„zatańcz ze mną jeszcze raz
otul twarzą moją twarz…”
otul twarzą moją twarz…”
Wszystko szło
jak po maśle. Było to nawet trochę zbyt pięknie, aby mogło być prawdziwe. Bo
przecież zawsze jest tak, że jak coś przychodzi nam za łatwo, to znaczy, że coś
po drodze zrobiliśmy źle. Albo – co gorsza – zaraz najzwyczajniej w świecie coś
się popsuje. Miałam jednak nadzieję, że tym razem ta perfidnie działająca
zasada się nie sprawdzi i że już w sobotę, a nie jak to wcześniej planowałam w poniedziałek,
będę mogła wrócić do Paryża. Do Loli i Błażeja, którzy mi pomogą, do miejsca,
które, mam nadzieję, stanie się moim drugim domem, bowiem wątpiłam, aby stolica
Francji wyparła Jastrzębie-Zdrój (a raczej Żory) z pierwszej lokaty w tym
rankingu… Tak się jakoś podczas mojej drogi życiowej stało, że to właśnie tu –
na południu Polski – czułam się najlepiej, ale jednocześnie wiedziałam, że nie
mogę tu dalej żyć. I najlepsze w tym wszystkim było, że odnalazłam je i
straciłam przez jedną i tą samą osobę… Pozostało mi więc tylko odebrać pozostałe
potrzebne mi do dalszego funkcjonowania dokumenty, pożegnać się z ostatnimi
znajomymi, którzy chcieli się jeszcze ze mną spotkać i sprawdzić odpowiednie
połączenia samolotem lub pociągiem, bo szynowy powrót do nowego domu też
wchodził w grę. I chyba nawet bardziej mnie rajcował, niż latanie w powietrzu…
- Halo, halo, ziemia
do Tośki! – Maciej zamachał mi ręką przed oczami, aby tym wyrwać mnie z
zamyślenia. – Czyżbyś już przeszła na francuskie wina tak bardzo, że po jednym
polskim piwie odlatujesz? – zaśmiał się.
Wychodziliśmy
właśnie z naszego ulubionego pubu niedaleko katowickiego Spodka, gdzie zawsze
podczas studiów imprezowaliśmy. A że zdarzało nam się to dosyć często, to
byliśmy tu już niemal stałymi klientami i to do tego stopnia, że nas
rozpoznawano na wstępie. Wiedziałam już z góry, że będę tęsknić za tym
miejscem, tak jak i za moim towarzystwem.
- Wybaczcie,
panowie, zamyśliłam się – odpowiedziałam, uśmiechając się przepraszająco.
- Powiedz tylko,
że odwidziało ci się wyjeżdżanie, a wybaczymy ci wszystko – zaśmiał się
Kondziu, ale wiedziałam, że to zdanie również miało drugie, prawdziwe dno.
Bo kiedy
powiedziałam im, że wyjeżdżam do Paryża na stałe, od razu zauważyłam, że nie
byli zachwyceni tym pomysłem, ale nie suszyli mi jakoś specjalnie głowy o to,
abym została w Polsce, starając się zrozumieć i zaakceptować moją decyzję.
Musiałam im tylko obiecać, że pozostaniemy w kontakcie i że będziemy się
odwiedzać najczęściej, jak się tylko da. Nawet gdyby mnie o to nie poprosili,
to nie widziałam innej możliwości, bo to właśnie ta szalona trójka przyszłych
magistrów matematyki była jednym z powodów, dla których Katowice i jego okolice
stały się dla mnie domem.
- Muszę was
rozczarować, ale nie rozmyśliłam się – westchnęłam równie ciężko, co oni. – Po
prostu właśnie zastanawiałam się, o której mam ostatni autobus do Żor…
- Odwieziemy cię
przecież! – krzyknął Marcin, po czym podrzucił ręce do góry, które po chwili
bezwładnie opadły wzdłuż jego ciała, wyrażając tym swoje niezadowolenia, że
zwątpiłam w ich rycerskość.
- Przecież macie
jeszcze zajęcia – przypomniałam moim byłym już kolegom ze studiów o tym, że w
odróżnieniu ode mnie, poszli na magisterkę i mają związane z tym obowiązki. –
Poza tym pamiętaj: piłeś, nie jedź! – pogroziłam mu palcem przed nosem.
- E tam, co to
jest jedno piwko? – zawtórował mu Maciek, wzruszając ramionami. – Przecież nie
takie rzeczy żeśmy robili, nie pamiętasz? – szturchnął mnie w ramię, śmiejąc
się.
Spojrzałam na
niego i pokręciłam przecząco głową, nie mogąc jednak powstrzymać się od
uśmiechu. Był niemożliwy! I w sumie, miał trochę racji, bo wiele głupstw w
swoim życiu zrobiłam właśnie z tą trójką.
