu powiedzieć
prawdę, by go jeszcze bardziej nie zestresować – …tyle tylko, że to chodziło o
mnie. Ale wszystko jest ze mną w porządku, nie denerwuj się! – od razu go
uspokoiłem. – Niestety, z Tośką już nie jest tak dobrze…
- Czekaj, to
Tośka jechała z tobą?! Co z nią? W ogóle, co się stało? – od razu zasypał mnie
pytaniami.
- Było ślisko i
samochód z naprzeciwka nie wyrobił zakrętu. Kiedy się zorientowaliśmy, co się
dzieje… nic już nie udało się zrobić – pokręciłem głową, choć on nie mógł tego
gestu zobaczyć. – Nie panowałem już nad samochodem i… nie wiem, naprawdę nie
wiem, co było dalej. Nie pamiętam momentu wypadku, a jeszcze nie rozmawiałem z
policją, więc nie mam pojęcia, czy to było zderzenie, czy jednak walnąłem w
drzewo – wyjaśniłem mu.
- A Tosia? –
dopytywał Zibi, który ewidentnie przejął się całą sytuacją.
- Tośka jest
właśnie operowana, ma uszkodzoną śledzionę, złamaną rękę, żebra i wstrząs
mózgu. Jej stan jest poważny, ale stabilny. Powiedzieli mi, że nic jej nie
zagraża i że wszystko powinno być dobrze, ale upewnią się dopiero, gdy odzyska
przytomność… – mówiłem to ze łzami w oczach.
Cholernie mocno
przeżywałem ten wypadek. Czułem się winny. Nie mogłem sobie darować, że ją
zabrałem ze sobą. Co mi strzeliło do głowy, żeby jechać po nią do Katowic? Nie
mogłem poczekać na nią w domu i wtedy próbować wszystko wyjaśnić?! Ale nie, ja
wolałem się pobawić w szofera! Kurwa! To wszystko była moja wina!
- A co z tobą? –
zapytał Zbyszek, czym wyrwał mnie z zamyślenia.
- Zibi, złego
diabli nie biorą – zaśmiałem się smutno.
- Weź sobie tak
nawet nie żartuj! – oburzył się Bartman momentalnie.
Jego warknięcie
jednak nie zrobiło na mnie jakiegokolwiek wrażenia, bowiem wiedziałem swoje i
żadne jego zapewnienia tego nie zmienią.
- Zbychu, ja wcale
nie żartuję. To ja powinienem tam leżeć, nie ona – westchnąłem. – To byłaby
idealna kara dla mnie za to wszystko, co ostatnio jej zrobiłem.
- Michał, nie
możesz tak mówić…
- Mogę! –
krzyknąłem rozwścieczony, czym przestraszyłem mojego współlokatora, który
łypnął na mnie groźnie okiem. Nic sobie jednak z tego nie robiłem, tylko
ciągnąłem dalej niezrażony. – A właśnie, że mogę, bo taka jest prawda, Zibi!
Nie daruję sobie, jeśli jej coś się stanie… Tośka nawet może mnie olać, w sumie
to należy mi się to za te ostatnie miesiące, ale jeśli jej coś się stanie
przeze mnie… – zawiesiłem głos.
Nie umiałem
powiedzieć na głos tego, co mi chodziło po głowie odkąd tylko zobaczyłem jej
zakrwawioną twarz. Ba, nie chciałem nawet o tym myśleć, jednak trudno było
odpędzić się od czarnych wizji, które wracały do mojej głowy niczym bumerang.
- Zobaczysz, że
wszystko będzie w porządku – powiedział Zbyszek pewny swego. – Tośka to twarda
babka, kilka złamań jej nie zabije. Jeszcze oboje będziecie się z tego śmiać.
- Zibi… –
zacząłem.
Jakoś nie
potrafiłem myśleć pozytywnie w tym momencie, w odróżnieniu od Bartmana.
- Wiem, co
mówię! – Bartman od razu wszedł mi w słowo i tym razem to on krzyczał do
słuchawki, próbując mnie tym przywołać do porządku. – Znam Tośkę równie dobrze,
co ty i wiem, że byle gówno jej nie zabije. Da radę, a ty musisz być dobrej
myśli, bo takim czarnowidztwem w niczym jej nie pomagasz. Do kurwy nędzy, weź
się w garść, Misiek! Ona nie chciałaby, abyś się tak zamartwiał.
- Masz rację,
ale kompletnie mnie ta sytuacja rozwaliła – przyznałem.
- Nie dziwię ci
się, ale musisz być twardy. Tak twardy jak ona – Zibi powiedział to już
łagodniej. – W Katowicach jesteście? – zmienił temat tak szybko, że ledwo się
zorientowałem, o co pyta. Mruknąłem jednak coś na potwierdzenie. – W porządku,
to zaraz się pakuję i jadę was.