- No jasne, że
pamiętasz! – zaśmiał się Maciek, widząc moją minę i znowu mnie szturchając. – Wiesz,
że będzie mi brakować tych naszych głupich pomysłów? – mówiąc to, mina od razu mu
zrzedła i nawet broda zaczęła niebezpiecznie drgać, więc pewnie dlatego po
chwili już mnie ściskał w swoich ramionach, żebym tylko nie zobaczyła jego łez.
A chwilę później
już cała zwariowana paczka przyłączyła się do naszego uścisku. Czekałam tylko
aż któryś wyskoczy z Teletubisiami i… miałam rację. Ach, jak ja ich dobrze
znam. Kondziu zaczął krzyczeć na całe gardło „Tulimy!”, a po chwili Marcin dorzucił swoje trzy grosze do tego
klimatu, mrucząc na okrągło pod nosem „Teletubisie
mówią papa”, co po chwili zaczęło mnie cholernie irytować.
- Co wy żeście
zajarali, gdy byłam w łazience? – spytałam złowrogo, jednocześnie próbując w
jakiś sposób wydostać się z tego kółka zainteresowań, zanim mi któryś kości
połamie od tego nagłego przypływu uczuć. – Wiecie, że powinnam się na was
obrazić, że nie poczekaliście z tym na mnie? – zaśmiałam się, gdy w końcu jakoś
wyswobodziłam się z ich uścisku i spojrzałam na nich bykiem.
- No ej,
jesteśmy czyści! – zapewnił mnie Marcin, unosząc ręce w górę.
- Jak łza! –
dodał Kondziu, bijąc się ręką w pierś na potwierdzenie swoich słów. Ale chyba
coś za mocno się uderzył, bo po chwili zaczął się krzywić i rozcierać owe
miejsce.
Kolejny raz w
przeciągu kilku minut spojrzałam na nich bykiem, żeby wiedzieli, że jakoś nie
wierzę w ich zapewnienia, ale nie miałam zamiaru wdawać się z nimi w
jakąkolwiek dyskusję, bo raczej w stanie, w którym się aktualnie znajdowali, ciężko
będzie się z nimi dogadać. A o przekonaniu ich do czegokolwiek, to już w ogóle
nie byłoby mowy. I spuść tu ich na chwilę z oczu… takie oto są tego
konsekwencje.
- No to co,
Tośka, podrzucić cię do domu czy nie? – zapytał Maciek, który z nich wszystkich
wyglądał na najbardziej trzeźwego.
Pozory jednak
mogły mylić, w końcu to właśnie on zawsze z nas wszystkich miał najmocniejszą
głowę. Dlatego postanowiłam się jakoś z tego pomysłu wyłgać.
- Ty go lepiej
odprowadź do domu, bo on nie wysiedzi na tym wykładzie albo co gorsza odstawi
tam jeszcze jakąś manianę i narobi wam wszystkim kłopotu – odpowiedziałam,
wskazując głową na Konrada, który jeszcze chwila, a będzie bezwładnie wisiał na
ramieniu Maćka.
- W sumie to
masz rację – Maciek zgodził się ze mną, zaraz po tym, jak zlustrował Konrada
czujnym okiem. – Nie martw się, zajmę się nim. Marcin mi pomoże – dodał, widząc
moją minę. – A właśnie, gdzie jest Marcin? – spytał po chwili, rozglądając się
na boki, bo nigdzie go nie było.
- Zgubiliście
Marcinka? – czknął Kondziu, na chwilę odzyskując kontakt z rzeczywistością.
On to na pewno
jednego piwa nie wypił.
- Przecież przed
chwilą stał tuż obok mnie – westchnęłam, również zaczynając się rozglądać na
boki w poszukiwaniu Marcina. I spuść oko z któregoś z nich choćby na sekundę… Aż
strach pomyśleć, co się z nimi stanie, gdy wyjadę. Kto ich przypilnuje, jak
mnie nie będzie?
Nie zdążyliśmy
jednak nawet rozpocząć naszej mini akcji poszukiwawczej, bo chwilę później za
plecami Maćka, który mocował się właśnie ze słaniającym się na nogach Konradem,
ale mającym w sobie mnóstwo energii do życia, pojawił się roześmiany od ucha do
ucha Marcin.
- Skoro nie
idziemy na wykład i nie odwozimy Tośki do domu, to przyniosłem jeszcze po
drineczku dla każdego – zaśmiał się, kiedy do nas dotarł, po czym zaczął nam
wręczać po butelce smakowego Sobieskiego.
- Jak nas
niebiescy dorwą, to ty płacisz mandat za picie w miejscach publicznych – rzucił
wściekły Maciek, zapewne mając w pamięci nasze niedawne spotkanie, gdzie prawie
wylądowaliśmy na komisariacie.
W sumie to nie
był odosobniony przypadek…
- Spokojna twoja
rozczochrana – zaśmiał się Marcin, nic sobie nie robiąc z jego gadania. W sumie
jak zawsze. Ech, będę tęsknić za sprzeczkami tej dwójki! – No to za nasze
ponowne spotkanie, które, mam nadzieję, już niedługo – mówiąc to, wskazał
palcem na mnie.
- Ma się
rozumieć, panowie! – zasalutowałam przed nimi, po czym obiłam szkłem o szkło. –
Fajnie się było z wami znowu spotkać, ale chyba muszę już iść, bo mi ten ostatni
autobus do domu w końcu ucieknie i ostatecznie będę musiała spać w parku –
westchnęłam po trzech łykach wziętych z gwintu.
- Tym to się chyba
akurat nie musisz martwić – powiedział Maciek z dziwnym uśmiechem na ustach i
wskazał na coś za moimi plecami.
Obróciłam się
więc, bo jego mina nie wróżyła dla mnie niczego dobrego. I miałam rację jakbym
normalnie posiadała jakiś szósty zmysł. Na krawężniku za moimi plecami stał
samochód Michała, a sam Kubiak opierał się o niego i wyglądał tak, jakby na
kogoś czekał. I z każdą chwilą miałam coraz większe obawy, że czeka na mnie…
- Dacie sobie
radę z Kondziem? – spytałam, ponownie wracając wzrokiem do chłopaków i starając
nie pokazywać, że mnie to w jakikolwiek sposób ruszyło.
- Jasne, nie
takie rzeczy się robiło – zaśmiał się Marcin i poklepał mnie po ramieniu.
- Na pewno? Może
jednak mam wam z nim jakoś pomóc? – dopytałam, a cała trójka, nawet sam temat
naszej rozmowy, czyli Konrad, zaprzeczyli zdecydowanymi ruchami głowy. – W
takim razie pozwolicie, że resztę dopiję w drodze do domu? – zapytałam,
wskazując na butelkę, którą trzymałam w dłoni.
- O ile
pomyślisz przy tym o nas! – zastrzegł Marcin, uśmiechając się zawadiacko.
- Spokojna twoja
rozczochrana – zaśmiałam się i poczochrałam go po włosach. – I dajcie mi znać,
jak już każdy będzie u siebie.
- Tak jest! –
zasalutowali, a przynajmniej ci, którzy byli jeszcze w stanie to zrobić.
A po chwili na
nowo zaczęli mnie ściskać. Pewnie wyglądaliśmy w tej chwili jak typowi pijani
ludzie, których nagle wzięło na okazywanie sobie uczuć na środku ulicy, ale, o
dziwo, umysły mieliśmy całkiem świeże, mimo że zamiast jednego piwa, każdy z
nas po kryjomu wypił co najmniej drugie (a znając ich, to na tym się nie skończyło,
dlatego tak się teraz zachowują).
- Będzie nam się
brakowało… – Maciek prawie załkał, gniotąc przy tym moje kości.
Gdybym miała
osteoporozę, chłopaki już dawno by musieli wzywać pogotowie, by wieść mnie na
izbę przyjęć ze złamaniami.
- Jak ty się tak
wzruszasz po jednym piwie, to ja się boję, co by było, gdybyśmy jednak poszli w
tany – zaśmiałam się, klepiąc go po plecach.
- Nie żartuj
sobie ze mnie, to poważna chwila jest! – oburzył się.
- A tak
właściwie, dlaczego nie zabalowaliśmy? – zastanowił się Marcin, przybierając
minę starożytnego filozofa.
Nie było to nic
nadzwyczajnego, w końcu w jego stanie myślenie nie przychodziło z łatwością.
- Wykład,
Marcin, wykład – rzuciłam z naciskiem w jego kierunku.
- Ach, tak! –
ten od razu skojarzył fakty, uderzając się z otwartej ręki w czoło.
- Chyba będziesz
miał jeszcze jednego do odholowania – szepnęłam porozumiewawczo do Maćka, choć
w sumie nie musiałam nawet za bardzo ściszać swojego głosu, bo do ich
świadomości najprawdopodobniej nic już nie docierało.
- Poradzę sobie,
jak zawsze – zapewnił mnie Maciek. – A ty? Dasz radę? – zapytał z troską po
chwili.
- Ja też. Jak
zawsze – odpowiedziałam z mocą, po czym jeszcze raz się z nimi wszystkimi uściskałam.