- Zibi, nie
musisz… – próbowałem wybić mu ten pomysł z głowy.
- Ale chcę! Poza
tym myślisz, że w tej sytuacji wytrzymałbym nerwowo tak daleko od was, nie
mogąc być na bieżąco z tym, co z wami? – spytał retorycznie. – A i tak przez
najbliższe kilka dni nie mogę trenować przez kontuzję, której się nabawiłem na
wczorajszym treningu, więc mogę się do was wybrać, a przy tym nie ucierpi moja
gra w Resovii. Aśka też przyjedzie – poinformował mnie, zapewne kontaktując się
na bieżąco z Michalską. – A teraz mi powiedz, dzwoniłeś już do jej mamy?
Powiedziałeś jej o wypadku?
- Nie –
zaprzeczyłem, wiedząc już, że tego pomysłu z przyjazdem mu nie wybiję z głowy.
To można było wyczuć w jego tonie głosu. – Muszę to zrobić. To będzie ciężka
rozmowa. I wypadałoby jeszcze Błażeja poinformować, bo jeśli tego nie zrobię,
to mi Młody łeb ukręci. No i trenera muszę też zadzwonić – westchnąłem ciężko.
- To może ja
zadzwonię do Młodego, a ty pogadaj z jej mamą – zaproponował Zibi.
- Dzięki, stary.
Co ja bym bez ciebie zrobił? – zapytałem retorycznie.
- Zginąłbyś
śmiercią marną – zaśmiał się Bartman. – A tak na serio, to nie ma za co. Od
tego są przecież przyjaciele – zakończył.
I miał
stuprocentową rację, byłem szczęściarzem, że miałem takich przyjaciół, którzy zawsze
są ze mną, którzy zawsze stoją za mną murem. Jak ja w ogóle mogłem ich tak nie
doceniać? Jak ja w ogóle mogłem tyle czasu wytrzymać bez Bartmana, który zawsze
potrafi doprowadzić mnie do porządku? Justyna chyba wyprała mi mózg, że tak
pozwoliłem jej decydować o moim życiu, co doprowadziło do tylu niepotrzebnych
konfliktów z ludźmi, którzy są ważni w moim życiu.
Połączenie z
Zibim nie było dla mnie łatwe, ale rozmowa z matką Antośki okazała się być
jeszcze trudniejsza. Kobieta koszmarnie przeżyła wiadomość o wypadku córki. Kiedy
tylko powiedziałem jej, co się stało, rozpłakała mi się w słuchawkę, pytając
retorycznie, dlaczego właśnie teraz, gdy w końcu udało im się pogodzić po tylu
latach wzajemnych nieporozumień. Zaczęła mówić, ile jeszcze miała jej do
powiedzenia, ile powinny razem w przyszłości przeżyć, nadrabiając czas stracony
przez jej głupotę. Na nic zdały się moje zapewnienia, że jeszcze wiele przed
nimi, bo w końcu z Tośką nie jest tak źle, a do tego ona nie należy do łatwo
poddających się osób, pani Czarnecka i tak wiedziała swoje. Nie mogłem jej
uspokoić. I w sumie się jej jakoś specjalnie nie dziwiłem, a nawet rozumiałem
ją w pewnym stopniu. Moje zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, mogły jej się
wydać oklepaną formułką, którą mówi się ludziom właśnie w takich sytuacjach, a
do tego ja sam nie byłem osobą, która mówiła to z jakimś spektakularnym
przekonaniem, bowiem gdzieś tam w środku martwiłem się o nią do tego stopnia,
że aż Bartman musiał mnie doprowadzać do porządku, bo zacząłem wpadać w
czarnowidztwo.