Uznałam, że to
jest najlepszy moment, by zakończyć nasze pożegnania, dlatego przy
zapewnieniach, że na pewno sobie poradzą i nie muszę się o nich martwić,
ruszyłam w kierunku Michała, biorąc przy tym głęboki wdech. Co prawda, mogłam
udać, że go nie zauważyłam i czmychnąć gdzieś po kryjomu, chcąc uniknąć
spotkania z nim, ale ja – Antonina Czarnecka – nie jestem tchórzem. Co ma być,
to będzie, jestem silna i poradzę sobie ze wszystkim. A przyjeżdżając tu,
musiałam brać pod uwagę, że choćbym nie wiem jak bardzo tego nie chciała,
kiedyś i tak dojdzie do naszego spotkania oko w oko.
- Co ty tu
robisz? – spytałam bezbarwnym tonem głosu, gdy tylko stanęłam naprzeciwko
Michała, nawet się z nim nie witając.
- Przyjechałem
po ciebie, żebyś nie musiała jechać tym rozklekotanym autobusem – odpowiedział,
prostując się.
- A co, jeśli
lubię nim jeździć? – spytałam z ironicznym uśmieszkiem.
- W takim razie
będziesz miała problem, bo właśnie odjechał twój ostatni ulubiony środek
lokomocji – Kubiak zmrużył oczy, również ironizując.
- I co, myślisz,
że sobie w takiej sytuacji nie poradzę? – prychnęłam rozzłoszczona, bo jego
ironia wyprowadziła mnie na moment z równowagi, którą starałam się zachować w
jego obecności.
- Nie o to mi
chodziło – zaprzeczył, od razu łagodniejąc – po prostu chcę ci pomóc. I przy
okazji z tobą porozmawiać.
- Skąd w ogóle
wiesz, że tu jestem? – spytałam, ignorując jego ostatnie zdanie, bo w sumie nie
widziałam powodu, aby na nie odpowiadać.
- Chłopaki się
wygadali – przyznał, próbując ukryć uśmiech.
- Wiedziałam, no
wiedziałam – mruknęłam złowrogo pod nosem, kręcąc głową. – I powiedz tu coś Robowi,
to ten zaraz wszystkim wypapla – mówiłam w tym momencie bardziej do siebie niż
do niego.
Nie miałam jakoś
specjalnie ochoty na przebywanie z Michałem sam na sam. Nie byłam pewna, na ile
jestem w stanie być taka niedostępna w jego obecności. Do tej pory udawało mi
się omijać go szerokim łukiem i liczyłam, że do czasu mojego wyjazdu tak pozostanie.
Dlatego tak mało czasu spędzałam w domu, aby przypadkiem na niego nie trafić. Nawet
miałam zamiar wrzucić mu do skrzynki klucze od mieszkania, którym miał się
zająć po moim wyjeździe. Tak zarządzając, Zbyszek zapewne liczył, że dzięki
temu się z nim spotkam i że może dojdziemy do porozumienia, ale mnie już
przestało na tym zależeć. Fajnie, że oni się ze sobą pogodzili, bo naprawdę
szkoda by było, aby przez taką głupotę, skończyła się taka przyjaźń, ale ja nie
potrafię tak szybko puścić w niepamięć Michałowi to, co zrobił, jak Bartman.
Dlatego najchętniej w tym momencie obróciłabym się na pięcie i wróciła do
chłopaków, jednak nie chciałam robić wieczornych scen w środku miasta. Poza tym
jakiś głosik w głowie mówił mi, że jestem mu winna wyjaśnienia, choćby krótkiej
rozmowy. I mimo że uznawałam go za niedorzeczny, to wypadałoby zakończyć
wszystkie sprawy, skoro już jestem w Polsce. Tą też.
- Tośka, proszę,
tylko te kilkadziesiąt minut, a później dam ci spokój, jeśli tak sobie zażyczysz
– z zamyślenia wyrwał mnie głos Michała. – Chcę ci wszystko wyjaśnić, nawet nie
musisz nic mówić, tylko po prostu mnie wysłuchaj.
Przyjrzałam mu
się z uwagą. Jego wyraz twarzy wyrażał niepewność, zapewne tym, jak zareaguję,
ale jednocześnie zdeterminowanie, które nie wróżyło dla mnie niczego dobrego.
Znałam go już na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeśli mu odmówię, on i tak
postawi na swoim, nawet jeśliby miał przy tym zrobić coś, co nie mieści się do
końca w ramach normalnych relacji międzyludzkich. Poza tym na dworze o tej
porze było już cholernie zimno, bowiem zima naprawdę zaczęła dawać o sobie
znać. A jak już przypomniała sobie o Polsce, to nieźle nas wszystkich
przypiliła. I to chyba był główny powód, dla którego podjęłam taką, a nie inną
decyzję.
- No dobrze, to
jedźmy – westchnęłam ze zrezygnowaniem.
Michał już
otwierał usta, zapewne by próbować mnie przekonać do zmiany decyzji, nie
spodziewając się po mnie takiej reakcji, jednak po chwili je zamknął, zdziwiony,
że tak łatwo się zgodziłam na jego propozycję. Chwilę zajęło mu powrócenie do
rzeczywistości, a gdy już się ocknął, otworzył przede mną drzwi od swojego
samochodu. Zanim wsiadłam do środka, obróciłam się jeszcze i pomachałam na
odchodne chłopakom, którzy wciąż nas obserwowali, aby ich uspokoić, że wszystko
gra. Michał tymczasem obszedł samochód dookoła i po chwili zasiadł obok mnie za
kierownicą.
Najlepsze było
to, że mimo iż Kubiak tak bardzo chciał ze mną rozmawiać, to w tej chwili nie
potrafił wydobyć ze swojego gardła jakiegokolwiek słowa. Mi ta cisza w
samochodzie bynajmniej nie przeszkadzała, wręcz była dla mnie zbawienna.
Rozsiadłam się więc wygodnie w fotelu, ściągnęłam czapkę, rozwiązałam szalik i
rozpięłam płaszcz, ponieważ ogrzewanie w samochodzie Kubiaka dość szybko
zaczęło działać. Bo raczej to nie jego obecność tak na mnie wpływała…
- Zmieniłaś się
– stwierdził Michał, łypiąc na mnie kątem oka.
Nie mógł zbytnio
oderwać wzroku od drogi, bowiem warunki pogodowe mu na to nie pozwalały.
Katowickie ulice, mimo dziur, były jeszcze w miarę przejezdne, ale trasa do Żor
z pewnością będzie wymagała od niego nie lada skupienia i uwagi.
- Może w końcu
dorosłam? – zapytałam, ale raczej było to pytanie z tych retorycznych, na które
nie oczekiwałam usłyszeć odpowiedzi, a już zwłaszcza, aby to on mi ją udzielał.
- Skąd taka
nagła zmiana? – zainteresował się jednak. – Nie, żeby mi się nie podobało, ale…
przyzwyczaiłem się do starej Tośki i twój nowy wygląd nieźle mnie zaskoczył –
wyrzucił z siebie. – Prawie cię nie poznałem, jak weszłaś wtedy do hali…
- Czyli jak
wszyscy – zaśmiałam się. – A to był pomysł Loli. Stwierdziła, że skoro zaczynam
od nowa, to powinnam to zrobić w pełnym tego słowa znaczeniu. Mi też było się
trudno przyzwyczaić, nawet przez pewien czas nie mogłam poznać się w lustrze,
ale bez ryzyka nie ma zabawy, czyż nie? Poza tym zawsze mogę zapuścić włosy,
jeśli będę chciała. To samo z ciuchami. Umówiłyśmy się z Lolą, że dam sobie
trochę czasu, a jeśli potem będę chciała wrócić do starego stylu, to zwyczajnie
to zrobię – wzruszyłam ramionami. – Nikt nie będzie miał mi tego za złe, w
końcu to moja sprawa, jak wyglądam i co robię.
Bo tak właśnie
było. Odkąd pamiętam nikomu nie pozwalałam za siebie decydować i to w każdych,
nawet najbardziej błahych sprawach. Pamiętam na przykład, jak kłóciłam się z
mamą, że nie pójdę do przedszkola w tym, w co ona chciała mnie ubrać. A miałam
wtedy może ze… hm, cztery lata? Tak, już wtedy charakterek dawał o sobie znać.
- I naprawdę
opuszczasz nas na stałe? – Kubiak po chwili zapytał mnie o to z wyczuwalną
ostrożnością.
- Michał, ja
nigdy w takich sprawach nie żartuję – uśmiechnęłam się kwaśno. – Co prawda nie
wiem czy na stałe, bo nigdy nie wiadomo, gdzie mnie życie wywieje, ale na pewno
na dłużej – wyjaśniłam spokojnie.
- Dlaczego? –
zainteresował się nagle. – Przecież jeszcze nie tak dawno mówiłaś, że wreszcie
znalazłaś swój dom… – drążył temat, wpatrując się w mój profil.
- Najwidoczniej
zmieniłam zdanie, w końcu tylko krowa nie zmienia swoich poglądów – wzruszyłam
ramionami. – Poza tym może ja zwyczajnie nie umiem dłużej usiedzieć w jednym
miejscu? Może muszę jeszcze czegoś poszukać? Czegoś, co da mi szczęście w życiu?
Nie pomyślałeś o tym? – spojrzałam na niego po raz pierwszy, odkąd ruszyliśmy w
stronę Żor.
- Tyle, że ja
nie chcę, abyś wyjeżdżała – rzucił po chwili, ignorując moje pytania.
- No cóż… –
zawahałam się przez chwilę. – Na szczęście ty nie masz w tej sprawie nic do
powiedzenia.
- Tosia, ja
wiem, że ostatnio zachowywałem się jak ostatni imbecyl… – zaczął.