Po kilkunastu
minutach rozmowy pani Czarnecka rozłączyła się, mówiąc, że jutro przedpołudniem
powinna być w Katowicach, a do tego czasu mam mieć oko na Antosię i informować
ją o wszystkim. Obiecałem jej to, jednocześnie prosząc, aby jechała ostrożnie,
bo przecież jest potrzebna Tośce cała i zdrowa, a pogoda niestety nie jest
odpowiednia do tak długich wypraw. Gdy już skończyliśmy rozmawiać, postanowiłem
zadzwonić do Lorka, mimo wczesnej pory. I już na sam początek dostałem porządny
opieprz. Lorenzo Bernardi jednak właśnie był takim cholerycznym człowiekiem,
musiał się najpierw wykrzyczeć, żeby potem móc ze mną spokojnie porozmawiać na
temat zaistniałej sytuacji. Poza tym chyba go obudziłem, co również mogło
wprowadzić go w podły nastrój…
Nie minęło zbyt
wiele czasu od zakończenia mojej rozmowy z trenerem, gdy mój telefon ponownie
się rozdzwonił, co świadczyło o tym, że wiadomość o naszym wypadku rozeszła się
już po świecie, mimo wczesnej pory dnia. Okazało się, że tym razem dzwonił do
mnie przerażony całą sytuacją Błażej, którego o poranku zbudził Zbyszek, tak
jak mi to obiecał i opowiedział mu o wszystkim. Młody był tak zaaferowany tym,
co się stało, że gotów był pakować się i już zaraz lecieć do Polski, nie
zważając nawet na jego zobowiązania wobec klubu. Zawsze jego relacja z Tośką
wydawała mi się być idealną podwaliną do poważnego związku, a tymczasem oni od
samego początku traktowali się jak rodzeństwo. Nie mogłem sobie darować, że
tyle lat musiało minąć, zanim to do mnie dotarło… Przecież wtedy mógłbym o
wiele wcześniej zainteresować się Tośką w inny sposób, niż jako moją
przyjaciółką! Nie chciałem tego jednak robić, licząc bardziej, że Tośka
zostanie moją bratową, a nie dziewczyną (choć nią jeszcze nie była, ale miałem
nadzieję, że w przyszłości to się zmieni). Byłem jednak cholernie głupi.
Kilka minut mi
zajęło odwodzenie mojego młodszego brata pomysłu przyjazdu do Polski. Obiecałem
mu, że cały czas będę na miejscu, przy Tośce i że będę go informował o
wszystkim, co się będzie działo, niezależnie od dnia i godziny. Nie mogłem
jednak z nim zbyt długo rozmawiać, bowiem właśnie wtedy przyszedł do mnie
lekarz, który zajmował się Tośką, by poinformować mnie o tym, co z nią.
Poprosiła go o to ta sama pielęgniarka, która przetransportowała mnie spod sali
operacyjnej do mojego łóżka, narzekając pod nosem, że utrudniam jej pracę. A
wydawała się być urażona moim zachowaniem, a tu proszę, takie zaskoczenie.
Lekarz na szczęście miał dla mnie dobre wiadomości – operacja Tośki zakończyła
się sukcesem, a do tego dziewczyna lada moment powinna odzyskać świadomość,
ponieważ zaczęła już reagować na podstawowe bodźce. Nie wiem jak, ale udało mi
się go w jakiś sposób namówić na to, aby pozwolił mi do niej pójść i być przy
jej wybudzeniu.
Tośka leżała
niedaleko mnie, w normalnej sali, bowiem jej życiu już nic nie zagrażało, dlatego
nie musiała spędzać czasu na OIOM-ie. Od mojej sali jednak wyróżniało ją to, że
była sama w pokoju. Do jej ciała były poprzyczepiane przeróżne urządzenia
monitorujące jej stan, jednak od razu mogłem się przekonać, że oddycha
samodzielnie, a te wszystkie kabelki były tylko po to, by śledzić akcje jej
serca. Od razu po wejściu do pokoju usiadłem na łóżku i złapałem ją za rękę.
Wyglądała już o wiele lepiej niż gdy zobaczyłem ją w samochodzie, pewnie
dlatego, że zmyto z jej twarzy ślady krwi. Miała podbite oko, ale dla mnie i
tak była piękna. Lekarz coś tam poprawiał przy sprzęcie oraz przeglądał
dokumentację medyczną, czekając cierpliwie aż Tośka otworzy oczy. Na razie
reagowała na bodźce, przez moment nawet wydało mi się, że ścisnęła moją rękę.
Delikatnie, bo delikatnie, ale jednak. Musiało minąć kolejne kilkanaście minut,
gdy uścisk jej lewej ręki, bo prawą miała w gipsie, stał się mocniejszy, a po
kilku kolejnych minutach zaczęła mrugać. Gdy to nastąpiło, odczułem niesamowitą
ulgę. Naprawdę wszystko było z nią w porządku. Nic jej się poważnego nie stało.
Niepotrzebnie panikowałem. Zibi miał rację, z Tośki jest naprawdę twarda babka
i byle co jej nie zabije.
- Dzień dobry,
pani Antonino, nazywam się Dariusz Raczkowski i jestem lekarzem. Miała pani
wypadek i jest pani w szpitalu – powiedział, spoglądając w jej twarz z uwagą.
- W szpitalu? –
wychrypiała, przerywając mu.
- Tak, w
szpitalu w Katowicach – ten potwierdził cierpliwie. – Troszkę panią połamało,
ale jest pani naprawdę dzielna i…
- Co z Michałem?
– spytała, znowu mu przerywając.
- Jestem tu i
wszystko ze mną w porządku, nie martw się – od razu się odezwałem, po czym ścisnąłem
ją za rękę, aby jej to jakoś to udowodnić. A lepszy sposób na to nie wpadł mi w
tej chwili do głowy.