- Przez
grzeczność nie zaprzeczę – wtrąciłam, uśmiechając się pod nosem z satysfakcją.
- …ale naprawdę chcę
to naprawić – ciągnął dalej niezrażony moim wtrąceniem. – Przemyślałem sobie
wszystko, zwłaszcza moje ostatnie zachowanie i wiem, że nie postępowałem wobec
ciebie fair, że cię raniłem moimi słowami i czynami. Nie chciałem tego, a
mimowolnie to robiłem. Dotarło do mnie, że jak zawsze miałaś rację, ze
wszystkim, a ja byłem głupi i cię nie słuchałem, choć powinienem. I teraz mam
za swoje – pokajał się. – Ale postanowiłem to wszystko naprawić i dlatego…
- Cieszę się,
Michał, że poszedłeś po rozum do głowy – przerwałam mu, mając już dość jego
gadaniny, która i tak niczego nie zmieni – naprawdę się z tego cieszę, ale…
- Daj mi
dokończyć – niemalże warknął na mnie, przerywając mi. Pokiwałam więc
nieznacznie głową, pozwalając mu dalej mówić, zaskoczona jego gwałtowną reakcją.
– I właśnie dlatego uporządkowałem swoje życie. Pogodziłem się ze Zbyszkiem,
zerwałem z Justyną…
- Wiem –
odpowiedziałam spokojnie, patrząc tępo przed siebie w przednią szybę i
przerywając mu po raz kolejny, mimo że mógł przez to wpaść w szał.
Ale nie wpadł.
- Skąd wiesz? –
zdziwił się i spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczyma.
- Przecież
dobrze wiesz, że chłopaki nie potrafią utrzymać języka za zębami i informacje
między nimi rozchodzą się w zatrważająco szybkim tempie – uśmiechnęłam się pod
nosem. – Poza tym rozmawiałam ze Zbyszkiem na temat mieszkania i nawet jeśliby
mi nie powiedział, że zakopaliście między sobą topór wojenny, to bym się z
miejsca domyśliła, że tak się stało, bo znów stał się twoim adwokatem. Ale niestety
dla ciebie, nie jest już tak dobry jak kiedyś – dodałam. – Albo to ja
zmądrzałam? – zastanowiłam.
Michał przez
chwilę tylko się we mnie wpatrywał, nie bardzo wiedząc, co ma mi na to
odpowiedzieć. Po chwili jednak chyba przypomniał sobie, że właśnie próbuje się
przede mną wytłumaczyć ze swojego ostatniego zachowanie. Swoją drogą, to na
razie niezbyt mu to wychodziło…
- Tosiu, ale ja naprawdę
żałuję. Nie umiem sobie wybaczyć, że tak cię traktowałem – powiedział z dobrze
wyczuwalną skruchą i chyba nawet pociągnął nosem dla wzmocnienia efektu. – I naprawdę
cię przepraszam za wszystko, co zrobiłem. Przecież wiesz, że ja zawsze najpierw
mówię, czy robię, a dopiero potem myślę…
- Wiem, przecież
ja robię podobnie – uśmiechnęłam się pod nosem. – I właśnie dlatego przyjmuję
twoje przeprosiny. Ale to i tak niczego nie zmienia.
- Jak to? –
powiedział zaskoczony, wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami.
- Patrz na drogę
– upomniałam go, bo właśnie wjeżdżaliśmy w lasy, gdzie było niesamowicie ślisko,
a ja nie miałam zamiaru wylądować w rowie. – To, że ci wybaczyłam, nie znaczy,
że zapomniałam.
- Wiem, że to
nie jest takie proste – szepnął – ale pozwól mi to naprawić.
- Michał,
przykro mi, ale naszej przyjaźni nie da się już naprawić – odpowiedziałam ze
smutkiem, bo naprawdę było mi przykro, że tak to wszystko się potoczyło. – Jej już
po prostu nie ma. Czasami się nawet zastanawiam, czy w ogóle kiedykolwiek była…
- Co ty mówisz?
Tosia, nie pozwalam ci tak mówić! – oburzył się, potrząsając mną za ramię. – Wiem,
że ostrzegałaś mnie przed Justyną, a ja i tak robiłem, co chciałem, traktując
się jak nieprzyjaciela, a nie osobę, która chce dla mnie jak najlepiej, ale…
- Patrz na
drogę! – krzyknęłam, przerywając mu po raz kolejny. – Poza tym, Michał, to nie
o to w tym wszystkim chodzi. Ja nigdy nie chciałam, abyś robił to, co ci każę,
bo przecież nie na tym polega przyjaźń. Chciałeś być z Justyną, mimo moich
słów, to twoja sprawa. Każdy musi popełnić w życiu swoje błędy i mnie nic do
tego, ja ich przecież za ciebie nie popełnię. Przyjaciel jest od tego, aby
powiedzieć drugiemu przyjacielowi to, co o tym myśli, prosto w oczy, a co on z
tym zrobi, to już jego sprawa – wzruszyłam ramiona. – Mnie się twoja dziewczyna
może nie podobać, ale to nie ja będę z nią dzieliła życie.
- To w takim
razie, o co chodzi? – spytał Kubiak, niewiele z tego rozumiejąc i patrząc na
drogę, jakby bał się, że znów na niego nakrzyczę, ze tego nie robi.
- Jak ty niczego
nie rozumiesz… – westchnęłam ciężko, kręcąc głową. On zawsze miał problem z
kojarzeniem faktów, ale ostatnio już przechodził samego siebie. – Chodzi o to,
że w pewnym momencie przestałeś mi ufać. Przestałeś traktować mnie jak przyjaciela,
a zacząłeś we mnie widzieć wroga. Przestałeś wierzyć moim słowom, które mogłyby
nawet wydawać ci się najbardziej niedorzeczne, ale jednak powiedziałam ci je
ja, osoba, której zawsze zależało na twoim szczęściu. Tu nie chodzi konkretnie tylko
o Justynę, ale skoro już o niej rozmawiamy… – tłumaczyłam mu to powoli, by
zrozumiał, mimo że z każdym kolejnym zdaniem było mi coraz ciężej. – Gdybyś
jeszcze był w niej zakochany, to mogłabym to zrzucić na kark miłosnej ślepoty, która
cię dopadła, ale sam nie potrafiłeś określić tego, co do niej czujesz. Do dziś
nie rozumiem, dlaczego z nią byłeś. Może ja nie jestem święta, też miałam w
życiu kilka związków bez miłości, ale nigdy nie byłam w takim, jak twój z
Justyną… Dlatego nie potrafię zrozumieć, jak mogłeś nie sprawdzić tego, co ci o
niej mówiłam – zapytałam.
- A co ty byś
zrobiła na moim miejscu, co? – zainteresował się, myśląc, że tym pytaniem
zabije mi klina. Niedoczekanie jego.
- Na pewno nie
to co ty – odpowiedziałam, nie dając się wyprowadzić z równowagi. – Wyobraźmy sobie
coś takiego. Nie wiedziałabym, że Simon ma żonę i ty mi o tym mówisz. Jestem w
nim szaleńczo zakochana i nie wierzę w ani jedno twoje słowo, ponieważ Simon
tak, jak Justyna ciebie, przekonał mnie, że zależy ci tylko na tym, aby zepsuć
nasze szczęście. Może i z początku zareagowałabym podobnie, bo tak jak ty, mam
dość porywczy charakter, ale na pewno sprawdziłabym tą informację. Porozmawiała
z Simonem, popytała ludzi, a nie wierzyła ślepo w jego niewinność. Ty jednak
wolałeś zrobić inaczej…
- Ty zawsze
byłaś bardziej rozsądna ode mnie – stwierdził, gdy skończyłam, kiwając przy tym
głową. – Ale to był ostatni raz, naprawdę, już nigdy więcej nie popełnię
takiego błędu. Obiecuję! Dlatego proszę cię, nie wyjeżdżaj, pozwól mi to
naprawić…
- Tego się nie
da naprawić, Michał – powiedziałam, po czym znów spojrzałam w krajobraz za
przednią szybą.
Musiałam twardo
stać przy swoim, mimo że moje serce z każdym kolejnym jego słowem powoli
topniało i to do tego stopnia, że nawet chciało, abym dała mu kolejną szansę. Ale
podczas naszej znajomości Michał zmarnował już niejedną okazję, którą mu dałam,
nie mogłam więc pozwolić, abym kolejny raz uwierzyła, że to się może udać. Ta
nadzieja, którą się karmiłam, że kiedyś dotrze do niego, że go kocham, mnie
zniszczyła, musiałam więc z tym skończyć. Nie jestem aż tak skończoną
masochistką, aby w dalszym ciągu sobie na coś takiego pozwalać.
- Tośka, ale mi
na tobie naprawdę zależy – szepnął Michał. – Nawet nie wiesz jak bardzo, ja…
- Misiek, on
jedzie prosto na nas – powiedziałam, nie słuchając w ogóle, co do mnie w tym
momencie mówi, bo właśnie samochód, jadący z przeciwka, wydał mi się
podejrzany.
A raczej tor, po
którym się poruszał. I mimo że w tych warunkach pogodowych nie była to jakaś
zatrważająca prędkość, nie wróżyło to niczego dobrego.
- Nie przerywaj
mi, bo jeśli ci tego teraz nie powiem – oburzył się – to nigdy…
- Ale Michał, on
jedzie prosto na nas! – niemal krzyknęłam, upewniając się, że nie mam zwidów.