Nie mogłem
uwierzyć, że pierwsze, o co spytała Tośka po obudzeniu, to byłem ja – ja i moje
zdrowie. Momentalnie zrobiło mi się ciepło na sercu. Poczułem się dla niej
ważny, skoro tak się o mnie martwiła, skoro tak się o mnie troszczy… Może
jednak mam u niej jeszcze jakieś szanse?
I pomyśleć, że
ja po odzyskaniu przytomności martwiłem się w pierwszej kolejności o siebie…
Nie, nie zasługuję na nią.
- To dobrze –
uśmiechnęła się w moim kierunku. – Która godzina? Jak długo spałam? –
zainteresowała się.
- Dopiero świta,
a spała pani tylko kilka godzin – poinformował ją lekarz. – Za chwilkę będzie
mogła pani dalej odpoczywać, obudziliśmy panią tylko po to, aby sprawdzić, jak
się pani czuje.
- W sumie to
całkiem nieźle – powiedziała – ale mam prośbę, czy mógłby pan zaświecić
światło? – zapytała.
Oboje się
zdziwiliśmy, bowiem światło w pokoju cały czas się paliło, odkąd tu weszliśmy,
gdyż za oknem wciąż było ciemno i bez tego trudno byłoby nam ze sobą rozmawiać,
bowiem byśmy się nie widzieli.
- Ale światło
już się pali… – szepnąłem w jej kierunku, wyprzedzając tym stwierdzeniem to, co
chciał odpowiedzieć jej lekarz.
- Jak to się
pali? Przecież jest ciemno – nie bardzo rozumiała. – Co się dzieje? Dlaczego
nic nie widzę? – zestresowała się, co od razu wykryły urządzenia, monitorujące
pracę jej serca.
- Spokojnie,
pani Antonino, zaraz sprawdzimy, co się dzieje – odpowiedział lekarz uspokajającym
tonem głosu (niczym ten Remigiusz, który wezwał karetkę), po czym wziął
podręczną latarkę do ręki i zaczął jej świecić w oczy.
Jego mina jednak
nie była za ciekawa. Mój niepokój o Toskę znowu się wzmógł. Chyba jednak za
szybko uwierzyłem, że wszystko z nią w porządku.
- Co się dzieje?
– spytałem, mocniej ściskając dłoń Tośki, aby dodać jej tym gestem otuchy.
Nic więcej
niestety w tej sytuacji nie mogłem zrobić.
- Nie mogę teraz
w stu procentach powiedzieć, musimy zrobić specjalistyczne badania, jednak
źrenice nie reagują na światło – mruczał pod nosem doktor. – To może być
krótkotrwały skutek urazu głowy, którego pani Antonina doznała… – zawiesił
głos, co nie wróżyło niczego dobrego.
- A może? –
zapytała Tośką. – Proszę się mną nie przejmować i dokończyć to zdanie. Ja chcę
znać prawdę, czy… czy ja mogę nie widzieć w ogóle? Do końca życia? – pytała,
wyrywając dłoń z mojego uścisku.
- Niestety, istnieje
taka możliwość, że utraciła pani wzrok długotrwale – odpowiedział poważnie. –
Ale nie martwmy się na zapas, pani Antonino. Zrobimy dzisiaj wszystkie
potrzebne badania i wtedy dowiemy się, co i jak – uśmiechnął się do niej
pokrzepiająco, jednak ona nie mogła tego zobaczyć.
Tośka pokiwała
głową. Nie wiedziałem, co mam zrobić, bo każde słowo, które w tym momencie
przychodziło mi do głowy, brzmiało w tym momencie idiotycznie.
- Chciałabym
zostać sama – powiedziała Tośka, kiedy już otwierałem usta, by jakoś podnieść
ją na duchu.
- Dobrze, niech
pani odpoczywa – powiedział lekarz.
- Na pewno? Może
lepiej, że zostanę z tobą? – zapytałem, nie chcąc jej w tej chwili opuszczać.
Może nie
wiedziałem za bardzo, co mam powiedzieć, ale przynajmniej byłem. Może moja
obecność obok mogłaby jej jakoś w tym momencie pomóc?
- Nie, Michał,
wyjdź! – powiedziała rozzłoszczona. – Proszę – dodała po chwili, aby zabrzmiało
to łagodniej. Pierwszego wrażenia jednak nie dało się zatrzeć.
- Ale jakby co… –
próbowałem jeszcze.
- Tak, wiem
Michał – warknęła, po czym odwróciła głowę w drugą stronę.
Nic nie mogłem
więcej zrobić. Znowu czułem się całkowicie bezradny.
_______________
Ta dam! Żyją.