- Tośka, bo ja…
CO?! – spytał po chwili, gdy dotarł do niego sens moich słów. Można powiedzieć,
że wreszcie!
Wszystko, co się
potem wydarzyło, działo się tak szybko, że ledwo nadążałam z rejestrowaniem
wydarzeń. Michał zaczął kląć i trąbić, gdy tylko spojrzał na drogę i zobaczył,
co się dzieje, ale facet siedzący w samochodzie, jadącym z przeciwka, już nie
panował nad tym, co się dzieje. Wpadł w poślizg, a najgorsze było to, że Kubiak
próbując jakoś uniknąć zderzenia z nim, również przestał panować nad kierownicą
naszego samochodu. Wtedy dotarło do mnie, że zderzenia nie unikniemy…
Powszechnie się mówi, że w takich momentach przed oczami przelatuje ci całe
życie, ale moje najwidoczniej nie było na tyle dobre, abym w momencie spotkania
się ze śmiercią miała co z niego wspominać, bo nie miałam żadnej specjalnej
projekcji, za wyjątkiem… za wyjątkiem chwil, które spędziłam z Michałem. Od
tego, jak się pierwszy raz spotkaliśmy, gdy nas Błażej sobie przedstawiał, aż
do dzisiejszego dnia. Uświadomiłam sobie, że cokolwiek bym nie zrobiła, gdzie
bym nie uciekła i jak bardzo się tego wypierała, to i tak zawsze będę kochać
tylko jego, że to właśnie on jest miłością mojego życia. Mogłam próbować się
oszukiwać, ale to niczego nie zmieniało. Może i Michał jest idiotą, nie
dostrzegającym mnie, ale… miłość podobno jest ślepa. I moja właśnie taka była.
A gdy w pewnym momencie poczułam, jak Michał łapie mnie za rękę, chcąc tym
dodać mi otuchy, pokazać, że jesteśmy w tym bagnie razem, wiedziałam, że
zrobiłabym wszystko, aby nic mu się nie stało. I pewnie dlatego ręką, za którą
nie trzymał mnie Kubiak, pociągnęłam gwałtownie kierownicą…
- Wiem, że to
nie odpowiedni moment, ale kocham cię Tośka – Kubiak prawie krzyknął, abym
wśród wszystkich dźwięków, jakie teraz przecinały powietrze w lecie tuż przed
wjazdem do Żor, tylko jego usłyszała.
W pierwszym
momencie nie dotarł do mnie sens jego słów, bowiem bardziej moją uwagę przyciągał
niechybnie zbliżający się w naszą stronę samochód, ale kiedy zrozumiałam, co
powiedział, poczułam się spełniona. Łzy zebrały mi się pod powiekami, zabrakło
mi tchu, zapewne ze szczęścia, bowiem stało się właśnie coś, na co czekałam
tyle czasu, mimo że to nie był najlepszy moment mojego życia. Usłyszałam to, co
tak bardzo pragnęłam usłyszeć z jego ust, że aż wydawało mi się być to
nierealne…
- Też cię
kocham, Michał – szepnęłam, ściskając jego dłoń.
A potem nastąpiło
uderzenie. Niby byłam na nie przygotowana, jednak poczułam się zaskoczona,
jakby stało się to nie z tej strony, z której się spodziewałam. Gwałtownie
poleciałam do przodu i gdyby nie pasy, na pewno wyleciałabym przez przednią
szybę. Po chwili poczułam ból głowy, w klatce piersiowej… praktycznie wszędzie.
Ale czułam się wspaniale, bo wiedziałam, że Michał mnie kocha. I jeśli miałam
już nigdy więcej nie otworzyć oczu, byłam szczęśliwa.
Ostatnie, co
zobaczyłam, to światło, a później moje powieki stały się ciężkie. Jeszcze
chwilę w uszach dudnił mi huk towarzyszący zderzeniu się dwóch pojazdów i
dźwięk klaksonów, a później nastąpiła już tylko ciemność…
________________________
Wiele z Was pod
ostatnim rozdziałem pisało w komentarzu, że skończyłam nie w tym momencie, w
którym powinnam. Stąd pewnie moje obawy przed dodaniem tego rozdziału, jak
zareagujecie na takie zakończenie oraz jaka będzie Wasza reakcja na taki ciąg
akcji. Ale wiecie, opowiadanie szanownej_
bez dramatu nie byłoby moim opowiadaniem – musieliście więc być na to
przygotowani. :) Pozdrawiam serdecznie też obydwa teamy - Team Michał i Team Simon. Obydwóm wam kibicuję, aby skończyło się to po Waszej myśli ;)
Liczę jednak, że
będziecie dla mnie łaskawi. Do napisania niedługo, oby wcześniej niż ostatnio.
Pozdrawiam i wszystkim kobietom składam najlepsze życzenia z okazji naszego
jutrzejszego święta! ~L.